O wspólnocie małżeństw "Sychar"
Pewien mężczyzna szuka pomocy, bo odkrył, że jego żona ma romans. Gotów jest jej przebaczyć, byle tylko chciała wrócić. Inny nie może „poskładać” swojego małżeństwa po powrocie z emigracji zarobkowej. Jest też kobieta, która chce zejść się na nowo ze swoim mężem, ale on ma już dziecko w innym związku: czy ma prawo zabierać temu dziecku ojca? Inna kobieta, która zdradziła męża, chce dalej z nim być, ale nie wie, czy są w stanie żyć razem z takim balastem... Internetowe forum pomocy wspólnoty trudnych małżeństw „sychar” samym swoim istnieniem unieważnia pogląd, że w katolickich rodzinach nie ma problemów
Forum jest bardzo ważną częścią ruchu, ono jest najczęściej pierwszym — a dla niektórych jedynym — miejscem spotkania. „sychar” założyło trzech mężczyzn, którzy w wyniku rozwodu zostali sami. Chcieli przeżywać swoje doświadczenie w wierze, dzięki niej je zrozumieć, szukali więc pomocy w kościele. Przygarnął ich ks. Jan pałyga, pallotyn z warszawskiego centrum pomocy duchowej, który od lat zajmuje się związkami niesakramentalnymi. Pod jego opieką w 2003 r. Powstało w warszawie pierwsze ognisko wspólnoty trudnych małżeństw „sychar”. Teraz jest ich już osiemnaście, w tym dwa poza granicami polski. Forum zrodziło się rok później.
„Założenie jest takie, by »Sychar« skupiał małżeństwa przeżywające kryzys — mówi jezuita o. Andrzej Migacz, który opiekuje się krakowskim ogniskiem wspólnoty — jednak w praktyce zgłaszają się do nas ludzie najczęściej po rozwodzie lub w jego trakcie. Byłoby oczywiście lepiej, gdyby przychodzili wcześniej, kiedy jeszcze można temu zaradzić, ale wtedy wielu ludziom wydaje się, że jakoś poradzą sobie sami”.
Na razie nielicznie pojawiające się pary małżeńskie szukają pomocy w tym, jak się dogadać, jak przejść razem przez trudne doświadczenia (np. Śmierć dziecka, kalectwo czy choroba jednego z małżonków, niepłodność), jak się porozumieć po zdradzie, jak przebaczyć, jak wrócić do siebie...
Rozwiedzeni szukają wsparcia, pomocy w poukładaniu życia na nowo, chcą się dowiedzieć, jakie jest ich miejsce w kościele. Często potrzebna jest im też pomoc bardzo praktyczna, potrzebują prawnika albo psychologa, różnych adresów, telefonów. Czasem szukają po prostu środowiska osób, które przeżyły to samo i mają podobny system wartości. Chcą odzyskać pokój i równowagę, ale też zrozumieć znaczenie tego, co przeżyli, w odniesieniu do swojej relacji z bogiem.
Poza Warszawą wspólnota trudnych małżeństw ma swoje ogniska w Poznaniu, Żorach, Zielonej Górze, Opolu, Gorzowie Wielkopolskim, Trójmieście, Rzeszowie, Szczecinie, Bydgoszczy, Lublinie, Rydułtowach, Puławach, Wrocławiu i Krakowie. Kontaktują się one ze sobą, ale nie są od siebie zależne. Każde z nich ma swój program spotkań, dostosowany do potrzeb uczestników.
W Krakowie istnieją dwa ogniska: jedno przy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, drugie przy kościele św. Barbary. To ostatnie działa dopiero od roku. Powstało w odpowiedzi na ogromne zainteresowanie, jakim cieszyły się wygłoszone w tym kościele rekolekcje wielkopostne na temat kryzysu w małżeństwie.
