Misyjna codzienność

Wyjeżdżając na wolontariat misyjny do Zambii miałyśmy wiele wizji, w jaki sposób będziemy mogły pomóc

Wyjeżdżając na wolontariat misyjny do Zambii miałyśmy wiele wizji, w jaki sposób będziemy mogły pomóc. Przede wszystkim chciałyśmy wykorzystać nasze umiejętności, rzeczy na których się znamy. Dlatego przywiozłyśmy ze sobą mnóstwo kredek, farb, przyborów szkolnych, a także leków, opatrunków i trochę sprzętu medycznego.

Misyjna codzienność

Agnieszka studiuje biologię, zna się bardzo dobrze na ogrodnictwie, ma podejście do dzieci, do tego jest prawdziwą artystką. Ja natomiast, jako studentka medycyny, znam się nieco na badaniu podmiotowym i przedmiotowym. Jeszcze w Polsce, dogadałyśmy się z ks. Michałem, dyrektorem wspólnoty salezjańskiej w Kabwe, na czym będą polegały nasze zadania.

Od ponad miesiąca zajmujemy się dekorowaniem i ,,ocieplaniem’’ wnętrza domu dziecka w Makululu. Ks. Michał nie lubi słowa ,,sierociniec’’. Woli to pierwsze określenie. Pragnie, żeby miejsce to stało się drugim domem. A właściwie pierwszym i często jedynym. Zaufał naszym zdolnościom artystycznym. A my bardzo zmotywowane, ochoczo wzięłyśmy się do pracy. I tak w przeciągu miesiąca w sypialni chłopaków pojawiła się wesoła gromada postaci z bajek Walta Disneya, piesek gotowy do zabawy, żywa małpka, zwisająca z gałęzi oraz piękny model samochodu wyścigowego. Na szafach odpowiednio ozdobionych pojawiły się modlitwy ,,Ojcze nasz” i ,,Zdrowaś Maryjo” w języku angielskim oraz ,,Aniele Boże” w tutejszym języku bemba. W ten sposób chłopcy będą mogli szybko nauczyć się rozmawiać z Bogiem Ojcem, Matką i aniołami. Główne miejsce przypada dla Maryi Wspomożycielki Wiernych. Z troską w oczach i prawdziwą miłością będzie spoglądać w kierunku śpiących chłopców.

Misyjna codzienność

Na korytarzu pojawił się wizerunek księdza Jana Bosko, opiekuna tego domu. Umieszczone obok słowa: ,,Wystarczy, że jesteście młodzi, abym Was bardzo kochał” są niezwykle ważne dla mieszkających tutaj chłopaków. Często wydaje im się, że nie zasługują na zainteresowanie, miłość, że nie mają nic do zaoferowania, dlatego zostali porzuceni przez rodzinę. Ksiądz Bosko i jego naśladowcy – salezjanie, dostrzegają w młodzieży piękno. Obdarzają bezinteresowną miłością i zaufaniem, które są jak woda i słońce dla roślin, pomagają wzrastać i ukazywać całemu światu własną wartość.

Wraz z pomocą nauczycieli z Don Bosco School, urządziliśmy prowizoryczną klinikę. Miałam możliwość przebadać dzieci, podać witaminy, syrop na kaszel, zaopatrzyć ranę, przykleić plaster. Najwięcej roboty jest z grzybicą, głównie owłosionej skóry głowy. Co drugie dziecko na nią cierpi. Część z nich posiada tylko jaśniejsze plamy łuszczącej się skóry, drobne skupiska, nie wyglądające groźnie. Zdarzają się niestety także bardzo zaawansowane przypadki, gdzie cała skóra głowy pokryta jest strupami i bliznami. Po kilku dniach urządzania kliniki, która mieściła się w insace – czyli okrągłej budowli na zewnątrz, dzieci zapamiętały, do kogo mogą się zwracać. Od tej pory, w razie potrzeby, zaczęły przychodzić do nas małymi grupkami i pokazywać na ogolone główki – mówiąc cichutko ,,visisea’’ co oznacza grzybica. Z dumą prezentują nam swoje liczne rany, zadrapania i skaleczenia i czekają na wodę utlenioną, która dla nich w sposób magiczny pieni się i zmienia barwę na białą. Nie mam serca odmawiać tym, których rany są już zabliźnione i ku ich uciesze zakraplam tam trochę niezwykłego płynu.

Z badaniem dzieciaków wiąże się wiele zabawnych sytuacji. Niektóre z nich, były tak zaaferowane, czy przestraszone stetoskopem, że podczas osłuchiwania zapominały o oddychaniu. Miałam wtedy ochotę je przytulić. Z przerażeniem spoglądały na mnie swoimi dużymi, pięknymi oczami. Aga w tym czasie malowała kolorowymi farbami twarze dzieci, które czekały w kolejce. Z pomocą malowideł przemieniła mnie w tygryska, żeby trochę ocieplić mój wizerunek i zmniejszyć lęk dzieci. Stwierdzam, że na niewiele to się zdało.

Dzieciom bardzo smakowały niektóre witaminy, syropy, elektrolity w pluszu czy preparaty na odporność, dlatego symulowały kaszel, katar, czy grypę. Miałyśmy swoje sposoby żeby to sprawdzić, ale każdemu z nich, ,,na pocieszenie’’ dawałyśmy słodką witaminę C. Potem, gdy tylko mnie zauważyły, jak jeden mąż zaczynały kichać, kasłać i robić obolałe minki. Jak ich nie kochać?!

Misyjna codzienność

Ze zwalczaniem grzybicy jest dużo roboty. Największą trudnością jest potrzeba kontynuowania leczenia przez cały miesiąc. Stosujemy szampony, wysuszające pudry i preparaty w kremie. Ale najważniejsze, że dzieci chcą przychodzić i są bardzo pomocne. Przyprowadzają młodsze rodzeństwo i kolegów. Przytrzymują główki, pomagają rozprowadzić szampon, z wielką powagą mówią ile należy czekać: ,,wait five minutes”, czyli „poczekaj pięć minut”. Ich próby naśladowania dorosłych są niezwykle urocze.

Poza tym robimy wszystko to, co jest potrzebne. Zadbałyśmy o trawnik i kwiaty, posiałyśmy warzywa w ogrodzie. Czasem upieczemy jakieś ciasto czy ciastka na potrzeby wspólnoty, uroczystość kościelną lub po prostu dla chłopaków. Czas swój dzielimy między parafią a domem dziecka, który w języku bemba nazywa się „Ichiloto”. Słowo to oznacza sen. Ks. Michał wcielił w życie jedno z marzeń św. Jana Bosko. Wielki teren w Makululu oprócz samego domu dziecka mieści w sobie szkołę i oratorium. Miejsce to ma ogromny potencjał, a my staramy się go wykorzystać.

Misyjna codzienność

No i najważniejsze, jesteśmy z nimi. Z chłopakami z domu dziecka, z dziećmi z oratorium. Staramy się dostrzegać ich potrzeby i odpowiadać na nie, a przy tym wiele się uczymy. Wchodzimy w inny świat. W świat miłości.


Martyna Kuczyńska: wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, pracuje na misji w Zambii

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama