Skarby naszej ziemi

Jak podlaskie sanktuaria odbierają pielgrzymi z innych stron Polski? Jakie łaski tam otrzymują?

Historia Podlasia przemawia głośno do dziś. Tutejszej ciszy i spokoju nie można utożsamiać z pustką i nudą. Przekonują się o tym wszyscy, którzy odwiedzają nasze sanktuaria. Posłuchajmy, czego tutaj doświadczają.

Skarby naszej ziemi

Pochodzą z różnych części Polski. Na Podlasie trafili za namową paulisty br. Adama Szczygła w lipca, toteż swoimi wrażeniami dzielą się na gorąco.

- O Pratulinie i Męczennikach Podlaskich po raz pierwszy usłyszałam od kolegi, Eugeniusza Badalskiego z Terespola, z którym w połowie lat 90 spotkałam się na ewangelizacji podczas koncertów rockowych w Jarocinie. Zapamiętałam, że z wielkim zaangażowaniem i dumą opowiadał o niezwykłym dla mnie świadectwie wiary zwykłych wieśniaków - mówi dr hab. Anastazja Seul, wykładowca na Uniwersytecie Zielonogórskim. Jakiś czas później o Podlasiu i jego męczennikach przypominał jej w zielonogórskiej konkatedrze przepiękny śpiew grekokatolików, dochodzący z bocznej kaplicy. Kolejny raz o męczennikach z Pratulina usłyszała od... św. Jana Pawła II, gdyż 10 czerwca 1999 r. uczestniczyła we Mszy św., którą odprawiał w Siedlcach. - Było to dla mnie przejmujące spotkanie z Kościołem „świętego Podlasia” - zaznacza. - Do Pratulina po raz pierwszy przybyłam dopiero teraz, spędzając wakacje w Lublinie. Było to możliwe dzięki uprzejmości paulisty br. A. Szczygła, który zorganizował jednodniową pielgrzymkę ku czci 13 męczenników. W drodze do Pratulina oglądaliśmy film przybliżający bolesną prawdę o prześladowaniach unitów. Zrozumiałam, jak bardzo ważne są wysiłki ekumeniczne. Szatan robi wszystko, by zniszczyć zalążek jedności z chrześcijanami obrządków wschodnich - stwierdza A. Seul.

Owoc przelanej krwi

Pytam o wrażenia i odczucia po wizycie w Pratulinie.

- Najpierw odczułam własną słabość i miałkość mojej wiary. Cóż powiedzieć wobec słów 19-letniego młodzieńca, który wyrażał nadzieję, że „może i on okaże się godny umrzeć za wiarę”? Cóż powiedzieć wobec postawy ojców rodzin, którzy w obliczu zagrożenia życia nawet nie biorą pod uwagę możliwości zmiany wyznania, bo „trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”, niż cara? Cóż powiedzieć wobec cierpień tak wielkiej rzeszy, także zwykłych świeckich katolików - bitych, maltretowanych, torturowanych, zsyłanych na Sybir, tylko dlatego, że nie chcieli porzucić papieża, sakramentów i dogmatów wiary? - zastanawia się pani Anastazja. Uważa, że wierność Kościołowi, jaką współcześnie reprezentuje Podlasie, jest także owocem krwi przelanej przez prześladowanych unitów- zarówno tych wyniesionych na ołtarze, jak i tych, którzy pozostali anonimowi.

- Świadectwo wiary męczenników jest też wezwaniem do wierności. W Pratulinie towarzyszył mi również smutek, że Kościół ciągle jest podzielony, że my, chrześcijanie, tak bardzo daliśmy się uwikłać w różne doczesne sprawy („pożądliwość ciała, oczu i pycha żywota”), że - powiedzmy otwarcie - przyjęliśmy grzeszny, nieewangeliczny sposób myślenia, że zatraciliśmy jedność. Pamiętam, że Jan Paweł II powtórzył gest pojednania biskupów polskich zawarty w liście do biskupów niemieckich: „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” (1965, koniec Soboru Watykańskiego II) - zarówno podczas spotkania w kontekście protestantyzmu (Czechy 1995, beatyfikacja Jana Sarkandra), jak i z przedstawicielami prawosławia (Ukraina 2001, pielgrzymka). Czy także nasi odłączeni bracia podejmą ten gest św. Jana Pawła II w trosce o jedność Chrystusowego (przecież!) Kościoła...? - zamyśla się A. Seul.

Pytania o wiarę

Pani Anastazja, pytana o to, co najbardziej zaskoczyło ją w historii unitów, mówi: - Nie wiem, czy to zaskoczenie, czy poruszenie, lecz chcę powiedzieć o wysiłkach carskich posłańców, którzy zamierzali ukryć miejsce pochówku męczenników. Ich starania były nieskuteczne. Opatrzność Boża zatroszczyła się o to, by pamięć o mogile przetrwała, aby po latach można było dokonać ekshumacji i przenieść relikwie do sanktuarium. Niezwykłe było dla mnie to spotkanie z prostymi, niewykształconymi mieszkańcami podlaskich wsi, których wiara - przekazywana we wspólnocie rodzinnej i parafialnej - była tak dojrzała, że wydała owoc męczeństwa. Wracam też do punktu wyjścia, do pytania o moją wiarę i o wiarę uniwersyteckiego środowiska, które reprezentuję... - puentuje.

Pratulin w lipcu tego roku odwiedziła także franciszkanka s. Henrieta Kocińska, która na co dzień pracuje w jednym z warszawskich szpitali. Nigdy wcześniej nie słyszała o naszych męczennikach.

- Ich historia dotknęła mnie bardzo głęboko. Są dla mnie przykładem nie tylko męstwa, którym się wykazali, ale przede wszystkim wiary, dzięki której byli gotowi cierpieć i umierać - przyznaje, dodając, że historię każdego z męczenników miała okazję poznać podczas odprawiania Dróżek Pratulińskich. Dowiedziała się także o prześladowaniach, które przeżywali inni grekokatolicy na Podlasiu. - Wydaje mi się, że Pratulin jest mało znany w Polsce i mało kto wie o tutejszych męczennikach. Pochodzę z północno-zachodniej Polski i nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Uważam, że warto pojechać do Pratulina i zaznajomić się z historią męczenników, pomodlić się przy ich relikwiach i powierzyć im wiele trudnych spraw, z którymi się zmagamy. Tutaj można się wyciszyć. Przechodząc do miejsca ich pochówku przy ostatniej stacji drogi krzyżowej, warto zastanowić się nad własną wiarą - podkreśla s. Henrieta.

Cisza i spokój

Bardzo szczegółowo swoimi wrażeniami dzieli się także Renata Łepek z Lublina. Przyznaje, że nasi unici zaskoczyli ją swoją postawą.

- Zmagali się z tyloma przeciwnościami, ciągle rzucano im kłody pod nogi, a oni wytrwale bronili wiary. Prześladowania dotknęły przecież nie tylko tych 13 mężczyzn z Pratulina. Cierpiało całe Podlasie. To było jawne męczeństwo! Dziś naszą wiarę możemy wyznawać bez przeszkód, wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, ale nie doceniamy tego - zauważa moja rozmówczyni. Przyznaje, że bardzo podobają się jej nasze okolice. - Ta cisza i spokój są niesamowite. Dziś trudno o takie miejsca. Tu, w Pratulinie można przemyśleć swoje sprawy, wyciszyć się i odpocząć. Wielkim plusem jest brak komercji i odpychającej nachalności. To, co ważne, jest umiejętnie wyeksponowane - zaznacza. Dzieli się też wrażeniami po obejrzeniu filmu o męczeństwie w Pratulinie. - Podoba mi się to, że najpierw wyjaśniono w nim kontekst historyczny męczeństwa unitów. Czymś zaskakującym były dla mnie misje unickie, organizowane przez jezuitów. W pamięci zostanie mi również postać najmłodszego męczennika, 19-letniego chłopaka, który chce umierać w obronie wiary. W pamięci mam także słowa matki Pawła, chłopaka uzdrowionego za wstawiennictwem męczenników. Takie świadectwa są bardzo potrzebne, bo przypominają nam o pomocy błogosławionych i świętych; uzmysławiają, że dla Boga nie ma nic niemożliwego - tłumaczy pani Renata. - Piękne jest także to, że w filmie zagrali mieszkańcy Pratulina - przedstawiciele wszystkich pokoleń. Dzięki temu pamięć o unitach będzie trwała dalej, nie zatrzyma się tylko na najstarszych. Piękne jest także to, że kult bł. Męczenników Podlaskich trwa nadal i jest obecny w tutejszych kościołach. Po drodze odwiedziliśmy bazylikę w Parczewie. Tam zatrzymaliśmy się przed tablicą poświęconą prześladowanym unitom. Pamięć o ich męczeństwie jest bardzo ważna - kończy pani Renata.