Ognisko w łagiewnikach działa nieco dłużej. Agnieszka Banaś, krakowska liderka wspólnoty, opowiada: „trafiłam na forum »Sycharu«, by szukać ratunku dla swojego małżeństwa. Pod wpływem prowadzonych tam rozmów sama się zmieniałam. Dostrzegł to warszawski lider, Andrzej Szczepaniak, i zaproponował mi zorganizowanie ogniska w Krakowie. Mojego małżeństwa nie udało się uratować, mąż wyprowadził się z domu, wtedy zdecydowałam się założyć ognisko »Sycharu« w krakowie. Poszłam do Łagiewnik, bo to było miejsce, gdzie zaczęło się moje nawrócenie. Zgłosiłam się do jezuity o. Jerzego Karpińskiego, a on mi odpowiedział: »nareszcie«. Od dawna czekał na kogoś, kto chciałby zorganizować wspólnotę małżonków przeżywających kryzys”.
Spotkania odbywają się raz w miesiącu. W Łagiewnikach mają one raczej charakter grupy wsparcia. Rozpoczyna je msza św., a po niej jest spotkanie, na którym każdy może opowiedzieć swoją historię. Inni coś mu doradzają, dzielą się swoimi spostrzeżeniami, a następnie modlą się w jego intencji.
W kościele św. Barbary spotkania mają charakter bardziej warsztatowy. Przychodzą specjaliści, m.in. prawnicy, psycholodzy, którzy tłumaczą, jak praktycznie radzić sobie z problemami w związku. Zapraszani są też kierownicy duchowi, od których można się dowiedzieć, jakie jest stanowisko kościoła w danej sprawie. „przychodziły do nas np. kobiety, które były bite przez swoich mężów i uważały, że jeśli chcą żyć zgodnie z nauką kościoła, muszą to znosić. Pojawiają się też często osoby, które pytają o to, jak i czy przeprowadzić procedurę unieważnienia małżeństwa. Staramy się wszystko wyjaśnić, ale nie podsuwamy gotowych rozwiązań, nie podpowiadamy, jak ktoś powinien w danej sytuacji postąpić” — mówi Agnieszka.
Formacja opiera się na tzw. 12 krokach. Powstały one we wspólnocie anonimowych alkoholików, ale okazały się bardziej uniwersalne. Jest to program terapeutyczny, który łączy w sobie aspekty psychologiczny i duchowy. Pozwala odkryć w sobie mechanizmy obronne, które prowadzą do uzależnień, ucieczki od problemów, depresji, i uporać się z nimi.
Ognisko to także spotkania nieformalne, przy kawie, przy grillu i... Na sali sądowej. Członkowie wspólnoty wspierają się, gdy dzieje się coś złego — dzwonią do siebie, modlą się za siebie, są w stałym kontakcie. Są też tacy, którzy przychodzą na kilka spotkań i znikają. „może im nie odpowiadało to, co proponujemy? A może właśnie skorzystali i już nie są »trudnym małżeństwem«?” — zastanawia się o. Andrzej Migacz. Wiadomo o jednej parze, która przychodziła na spotkania w trakcie sprawy rozwodowej. Porozumieli się jednak, zażegnali kryzys i przeszli do ruchu małżeńskiego Equipes Notre Dame. „jesteśmy jak lekarz pierwszego kontaktu — śmieje się Agnieszka. — są tacy, którzy pojawiają się, znajdują odpowiedź na swoje pytanie i znikają; są tacy, którzy potrzebują więcej czasu na to, by dotrzeć do sedna problemu; są i tacy, dla których nasza wspólnota była początkiem innej drogi duchowej”. Agnieszka przez pewien czas miała wątpliwości, czy to dobrze przebywać ciągle w towarzystwie osób, które dotknęło to samo, co ją; czy słuchając kolejnych dramatycznych historii, nie gnuśnieją w swoim rozczarowaniu, zamiast budować na nowo swoje życie. Znajoma misjonarka poradziła jej jednak, by za każdym razem powierzać bogu trudne sprawy, z którymi ludzie przychodzą na spotkania. Agnieszka starała się też przebywać wśród znajomych, którzy mają pełne rodziny.
