Ks. Marek Rybiński był autentycznym świadkiem wiary
„Ksiądz Marek Rybiński dołączył do grona pierwszych męczenników, św. Cypriana, Perpetuy, Felicyty, którzy na terenach dzisiejszej Tunezji oddali życie za Chrystusa” — powiedział abp Henryk Hoser na zakończenie uroczystości pogrzebowych misjonarza, które odbyły się 2 marca 2011 roku w Bazylice NSJ na warszawskiej Pradze.
Dawanie świadectwa nie zawsze jest łatwe. Zapewne wydaje nam się, że świadectwo powinno się dawać i słowem, i czynem. Ale nie wszędzie można głosić Chrystusa otwarcie. Wiemy, że w krajach muzułmańskich jest to zabronione. I w takiej sytuacji znalazł się nasz misjonarz.
Ksiądz Marek od czterech lat pracował w Tunezji. Pokochał ten kraj i jego mieszkańców, choć nie była to łatwa misja. Żyjąc pośród muzułmanów nie mógł otwarcie głosić Chrystusa, Jego nauki i zmartwychwstania. Nie mógł mówić o Jego miłości. Nie mógł wziąć Pisma świętego do swoich rąk i tłumaczyć słowa Bożego. Podczas swoich ostatnich wakacji w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym ks. Marek zwierzał się nam, że nie jest mu łatwo. Opowiadał, że widząc tłumy dzieci w szkole, serce samo wyrywa się ku temu, aby opowiadać im o Chrystusie. Postanowił jednak pomimo wszystko nieustannie świadczyć o swoim Mistrzu i Jego Ewangelii — bez słów, ale za to swoją otwartą postawą, uśmiechem, uprzejmością i życzliwością.
Za to świadectwo życia wielu go pokochało i przyjęło z miłością. Pani Fatma, pedagog szkolny z Manouby, gdzie na co dzień pracował nasz Misjonarz, po uroczystościach pożegnalnych w Tunisie powiedziała do mnie: „Ksiądz Marek był przyjacielem, który nas zawsze wspierał, był bardzo usłużny. Żył tylko dla nas, Tunezyjczyków, dla naszych dzieci. Był przyjacielem naszym i naszych rodzin, był jakby jednym z nas, jakby należał do rodziny”. Jakże pięknie musiał żyć ksiądz Marek, skoro takie świadectwo wystawiają o nim ludzie, którzy nigdy nie poznali Chrystusa.
Mimo trudnej sytuacji politycznej, mimo pogróżek, które otrzymał wcześniej od zabójcy, ksiądz Marek pozostał misjonarzem do końca, do końca był wierny swemu powołaniu. Nie przeląkł się, nie wystraszył, nie zdezerterował. Trwał wiernie na swoim posterunku, na swojej misji. Dawał świadectwo wiary do końca, tak jakby chciał uczynić swoimi słowa św. Pawła Apostoła: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia” (2 Tm 4, 7-8).
Ks. Marek Rybiński był autentycznym świadkiem wiary. Chrystusa głosił nie słowem, gdyż w taki sposób nie mógł tego czynić, ale swoim życiem. Jakże i nam dzisiaj właśnie potrzeba takiego świadectwa. Niech ludzie, których spotykamy każdego dnia, będą przez nas hojnie obdarowywani uśmiechem, życzliwością, troską, jak czynił to ks. Marek — świadek wiary do końca, aż po śmierć.
Głośmy i my Chrystusa swoim życiem.
Ks. Roman Wortolec SDB
opr. ab/ab