"Z krzyżem w kraju półksiężyca. Nyszkur Allah - dzięki Bogu" - fragmenty pamiętnika misjonarza z Syrii
ISBN: 978-83-7505-404-0
wyd.: WAM 2010
Mam jeszcze jeden rekolekcyjny epizod do opowiedzenia, który tym razem będzie się odnosił do pewnej rekolekcyjnych nocy, spędzonej w małym domku na wybrzeżu morskim. Był to czas ramadanu, w maju w trakcie roku szkolnego. Nikogo zatem poza mną nie było na całej parokilometrowej plaży. Istna pustynia, na której spotykają się dwa żywioły: piasek i woda. Trzeba dodać oczywiście, że był tam jeszcze jeden żywioł — słońce, bowiem w Syrii zaczęły się ostre upały. Minęło kilka dni, odkąd samotnie chodziłem po plaży, pływałem i przesiadywałem na tarasie mego małego bungalowu...
Pewnego popołudnia przyszedł do mnie młody strażnik i zapytał nieśmiało, czy nie chciałbym „poślubić na jedną noc jakiejś dziewczyny”. Mówił — dla ułatwienia mi decyzji — że nie będzie żadnych komplikacji i nie będzie drogo kosztowało. Wyglądało na to, że zgłasza tę propozycję nie dla zdobycia pieniędzy, ale raczej dlatego, że czuł sympatię i współczucie dla samotnego cudzoziemca, który marnuje czas, nie umiejąc sobie sam poradzić z samotnością. Nie dowierzał mojej odmowie. Zapewniał, że za jego propozycją nic złego się nie kryje. Odchodząc, odwracał się kilkakrotnie, licząc na to, że się jeszcze rozmyślę, przełamię obawy i go zawołam...
Po skończonym dniu, po odsiedzeniu długiej nocnej medytacji, pełnej szumu fal morskich i migotania gwiazd na niebie, mieszających się ze światłami wyspy Arwad — która strojna jak tort w urodzinowe świeczki sterczała w samym środku morskiej czerni, oddalona od brzegu o jakieś cztery kilometry — udałem się wreszcie na nocny spoczynek. Zamknąłem szczelnie żaluzje i nie zapalałem światła, żeby nie wabić komarów, a dla pełnego zabezpieczenia się przed nimi zapaliłem jeszcze dodatkowo „katol”, czyli spiralę, która spalając się, wydziela dym odstraszający owady, ale również stanowi nie lada przeszkodę w zaśnięciu dla kogoś, kto nie lubi mdłego zapachu dymu. Po dłuższym czasie, zmęczony przez upał, udało mi się wreszcie zapaść w sen, ale został on w którymś momencie gwałtownie przerwany. „Na dachu odbywa się bal szatanów” — taka myśl przeszła mi przez głowę zaraz po przebudzeniu. Słychać było gwałtowny wycie wiatru, który walił okiennicami i huczał, przeciskając się między palmami. Morze ryczało falami, a na dachu panował nieopisany hałas, jak gdyby jakaś pijana kompania wesołków sprowadziła sobie tu metalowe beczki i rozpoczęła szalone ich ujeżdżanie. Myślałem, że lada moment dach się zawali na moje łóżko albo że sufit pęknie i bal diabłów przeniesie się do mojego pokoju, tam gdzie leżałem — cały zlany potem, struchlały. Przeplatałem modlitwy z pełnym niepokoju oczekiwaniem, co się dalej stanie, nasłuchując wszystkich szalonych dźwięków, które docierały do mnie z zewnątrz domu.
W całym tym chaosie było coś, co pozwoliło mi nie popaść w panikę. Tym czymś było przekonanie, że Bóg mnie osłoni przed szatanem. Głośno dziękowałem Jego łasce za to, że nie poszedłem za ofertą złożoną mi tego popołudnia przez młodego strażnika. Gdybym Bożej łaski nie przyjął, byłbym teraz leżał bezbronny i chyba psychicznie bym nie wytrzymał tego naporu wrzaskliwych upiorów. Chybaby pękł we mnie jakiś wewnętrzny sufit i złe duchy zwaliłyby się na moje łóżko. Pewnie by mnie przygniotły, zadeptałyby w mnie trzeźwość duszy i zostałbym zmuszony do udziału w ich szaleństwie, ulegając nocnej zasadzce, którą na mnie zastawili, posługując się młodym strażnikiem o bardzo niewinnej twarzy.
opr. aw/aw