Cuda pieczęcią świętości

Dr Zbigniew Stojanowski-Han pracuje w Wyższej Szkole Nauk Społecznych w Lublinie, z którym jest związany od 17 lat. Pochodzi z Zielonej Góry. O bł. Męczennikach Podlaskich usłyszał siedem lat temu, gdy jego brat pisał doktorat na temat Katolickiego Radia Podlasie. O unitach mówili mu także wywodzący się ze wschodniej Polski znajomi.

- Z historią męczenników zapoznawałem się w drodze do Pratulina. Informacje o cudach za ich wstawiennictwem stały się dla mnie pieczęcią ich świętości. Zrozumiałem też, że tak naprawdę całe Podlasie jest zroszone krwią unitów, mimo iż tylko tych 13 z Pratulina zostało wyniesionych do chwały ołtarzy. To wzbudziło we mnie refleksję, czy ja byłbym dziś w stanie oddać mężnie życie w obronie wiary, za Chrystusa. Oni potrafili, choć byli ludźmi bardzo prostymi. To przesłanie z pratulińskiego sanktuarium uderza mnie najbardziej. Duże wrażenie wywarła na mnie także droga krzyżowa prowadząca z miejsca ich kaźni do miejsca pochówku w zbiorowej mogile, z której zostali wydobyci dopiero w 1990 r. Podczas odprawiania Drogi krzyżowej z rozważaniami o męczennikach - zakupionymi w pobliskim sklepiku - czułem niejako ich bliskość. Są dla mnie świadectwem, jak mężnie walczyć i trwać przy Chrystusie, jak nie poddawać się w trudnościach. Z całą pewnością stali się dla mnie wzorem i chcę przez ich wstawiennictwo modlić się do Boga. Ufam, że męczennicy z Pratulina zostaną również kanonizowani, stając się świadkami wiary dla całego Kościoła powszechnego. Szkoda tylko, że sanktuarium w Pratulinie jest tak mało znane, bowiem przesłanie, które z niego płynie, jest bardzo aktualne. Cieszy natomiast fakt, że budowany jest tam dom pielgrzyma. - mówi Zbigniew.

W zeszycie i mieszkaniu

Mój rozmówca nawiązuje także do Kodnia. Po raz pierwszy odwiedził tamtejsze sanktuarium dwa lata temu. - Ciekawa rzecz: pierwszym obrazkiem, jaki dostałem od mojej mamy, aby przykleić go w zeszycie do religii, był właśnie wizerunek Matki Bożej Kodeńskiej. Nie miałem wtedy pojęcia, że po blisko 30 latach będę mógł osobiście modlić się w kodeńskim sanktuarium. Wówczas obrazek nie przypadł mion do gustu. Dziś, Matka Boża w tym cudownym wizerunku jest ze mną obecna w moim domu. Maryja z Kodnia urzekła mnie swoim dostojeństwem i łagodnością, a sam Kodeń aurą świętości i tajemniczości. Nie mogłem zatem nie kupić Jej wizerunku. W ostatnim czasie dane mi było również obejrzeć film „Błogosławiona wina” nakręcony na podstawie książki Zofii Kossak-Szczuckiej, który przybliżył mi historię przybycia tego cudownego obrazu do Rzeczpospolitej. Od razu pokazałem go mojej rodzinie w Zielonej Górze. Wszyscy obejrzeli go w z wielkim zainteresowaniem - kończy Zbigniew.

A Ty, komu powiedziałeś o naszych sanktuariach?

AW
Echo Katolickie 31/2017

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama