Jak wejść w nową rodzinę? O sytuacji teściów

Faktyczne uznanie, że córka czy syn są już dorośli i mają prawo do swojego życia, to bardzo ważne zadanie

Faktyczne uznanie, że córka czy syn są już dorośli i mają prawo do swojego życia, to bardzo ważne zadanie.

Jak wejść w nową rodzinę? O sytuacji teściów

O sytuacji teściów

Spójrzmy jeszcze na całą sytuację oczami teściów. Czy dla nich małżeństwo dzieci jest rzeczywiście trudną sytuacją?

Przede wszystkim muszą skonfrontować się ze stratą. Wcześniej, kiedy dziecko dorastało, owszem, wychodziło na randki, imprezy, może nawet wyprowadziło się z domu. Cały czas była to jednak sytuacja odwracalna. Wraz z zawarciem związku małżeńskiego czy wspólnym zamieszkaniem z kimś dziecko ostatecznie pokazuje: jestem dorosły, mam już swoje życie.

W momencie jakiegokolwiek sformalizowania związku rodzice muszą się skonfrontować z „utratą” dziecka. To jest oczywiście proces, który zajmuje różną ilość czasu. Niektórzy rodzice stosunkowo szybko się z tym godzą, zwłaszcza jeśli dziecko i tak już od pewnego czasu z nimi nie mieszkało, ale u innych ciągnie się to latami. Brak pogodzenia się z nową sytuacją objawia się najczęściej wtrącaniem się w sprawy młodych, próbami kontrolowania ich czy dążeniem do utrzymywania jak najbliższych relacji bez zważania na potrzeby czy możliwości dzieci. Konsekwencją są narastające konflikty u młodych, czasami przenoszone z kolei na ich dzieci. I te pary czy te rodziny trafiają potem na terapię właśnie z tymi, można powiedzieć, wtórnymi problemami.

W trakcie spotkań odgrzebujemy historię ich relacji i tam czasami pojawiają się właśnie rodzice czy teściowie. Pamiętam wiele rodzin, które pojawiły się na terapii z powodu jakichś problemów z dzieckiem. I nagle okazywało się, że dziadkowie w ogóle o tym nie wiedzą. Rodzice tłumaczyli, że nie chcą ich niepokoić, że dziadkowie są starzy, mają słabe serca itp. A po jakimś czasie z tych rozmów wynikało, że oni po prostu boją się tych swoich rodziców, boją się im powiedzieć, że mają kłopoty rodzinne, bo będą potraktowani jak nieodpowiedzialni smarkacze. W takich sytuacjach nie ma partnerstwa w relacjach między rodzicami i ich dorosłymi dziećmi. Dla tych pierwszych ci drudzy to ciągle nieodpowiedzialne dzieci. A to właściwie pokazuje problem niezaakceptowania syna czy córki jako męża i ojca czy jako żony i matki, czyli niepogodzenie się z utratą. Ci rodzice będą chcieli, często nieświadomie, aby te „dorosłe dzieci” wypełniły im pustkę w życiu, która nastała wraz z ich odejściem. A tymczasem to rodzice muszą sobie poradzić ze znalezieniem jakiegoś interesującego zajęcia w tzw. fazie pustego gniazda.

Faktyczne uznanie, że córka czy syn są już dorośli i mają prawo do swojego życia, to bardzo ważne zadanie. Tak jak przemiana z opiekunów w kogoś, kto w razie potrzeby, nie narzucając się, zaoferuje swoją pomoc. Jeśli matka będzie uważała swoją córkę za niedojrzałą, niezdolną do bycia żoną i matką, zacznie ingerować w jej życie. To jest problem wielu osób, moich pacjentów również. Czasem bliskie relacje z rodzicami uniemożliwiają wejście w dorosłe relacje z kimś innym. Jeśli dla dwudziestoparoletniego mężczyzny mama jest ostatecznym punktem odniesienia, organizuje mu całe życie, musi wiedzieć, z kim wychodzi i kiedy wróci, można zapytać, czy w takim układzie jest w ogóle miejsce dla innej kobiety. To samo dotyczy kobiet, które pozostają w bliskich związkach z rodzicami, a ci wypełniają tyle przestrzeni życiowej, że w życiu tych młodych osób nie ma już miejsca na partnera.

A gdyby spojrzeć na tę sytuację optymistycznie: nie tracimy dziecka, ale zyskujemy kolejne?

Można oczywiście, ale według mnie to trochę ryzykowne. Nie wiemy przecież, czy ten zięć, ta synowa chciałby/chciałaby być kolejnym dzieckiem. Pamiętajmy, że synowa czy zięć to osoby dorosłe, nie dzieci. Owszem relacja, która ich łączy z teściami, może być tak określona – często przecież używają słów „mamo”, „tato” – ale nie należy tego nadużywać. Cała sztuka polega na tym, żeby przyjąć nowego członka rodziny jako osobę dorosłą.

Kiedy dziecko wyfrunie z domu, rodzice mogą zacząć nowe życie?

