Obraz Maryi z Coromoto ma wielkość znaczka pocztowego. Jest jednak tak dokładny, że nie wydaje się możliwe, żeby był ludzkiego autorstwa
Obraz Maryi z Coromoto jest dosłownie wielkości znaczka pocztowego. Oczy Matki Bożej na nim mają więc tysięczne części milimetra i dopiero pod mikroskopem naukowcy zobaczyli w nich tęczówki i gałki oczne. Co więcej, zauważyli w nich odbitą postać człowieka.
Naukowcy podczas badań stwierdzili, że wenezuelski obraz na pewno nie wyszedł spod ręki człowieka. To niemożliwe nawet przy użyciu specjalistycznych współczesnych wynalazków, a przecież jego historia zaczyna się w 1651 lub 1652 roku. I to nie tylko ze względu na niewielki rozmiar tego wizerunku o wymiarach około 2,5 na 2 centymetry, przedstawiającego Maryję z Dzieciątkiem Jezus na kolanach. Ale o tym później.
Teraz cofnijmy się do XVII wieku, w którym w pobliżu założonego wówczas miasta Guanare wodzowi indiańskiego szczepu Coromoto i jego żonie objawiła się Maryja. To objawienie przypomina spotkanie z Matką Bożą w Guadalupe - tam też Maryja przyszła do Indianina i zostawiła mu swoje oblicze. W Wenezueli prosiła, by Indianie szczepu Coromoto przyjęli chrzest z rąk hiszpańskich misjonarzy. Dlatego wielu z nich poprosiło o głoszenie im Ewangelii i ten sakrament. Sam wódz jednak pozostał niewzruszony. Na ten temat wydawnictwo Rafael wydało przed kilkoma laty książkę autorstwa Agnieszki Gracz i Małgorzaty Pabis.
W czasach objawień Coromoto Wenezuela była krajem, w którym niedawno konkwistadorzy założyli miasta i włączyli do nich ludność tubylczą. Zwykle z osadnikami, szczególnie z Hiszpanii, przybywali misjonarze. Ich praca misyjna nie była łatwa, ponieważ część ludności tubylczej nie zawsze chętnie przyjmowała obce wzorce, nie chciała rezygnować z własnej niezależności, widząc w hiszpańskich osadnikach i nowej religii zagrożenie dla swoich tradycji i zwyczajów plemiennych. Indianie przenosili się tam, gdzie nie docierali konkwistadorzy, najczęściej do dżungli albo walczyli chcąc zachować swoją tożsamość i kulturę. Nic dziwnego, bo nowi właściciele tych ziem często nadużywali swoich praw, wykorzystując ludność indiańską do pracy ponad siły, czy sprzedając ich jako niewolników w Europie. Dochodziło nawet do tego, że część białych zdobywców nie traktowała Indian, jak ludzi. Mówili, że dla nich „dzicy” nie mają duszy i nie są godni katechizacji. Niektórzy osadnicy sprzeciwiali się tym poglądom i chcieli prowadzić katechizację z dala od handlarzy i tych, którzy patrzyli tylko na zyski z nowych ziem.
Pod koniec 1651 lub na początku 1652 roku młody Indianin, wódz plemienia Coromoto przechodził z żoną wzdłuż strumienia, który płynął w jednym z wąwozów w dżungli. To tam od pewnego czasu mieszkało jego plemię. W pewnym momencie oślepiła ich jasność i nad potokiem ujrzeli piękną kobietę trzymającą rozpromienione dziecko. Kobieta uśmiechała się do nich tuląc synka. Coromoto i jego żona mieli wrażenie, że wszystko wokół zanurzone zostało w blasku. W pierwszym momencie poczuli lęk, ale kobieta uspokoiła ich. Piękna Pani - tak ją nazwali - zwróciła się do nich w języku, którego oni używali. „Dzieci moje, wyjdźcie z dżungli i idźcie tam, gdzie mieszkają biali. Poproście ich, aby polali wasze głowy wodą, byście mogli iść do nieba” - powiedziała. Indianin i jego żona byli poruszeni tym, co zobaczyli i usłyszeli, w drodze powrotnej rozmawiali pomiędzy sobą chcąc się upewnić, czy to nie był wytwór ich wyobraźni.
Po powrocie do wioski wódz zwołał naradę starszyzny plemienia i opowiedział, co stało się nad strumieniem. Jego decyzja, by wypełnić wolę Pięknej Pani nie była łatwa do przyjęcia przez pozostałych. Oznaczała porzucenie ich domu - dżungli i udanie się do białych. Coromoto postanowił, że pierwszy wyjdzie z dżungli. Udał się w kierunku drogi, którą chodzili biali. W tym czasie przechodził tamtędy Hiszpan Juan Sanchez, właściciel ziemski. Wódz opowiedział o spotkaniu z Piękną Panią i jej prośbie. Hiszpan był tym zdumiony. Wiedział, że za osiem dni będzie wracał tą samą drogą. Zaproponował, by w tym czasie Indianie przygotowali się do wyjścia z dżungli, a on odda im teren, gdzie będą mogli się osiedlić. Hiszpan zawiadomił też władze duchowne i świeckie w Guanaguanare.
Plemię wspierane przez Hiszpana rozpoczęło budowę domów na nowych terenach. Zobowiązało się także do uczestnictwa w katechezach prowadzonych przez misjonarzy świeckich. Po ośmiu czy dziewięciu miesiącach część Indian przyjęła chrzest. Wielu jednak nie przekonało się do nowej religii i nowego miejsca.
Coromoto na początku był pełen zapału, ale nowe obowiązki, ciężka praca i tęsknota za dżunglą sprawiły, że przestał uczestniczyć w katechezach i modlitwach. W sobotę, 8 września 1652 roku w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, Sanchez postanowił zaprosić Indian na modlitwę do kaplicy. Wódz nie chciał w niej uczestniczyć, po ostrej wymianie zdań z Hiszpanem postanowił powrócić do swojej chaty położonej dwa kilometry od Soropo.
Kiedy wódz dotarł na miejsce, pojawiła się tam Maryja. Siostra żony wodza Isabel powiedziała potem, że blask wypełnił chatę i był tak silny, jak promienie słońca świecącego w południe, który jednak nie oślepiał, ale przyciągał wzrok. Dodam jeszcze, że chata wodza wykonana z gliny i pokryta trzciną, nie miała okien, tylko otwór w dachu na dym z paleniska.
Coromoto prawdopodobnie myślał, że Piękna Pani przyszła robić mu wymówki. Zwrócił się do niej z wyrzutem: „Jak długo jeszcze będziesz mnie prześladować? Możesz odejść, nie będę wykonywał twojej prośby”. Wódz wziął łuk i strzały, chciał zabić Maryję, ale ta z uśmiechem podeszła do niego. A kiedy chciał ją chwycić, zniknęła. Okazało się potem, że w zaciśniętej dłoni Coromoto miał niewielki obrazek, z którego wydobywały się promienie. Indianie rozpoznali na nim Piękną Panią. Coromoto włożył go do sakiewki i chciał spalić. Na szczęście nie udało mu się. Wyruszył jednak do dżungli, gdzie został ukąszony przez jadowitego węża. Na jego prośbę przechodzący tamtędy kreol, czyli potomek kolonizatorów, ochrzcił go. Indianin przyjął imię Angel i wezwał przyjaciół do przyjęcia chrztu. Wódz zmarł, a towarzyszący mu Indianie spełnili jego prośbę.
Obrazek, który wódz otrzymał od Matki Bożej obecnie znajduje się w relikwiarzu w sanktuarium Coromoto w Guanare. Maryja jest tam czczona jako patronka Wenezueli. Już w XXI wieku postanowiono go odnowić. Za zgodą Episkopatu Wenezueli zajęła się tym fundacja Maria Camino a Jesús, działająca od 2002 roku w Maracaibo, która urządziła specjalne laboratorium w pobliżu sanktuarium. Najpierw w 2002 roku wykonano wstępne ekspertyzy, potem po sześciu latach rozpoczęto prace konserwatorskie. Stan obrazu bardzo niepokoił naukowców, ponieważ był prawie całkowicie pokryty zanieczyszczeniami, a na twarzy Maryi znajdowała się rdzawa plama. Na początek jednak trzeba było otworzyć relikwiarz, by wydobyć obraz. Stosowano różne metody, które nie przyniosły żadnych rezultatów. Dopiero kiedy relikwiarz wziął do ręki ks. Jose Manuel Brito, rektor sanktuarium, otworzył się. Zdając sobie sprawę, jak trudną pracę mają wykonać, konserwatorzy poprosili o pomoc Maryję z Coromoto, dlatego każdy dzień rozpoczynali Mszą św. i modlitwą do Matki Bożej.
Naukowcy pod mikroskopem przyjrzeli się wizerunkowi. Zaskoczeni, stwierdzili, że Maryja i Jezus mają szaty podobne do europejskich, ale twarz Matki Bożej przypomina urodą Indiankę. Stwierdzono też, że na obrzeżach wizerunku znajdują się kolumny z symboliką ludów tubylczych. Widać na nim również trzcinę i liście palm, których używano do budowania chat. Na obrazie naukowcy zobaczyli jeszcze inne typowo indiańskie symbole. Choćby w koronach Jezusa i Maryi.
Antropologów zaskoczyła również delikatna, wręcz perfekcyjna linia z prawej strony twarzy Matki Bożej, która ich zdaniem nie mogła zostać wykonana ludzką ręką. Natomiast oczy Maryi oglądane przez mikroskopem, mimo miniaturowych rozmiarów rzędu tysięcznych części milimetra - dokładnie mają dwa mikrony, okazały się niezwykle dokładnie przedstawione. Wyraźnie widać w nich tęczówki i gałki oczne. Co więcej, odbija się w nich postać człowieka, przypominająca Indianina Coromoto. Jeżeli ktoś chciałby więcej dowiedzieć się o badaniach i wizerunku, odsyłam do wspomnianej na początku książki.
Dodam jeszcze, że w związku z badaniami wenezuelscy biskupi napisali w specjalnym dokumencie: „Niewątpliwie odnowi to wiarę wszystkich Wenezuelczyków. Jest to dla nas zachętą, by zwrócić swe życie ku Bogu i przyjąć wezwanie, jakie Maryja skierowała do naszych przodków. Wezwała ich Ona, by pojednali się i zjednoczyli jako prawdziwi bracia w Bogu mimo ogromnych różnic dzielących wówczas kulturę hiszpańską i tubylczą. Jest to apel o braterstwo i akceptowanie innych. Dowodzi, że mimo trudności, jeżeli zjednoczymy się naprawdę jako bracia, będzie można osiągnąć dobro wszystkich”. Jest to również zachęta dla nas, by powrócić do darów, które otrzymaliśmy podczas chrztu.
opr. mg/mg