Małgosia trafiła do wspólnoty trudnych małżeństw w styczniu tego roku. Półtora roku temu rozwiodła się z mężem. Kilka lat temu jej mąż związał się z kobietą o siedemnaście lat młodszą. Kupił sobie motor, obraził się na nią i na ich nastoletniego syna. Odwiedzał ich, ale ciągle się spieszył i narzekał, że syn nie chce z nim rozmawiać. Koleżanki pocieszały Małgosię, że to książkowy przykład kryzysu wieku średniego. „Pewnie tak — odpowiada Małgosia — ale w takich sytuacjach wina zawsze leży po obu stronach, choć może nie jest równomiernie rozłożona”.
Ciągle jeszcze zbiera się po traumie, jaką był rozwód, chociaż nie płacze już całymi dniami. Zabronił jej tego syn. Powiedział, że jeśli jeszcze raz zapłacze przez męża, przestanie chodzić do szkoły. Dotrzymał słowa, więc nie miała wyjścia. Musiała przestać płakać.
Przebaczyła mężowi, a dzięki wspólnocie, spotkaniom i książkom zaczyna coraz lepiej rozumieć, na czym polega małżeństwo. Jako nastolatka należała do oazy, jeździła na rekolekcje, wydawało jej się, że ma odpowiednią hierarchię wartości. „nikt nam jednak nie tłumaczył, jak żyć we dwoje, jak na co dzień budować więź, gdy się mijamy tylko w drzwiach, bo praca, dzieci, dom, jakie czekają nas problemy, kryzysy, jak nasze dzieciństwo wpływa na późniejsze relacje w małżeństwie. To wszystko odkryłam dopiero po rozstaniu z mężem — mówi Małgosia. — dużo się w kościele mówi o wartości rodziny i trosce o rodzinę, ale w praktyce, jak masz problemy w domu, to zostajesz z nimi sama”.
Rozwód był dla niej bardzo trudnym doświadczeniem. Teraz nie zgodziłaby się na niego tak łatwo. Wtedy czuła się po prostu oszukana i zraniona, posłuchała oburzonej rodziny i zgodziła się. Ostrzega jednak koleżanki, które w zdenerwowaniu krzyczą, że się rozwiodą: „nie wiesz, co mówisz”.
Małgosia i Agnieszka opowiadały o swoich doświadczeniach podczas tegorocznych rekolekcji wielkopostnych. Po ich wystąpieniach wielu ludzi podchodziło i prosiło o kontakt, opowiadało o swoich problemach albo o problemach swoich bliskich. „wydaje się, że dotykamy jakiegoś bardzo żywego tematu, który jest na granicy wiary i niewiary, wierności i niewierności — mówi o. Andrzej Migacz. — na pewno świadczy to o tym, że ludzie budują dzisiaj małżeństwo i rodzinę na bardzo kruchej konstrukcji, ale też, że mają ogromną potrzebę podłożenia pod nią jakiegoś solidnego fundamentu”.
Agnieszka myśli o założeniu fundacji wspierającej rodziny, szczególnie te z problemami. Podstawą ma być program „12 kroków”, w praktyce oznaczałoby to terapię małżeńską, rodzinną, psychoprofilaktykę, szkołę dla rodziców, być może konsultacje prawnicze. Ojciec Migacz myśli o pomocy rodzinie na każdym etapie jej rozwoju, począwszy od okresu narzeczeństwa. „nikt, kto decyduje się na małżeństwo, nie zakłada, że jego związek się rozpadnie. Przychodzą jednak problemy, które trzeba jakoś rozwiązywać. To przestrzeń dla współczesnego duszpasterstwa” — dodaje.
Marta Wielek
opr. ab/ab