Tak, ale wbrew pozorom dla wielu par nie jest to łatwy czas. Pojawia się syndrom pustego gniazda, wzrasta liczba rozwodów. Klasyczne badania pokazywały, że pierwsza fala rozwodów pojawia się po pierwszych kilku latach po ślubie. Pojawiają się dzieci, konfrontacja z różnymi trudnościami, para sobie nie radzi i się rozchodzi. Kolejny wzrost liczby rozwodów obserwuje się mniej więcej wtedy, kiedy dzieci dorastają i opuszczają rodzinny dom. To łączy się zazwyczaj z kryzysem połowy życia. Rodzice zaczynają konfrontować się z własnymi osiągnięciami i porażkami, zadają sobie pytania, czy jeszcze coś ważnego mogą osiągnąć, czy to już jest ich życiowy Mount Everest. Pojawiają się ograniczenia ze względu na zdrowie. Zbliża się emerytura. Wspominam o tym, gdyż u rodziców pozostających w pustym gnieździe mogą się pojawiać problemy mające różne źródła.

Równocześnie w ostatnich latach zmienił się styl życia dziadków i babć. Mają „kartę seniora”, mogą jeździć na wczasy, chodzić do klubu, na różne zajęcia, np. „Internetu dla seniora”, aerobik, basen. To bardzo pozytywna zmiana. Trzeba jednak pamiętać, że wprawdzie w pomocy przy dziecku są zazwyczaj bezcenni, jednak nie jest to ich obowiązek. Dlatego jeśli już decydujemy się na taki układ, warto ustalić zasady. Na przykład babcia przychodzi do dziecka trzy razy w tygodniu na trzy godziny i tyle – sprawa jest jasna. Co innego, jak mama czy teściowa przychodzi i pomaga, ale siedzi u nas bardzo długo, a nie bardzo wypada jej powiedzieć, żeby już wyszła.

Z nianią jest inaczej – przychodzi wiadomo kiedy, jest „od do”, nie ma żadnych wątpliwości i niedomówień. Ale może i z dziadkami warto przedyskutować takie zasady pomocy? Bo inna jest sytuacja, gdy są to po prostu odwiedziny babci, a inna, gdy czekamy na przyjście babci, bo zaraz musimy wybiec do pracy.

Czy przed ślubem teściowe inaczej traktują swoje przyszłe synowe niż po ślubie?

Czy po ślubie wychodzi szydło z worka?

A zdarza się, że wychodzi wcześniej?

Tak, nawet dobrze kiedy wyjdzie wcześniej. Po pierwszych konfliktach, rozczarowaniach, mniej przyjemnych momentach łatwiej jest zobaczyć, jaki ktoś jest naprawdę. Właściwie należałoby się cieszyć z takich kłótni, dlatego że zazwyczaj sami siebie oszukujemy i postrzegamy ludzi w sposób życzeniowy. Stosujemy mechanizm idealizacji, o którym wcześniej wspominałem. Chcielibyśmy, żeby ludzie byli tacy i tacy, a potem jesteśmy rozczarowani. Często młodzi sami się nakręcają, tak bardzo chcą mieć idealnych teściów, że nie dostrzegają ich wad. A potem nagle odkrywają, że teściowa nie taka znowu idealna. Pretensje do takiego stanu rzeczy możemy mieć tylko do siebie – to ja „stworzyłem” sobie teściów, żonę, dzieci na obraz własnych wyobrażeń.

Pewnego rodzaju ambiwalencja w postrzeganiu ludzi świadczy o zdrowiu psychicznym. Jeśli w stosunku do bliskiej osoby mam pozytywne emocje, ale też czuję, że czasami mnie wkurza, to wszystko jest w porządku. Ambiwalencja powoduje, że wiem, co robić w różnych sytuacjach, natomiast idealizowanie albo przeciwnie – deprecjonowanie kogoś – blokuje działanie. Odkrywanie czyichś słabości czy wad jest urealnianiem tej osoby. Podobny mechanizm występuje w związkach, zwłaszcza po tym pierwszym okresie zakochania. Amerykańscy psychologowie obliczyli, że zakochanie może trwać tylko kilka miesięcy, bo to jest dosyć poważny stan psychicznego odrealnienia. Kiedy mężczyzna nagle zapomni na randkę przynieść kwiatka, nie ma tragedii, kobieta już wie, że taki jest, czasami przynosi, a czasami zapomina.

Czy warto, aby obie rodziny wcześniej się lepiej poznały i potem co jakiś czas spotykały?

Kto by miał się o to starać?

Młodzi.

Jeżeli rodziny mają taką gotowość, niech się spotykają, spędzają razem czas. Ale dzieci nie są od tego, żeby organizować spotkania swoich rodziców. To oni sami muszą podjąć decyzję, na jakich zasadach chcą utrzymywać kontakt z teściami syna czy córki.

Nawet małżeństwo „dzieci” nie wymaga, żeby ich rodzice utrzymywali jakieś relacje?

Nie. Żyjemy w takiej kulturze, gdzie to nie jest wymagane. Dawniej, kiedy rodzice decydowali o zamążpójściu, rodzina musiała mieć jakieś zdanie, dogadywała się z drugą rodziną. W tej chwili bywa różnie. Oczywiście przyjemniej jest, kiedy rodziny młodych mają miłe relacje, ale wcale tak nie musi być. W przypadku większych czy sławniejszych rodzin istnieje też niebezpieczeństwo, że takie zapraszanie może oznaczać wchłonięcie i dominację. Ale to też nie jest regułą.


Jest to fragment książki:

Grzegorz Iniewicz, Beata Legutko, Jak (prze)żyć z teściami,
ISBN: 9788375959567, Wydawnictwo M, 2015

Przepełniona humorem, a jednocześnie bogatą psychologiczną wiedzą rozmowa o tym, w jaki sposób budować relację z teściami.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama