Płeć - wartość dana i zadana

Obecnie w wielu krajach europejskich, w tym także w Polsce, toczy się walka w obszarze ludzkich wartości. Jednym z takich pól konfrontacji jest problematyka płci

Obecnie w wielu krajach europejskich, w tym także w Polsce, toczy się walka w obszarze ludzkich wartości. Jednym z takich pól konfrontacji jest problematyka płci. Spróbujmy jej się bliżej przyjrzeć.

Płeć jest wartością nam daną i jednocześnie zadaną. Daną dlatego, że nie mamy żadnego wpływu na to, czy rodzimy się dziewczynką, czy też chłopcem. Na takiej samej zasadzie nie wybieraliśmy sobie rodziców, miejsca na ziemi czy epoki historycznej, w której dane nam było się urodzić. Jest zatem darem. Tak jak każdy podarunek możemy potraktować ją z pietyzmem i szacunkiem albo z pogardą lub lekceważeniem. Możemy nie przywiązywać do niej większej wagi, tak jak do wszystkiego, co otrzymaliśmy bez swojego wysiłku. Płeć jest równocześnie wartością zadaną — w tym znaczeniu, że może się stać wyzwaniem, posłaniem, a czasem wręcz misją na całe życie.

Według jednej z koncepcji psychologicznych na sposób, w jaki traktujemy własną płeć, wpływają nasi rodzice. Niejako wyrażają zgodę na przyszłe bycie kobietą lub mężczyzną. Przedstawiciel płci przeciwnej (ojciec wobec dziewczynki, a matka wobec syna) jest źródłem głównego przesłania w tej dziedzinie. Dzieje się to poniekąd mimo woli, nie muszą to być świadome, intencjonalne działania rodziców. Czasem rozstrzygające znaczenie ma to, w jaki sposób mówią oni do dziecka, na jakie zachowania zwracają uwagę czy wręcz jak na nie patrzą. Z kolei matka w stosunku do córki i ojciec w stosunku do syna dostarczają swoiście rozumianego programu, planu czy kodu związanego właśnie z tą, a nie inną płcią. W tym znaczeniu tylko matka jest w stanie pokazać córce, co to znaczy być pełną wdzięku i powabną kobietą, a nawet obdarzoną urokiem damą. Ojciec, mimo najlepszych chęci, nigdy nie będzie w stanie tego zrobić. Za to tylko on może pokazać synowi, jak być dorosłym mężczyzną. Kimś silnym (i wcale nie musi tu chodzić o samą siłę fizyczną, ale również o zdolność obrony siebie i swoich najbliższych lub tego, w co wierzy i co godne jest ochrony), odpowiedzialnym, mądrym, troskliwym. W jakim stopniu te przemienne role mogą stać się udziałem dwóch mam lub dwóch ojców w homoseksualnym związku partnerskim — pozostawiam bez komentarza.

Harmonia płci

Zdrowa płciowość istnieje w formie zintegrowanej: w równowadze pozostaje sfera ciała, psychiki i ducha. Obowiązki znajdują harmonię z pragnieniami, wolność — z odpowiedzialnością, płodność — z realną możliwością planowania posiadania dziecka itd. Integrację osiąga się w procesie dojrzewania.

Czynnikiem integrującym życie seksualne jest miłość. Jej brak rozszczepia sferę płci na różne, nie dające się ze sobą pogodzić części. Ilustrują to literacko brzmiące określenia pewnych seksuologicznych zespołów klinicznych: zespół Romea i Julii (wczesne rozpoczynanie aktywności seksualnej, gdy nastolatki nie są do tego dojrzałe), zespół rycerza i rozpustnika (postrzeganie mężczyzn przez kobiety w dwoisty sposób: jako pełnych kurtuazji i wyszukanej grzeczności dżentelmenów lub — wręcz przeciwnie — jako wyuzdanych i rozpustnych osobników, będących jednak obiektem skrywanych pragnień seksualnych) czy zespół Madonny i ladacznicy (podobne, rozszczepione traktowanie kobiet przez mężczyzn). W przypadku zaburzeń psychicznych i seksualnych bardzo często mamy do czynienia z tego rodzaju rozszczepieniem. Tak dzieje się w sytuacjach transseksualizmu, o którym warto tu wspomnieć w kontekście przykuwających medialną uwagę zdarzeń.

Trzeba wyraźnie powiedzieć — a nie zawsze o transseksualizmie w taki sposób się mówi lub pisze — że mamy tu do czynienia z zaburzeniem psychicznym, gdyż w taki sposób transseksualizm jest zdefiniowany w oficjalnych, przyjętych przez WHO klasyfikacjach klinicznych. UE wywiera jednak bardzo silny nacisk, aby wszelkiego rodzaju zaburzenia związane z identyfikacją płciową wykreślić z listy chorób (tak stało się już w odniesieniu do homoseksualizmu).

Dwie połowy to całość

Gdy myślę o harmonii płci, przypomina mi się fragment „Uczty” Platona, w którym dał on najpełniejszy wyraz dążeniu do jedności w odniesieniu do miłości. Jest to mit mówiący o tym, że w zamierzchłej przeszłości ludzie byli jednością, tj. osobnikami androgynicznymi. Zeus pozazdrościł tym istotom harmonii oraz doskonałości. Wówczas to, jak pisze Platon: „porozcinał ludzi na dwoje, tak jak owoc na kompot. A co którego rozetnie, zaraz Apollinowi każe obrócić mu twarz i pół szyi w stronę rozcięcia, aby człowiek zawsze mając to miejsce przed oczami, był grzeczniejszy niż przedtem, a resztę wygoić. [...] A jeśli kiedy taki, czy jakikolwiek inny człowiek przypadkiem znajdzie swą drugą połowę, wtedy nagle dziwny na nich czar jakiś pada, dziwnie jedno drugiemu zaczyna być miłe, bliskie, kochane, tak, że nawet na krótki czas nie chcą się rozdzielać od siebie. I niektóre życie całe pędzą tak przy sobie, a nie umieliby nawet powiedzieć, czego jedno chce od drugiego”.

Tyle fragment tej urokliwej opowieści. Mitów, rzecz jasna, nie należy traktować zbyt dosłownie. Ale czy na pewno? Dostrzegłem swego czasu klepsydrę informującą o śmierci pewnej kobiety. Zwróciła moją uwagę ze względu na sędziwy wiek, jakiego dane było dożyć zmarłej. Kilka dni później pojawiła się obok druga klepsydra — męża owej kobiety, który prawdopodobnie nie mógł przeżyć bez swojej drugiej połówki. Tak spełniają się też platońskie mity.

Nowy wspaniały świat

Płeć to nade wszystko fakt biologiczny. W tym kontekście możemy mówić o jej składowych: chromosomalnej (układ chromosomów XY, XX), gonadalnej (wyznaczonej przez gruczoły płciowe), hormonalnej (określonej czynnikami wewnątrzwydzielniczymi), a także szeregu innych (gonadoforyczna, fenotypowa, metaboliczna itd.). Rzecz jasna, płeć ma także znaczenie prawne (ustalone na mocy prawa) czy psychologiczne (związane z poczuciem tożsamości i identyfikacji). Można czasem odnieść wrażenie, że doświadczamy dziwnej w swych przejawach wojny natury z kulturą.

Tak się dzieje, gdy z tzw. gender czyni się nową ideologię, sztandarowe hasło lewicowo-liberalnej formy walki społecznej. Wszak marksistowskie przesłanie na temat walki klas straciło swoje znaczenie, trzeba zatem znaleźć nową maksymę, która pod sztandarami — tęczowymi już, a nie czerwonymi — walki o prawa uciśnionych mniejszości (poddanych przemocy kobiet, homoseksualistów, seksualnie wykorzystywanych ponoć niemal w każdej rodzinie dzieci itd.) będzie grupować osoby sfrustrowane w swojej płciowości lub totalnie zdezorientowane. Lenin nazywał takie osoby, jakże trafnie, „pożytecznymi idiotami” (polieznyj idiot).

Była walka ras w hitleryzmie, była walka klas w komunizmie, zaczyna się kolejny wymiar totalitaryzmu — walka płci. A w walce, jak na każdym innym placu boju, będą sprawcy i agresorzy, ale będą też rzesze najczęściej niewinnych ofiar. Niestety, ofiary — przynajmniej te, które jest mi dane obserwować — nierzadko doświadczając własnego cierpienia, odczuwają skutki tej konfrontacji, ale tylko z rzadka mają świadomość tego, co tak naprawdę się dzieje, w jakiej wojnie biorą udział. Uczestniczą w działaniach na froncie, którego charakteru, znaczenia i skutków nie rozumieją. Nie trzeba nikogo przekonywać, że zbrojenia, napędzając rozwój gospodarczy, przynoszący zyski producentom i handlarzom broni, przynoszą męczeństwo, ból oraz ciężki los milionom ludzi.

Na identycznych zasadach czerpie się obecnie korzyści z ministerialnych i uczelnianych grantów, możliwości publikacji czy uruchamiania studiów podyplomowych dla edukatorów seksualnych lub nowych kierunków kształcenia (gender studies). Tak tworzy się kuźnie kadr dla kolejnych funkcjonariuszy frontu ideologicznego — żołnierzy gotowych do podejmowania coraz to nowszych bojowych kampanii. Wkrótce ich zastępy trafią na newralgiczne odcinki walki, głównie do szkół i na uniwersytety, do mass mediów lub na ulice i — uwaga! — do przedszkoli. Wszędzie tam, gdzie można liczyć na posłuch. Ruszą w teren, jak swego czasu zastępy zetempowców.

A przecież płeć stanowi jeden z fundamentów naszej egzystencji, punkt oparcia, na którym budujemy swoją tożsamość. Na grupowych zajęciach psychoterapeutycznych, odpowiadając na pojawiające się czasem pytanie: „Kim jesteś?”, zdecydowana większość osób zaczyna swoją wypowiedź od stwierdzenia, że jest kobietą lub mężczyzną, z reguły potem dodają, że są Polakami. Później dopiero pojawiają się inne stwierdzenia — często mniej istotne: fakty przynależności lub identyfikacji z kimś lub czymś. Płeć i przynależność narodowa są wszak korzeniami każdego istnienia.

Co się stanie, kiedy te punkty oparcia zostaną zniszczone? Nietrudno sobie wyobrazić ten „nowy wspaniały świat”, o jakim pisał w swej powieści fantastycznej Aldous Huxley. Społeczeństwo osiągnęło tam stan całkowitego totalitarnego zorganizowania i realizuje powszechne rzekomo szczęście. W wyobrażonym roku 2541 (w 632 roku tzw. ery Forda) obywatele Republiki Świata rodzą się w rezultacie zapłodnień in vitro oraz klonowania. Od najmłodszych lat poddawani są psychologicznej manipulacji, aby będąc jednostkami dojrzałymi, stać się elementem społeczności pozbawionej wyższych uczuć i ludzkich odruchów. Ludźmi automatami. Czy w takim społeczeństwie przyjdzie nam wkrótce żyć?

W jakimś stopniu zależy to od nas samych. W tym miejscu przychodzi mi do głowy zasłyszana swego czasu maksyma: „Bóg przebacza zawsze, człowiek — od czasu do czasu, natura — nigdy”. Nigdy.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama