Świadectwo byłego ateisty i człowieka goniącego za zawodowymi celami. Pewnego dnia poczuł, że musi zrobić sobie przerwę. Wtedy zaczęło się jego nawrócenie.
Mówił dalej: "Tak się ma sprawa z Królestwem Bożym jak z człowiekiem rzucającym ziarno w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, nocą i dniem, ziarno kiełkuje i wzrasta, a on nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon: najpierw źdźbło, potem kłos, wreszcie pełne ziarno w kłosie. A gdy zboże dojrzeje, bierze on zaraz sierp, bo nadeszła pora żniwa".
Ewangelia wg św Marka 4,26-29
Mam 39 lat. Przez większość swojego życia byłem ateistą. Za wyjątkiem krótkiego okresu, od momentu, gdy rozpoczęła się religia we wczesnej szkole podstawowej, do, może, 4-5 klasy. Nie pamiętam, kiedy dokładnie zrozumiałem, że Boga nie ma (w formie, w jakiej Go sobie wyobrażałem), ale pamiętam do dziś jak bolesne było to dla mnie przeżycie. Do tamtej chwili miałem przekonanie, że nigdy nie jestem sam, że jest ktoś kto czuwa nade mną i w razie potrzeby uratuje. Od tamtej chwili byłem sam i pamiętam to uczucie totalnej samotności, konieczności polegania wyłącznie na samym sobie.
Przez kolejne kilkadziesiąt lat (pewnie ok. 25) czułem, że to ja decyduję o swoim losie. Marzyłem więc i zmieniałem te marzenia w rzeczywistość. Na początku trochę nieporadnie, po omacku, z czasem coraz bardziej skutecznie. Przez cały czas jednak nie opuściło mnie przekonanie, że coś nade mną czuwa. Mówiłem, że mam szczęście w życiu, że życie się mną opiekuje. I tak było w istocie.
Tak więc wiodłem szczęśliwe, spełnione życie. I bardzo pracowite. Cele, które sobie stawiałem, marzenia, były coraz bardziej ambitne, coraz większe. Bo przecież „kto się nie rozwija, ten się cofa”. Parłem więc do przodu, bo tylko w tym kierunku warto było się udać. Przynajmniej tak wówczas wierzyłem. Jednocześnie coraz wyraźniej pojawiało się pytanie: „Po co?”. Po co te wszystkie marzenia i cele, skoro satysfakcja i spełnienie są tylko chwilowe? Pojawiło się też zmęczenie nieustanną gonitwą.
Nagle poczułem, że muszę zrobić sobie przerwę w karierze. Sprzedałem więc udziały w swojej firmie i udałem się na, jak mi się wydawało, kilkumiesięczny urlop - po którym, oczywiście, wrócę do normalnej pracy. Byłem po prostu bardzo zmęczony.
Stopniowo docierało do mnie, że nie potrzebuje tylko przerwy, ale zasadniczej zmiany. Zmiany w tym, jak patrzę na świat, w tym, co uznaję za ważne, w tym, czym się kieruję. Pojawiło się szczere i mocne pragnienie poznania innego sposobu życia niż ten, który znałem. A jeżeli okazałoby się, że tu na ziemi nie ma innego sposobu (a było to dla mnie bardzo prawdopodobne, bo nikogo żyjącego „inaczej” do tamtej pory nie spotkałem) byłem gotowy odejść.
I na tę modlitwę przyszła odpowiedź. W postaci książek, ludzi, nauczycieli i w końcu przewodników duchowych. Krok po kroku byłem prowadzony, doświadczałem spokoju i ciszy, której wcześniej nie znałem. I wiedziałem, że to jest właśnie to, czego szukam. Czego właściwie szukałem całe życie.
Pamiętam, jak przez wiele nocy toczyłem wewnętrzne walki o to, czego naprawdę chcę. Czy tego spokoju, wolności i radości, która przekraczała to wszystko, co do tamtej pory znałem, ale która wymagała całkowitego poddania i porzucenia siebie, czy może znanego świata ze wszystkimi wzlotami i upadkami, ale też z poczuciem ograniczonej, lecz jednak jakiejś, kontroli. Pamiętam tamten strach przed nieznanym. Pamiętam te okropne wizje, jakie podsyłał mi rozum: co może się stać, gdy ostatecznie poddam swoją wolę. Kuszenie. Wiedziałem, że tej walki nie wygram sam. Prosiłem więc o pomoc, abym mógł widzieć w prawdzie to, między czym wybieram. I pomoc przychodziła. I przychodziło zaufanie. I jasność widzenia, jakie naprawdę mam opcje. Aż w końcu wiedziałem, że chcę tylko jednego i nic nie jest w stanie zmienić mojego pragnienia. Nic nie jest w stanie mnie powstrzymać.
Niedługo potem moje pragnienie zostało ugaszone. Czułem jak w jednej chwili całe moje stare życie odchodzi, a ja staję się lekki jak nowo narodzone dziecko. Przyszedł spokój i poznanie. Wszystkie pytania i wątpliwości przeminęły. Zobaczyłem świat tak, jakbym go widział po raz pierwszy.
Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, przy pomocy Pisma Świętego, co się stało. Potrafiłem w słowach Jezusa odnaleźć opis tego, co mi się przytrafiło, ale też tego co odczuwałem i ciągle doświadczam. I mogę za nim powtórzyć, że moim pokarmem jest wypełnianie woli mojego Ojca. Nie mam własnej woli, poddałem ją Temu, który mnie stworzył. Nie mam już niczego, ale niczego mi nie brakuje. Nie chcę tu napisać, że śpię pod mostem i nie mam co jeść. Jestem w najlepszych możliwych rękach i Bóg zapewnia mi wszystko, czego potrzebuję. Jednak nic już nie należy do mnie. Wszystko jest w rękach Ojca.
Moje ponowne narodziny miały miejsce 1,5 roku temu. Od tego czasu Boża Obecność jest dla mnie bardziej rzeczywista niż wszystko inne. Wszystko bowiem przemija: myśli, uczucia, słowa, osoby, spotkania, wydarzenia, a On cały czas jest ze mną. A raczej mogę powtórzyć za św. Pawłem: żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus. I nic w tym świecie nie może się z tym równać.
„Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w polu. Znalazł go pewien człowiek. Ukrył go z powrotem i bardzo uradowany odszedł. Sprzedał wszystko co posiadał i kupił to pole.
Królestwo niebieskie podobne jest także do kupca, który poszukiwał pięknych pereł. Gdy znalazł jedną niezwykle cenną, sprzedał wszystko co posiadał i kupił ją”.
Ewangelia wg św. Mateusza 13,44-46
Świadectwo #1 zostało zapisane 13 września 2016 r.
Można zobaczyć także nagranie na youtube.com.