Misja jest tam, gdzie są ludzie i konkretny człowiek. Pomimo trudności, czasem rutyny, żaden dzień nie jest zły. Bo dzień przeżyty z Panem Bogiem jest dniem dobrym
Moja praca stała się przedłużeniem dzieła Jana Bosko. Kiedy wyjeżdżałam do Kazachstanu niewiele wiedziałam o tym państwie. Wiedziałam gdzie leży na mapie i że językiem urzędowym oprócz kazaskiego jest język rosyjski. Pracuję na placówce gdzie posługują księża diecezjalni i prowadzą parafię pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Kapshagay. Powstała ona w 1999 roku. Jak wygląda Kazachstan od kuchni?
Na terenie parafii znajdują się domy tzw. ogniska, w których mieszkają dzieci z trudnych rodzin. Na co dzień pomagam w domu św. Antoniego, którym zarządza osoba świecka – ciocia Irina. Obok stoi dom św. Joanny d’Arc i dom Świętego Marciala, którym opiekuje się Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Moje obowiązki są takie normalne, takie zwykłe. Towarzysze dzieciom w drodze do i ze szkoły, na zajęcia dodatkowe z matematyki i tańców. Pomagam im przy odrabianiu prac domowych. Rozwiązujemy trudności, kłopoty i spory. Uczę ich języka angielskiego i matematyki. Organizujemy zabawy i przedstawienia. Jesteśmy ze sobą.
Przyzwyczailiśmy się do siebie. Coraz częściej dzieci przychodzą do mnie ze swoimi problemami, opowiadają swoje historie. Czasem bolesne. Niektóre z tych dzieci wychowywała ulica. Niektóre trafiły tu, bo mimo, że ich rodzice żyją, nie chcą się nimi zajmować. Niektóre z nich mieszkały przy myjni samochodowej lub pod mostem. Staję się dla nich mamą, siostrą, przyjaciółką. Każdy dzień przynosi nową lekcję. Uczy życia, pokory, zaufania. Czasami mam wrażenie, że oni uczą mnie więcej niż ja ich.
Czas na misji mija bardzo szybko. Każda chwila jest niepowtarzalna. Świadomość, że już się nie powtórzy, mobilizuje do działania. Być tu i teraz. Zdarza się, że brakuje czasu na odpoczynek, na sen, ale nie może zabraknąć czasu dla Pana Boga. Codziennie uczę się odnajdywać Go w małych czynnościach, w uśmiechu, w prostym słowie.
Kazachstan to kraj kontrastu i skrajności. Bieda miesza się z bogactwem. Piękno przyrody, niekiedy dzikiej i nie dotkniętej ludzką ręką z wszechobecnymi śmieciami. Na ulicy mijają nas samochody z wyższej półki, a obok samochód, który w polskich warunkach nigdy nie był by dopuszczony do jazdy, albo podróżni na koniu. W Kazachstanie Azja miesza się z Europą. Przyczyniły się do tego zsyłki ludzi w czasie i po II Wojnie Światowej.
Wśród bogactw kultury, zasobów naturalnych, piękna krajobrazu i tradycji przejawia się bieda i ubóstwo. Niektórzy ludzie żyją z dnia na dzień. Pozbawieni podstawowych praw człowieka, bez perspektyw godziwej pracy. Alkohol niszczy mężczyzn, kobiety, a niekiedy dzieci. Niektóre osoby nie posiadają żadnych dokumentów potwierdzających ich tożsamość. Jednak każdy dzień mnie zaskakuje. Wiele rzeczy mnie zachwyca, a niekiedy złości. Budzi we mnie bunt mówienie o dzieciach w Kazachstanie, jak dla wszystkich są ważne, jednak państwo nic nie robi, aby zapewnić pomoc najbiedniejszym. Nie dostrzega ich potrzeb, nie dba o ich przyszłość. Ludzie tu na wszystko mają czas. Zawsze zdążą, mimo, że już i tak są spóźnieni.
Zachwycają mnie góry, które widać w słoneczne dni z okien naszych domów. Przed nimi rozciąga się step, który komponuje się z graniczącym jeziorem. Wszyscy mówią na nie morze, gdyż jest takie duże. Zachwycają mnie smaki, kolory i zapachy prawdziwej kuchni kazaskiej. Mieszają się tam smaki Europy i Azji. Widać wpływ kuchni rosyjskiej, ale też kuchni Uzbekistanu, kuchni koreańskiej i chińskiej. Na miejscowym bazarze można kupić wszystko, tylko trzeba wiedzieć gdzie szukać. Miejscowi są nieocenionymi przewodnikami w tych sprawach.
Misja jest tam, gdzie są ludzie i konkretny człowiek. Pomimo trudności, czasem rutyny, żaden dzień nie jest zły. Bo dzień przeżyty z Panem Bogiem jest dniem dobrym.
Tutaj w Kazachstanie modlimy się po rosyjsku. Codzienne odmawiamy różaniec z dziećmi. Początkowo słabo znałam rosyjskie bukwy. Fonetycznie pisałam sobie modlitwy, aby towarzyszyć dzieciom. Wspaniale było widzieć radość i zdziwienie dzieci, kiedy to po raz pierwszy sama prowadziłam dziesiątkę różańca. Modlitwy w obcym języku pomagają w skupieniu nad teksem i nad odnalezieniem jej sensu, czasem zagubionego w rutynie. Patrząc na szczerą modlitwę dzieci, chcę się jej od nich uczyć. Jest ona taka prosta, szczera. Przecież każdy z nas powinien stać się jak dziecko.
Karolina Wodzyńska
Wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco
pracuje w Kazachstanie
opr. ac/ac