Wiem, że czuły ból. I wiem, że było to morderstwo...

Syndrom poaborcyjny ojców to rzeczywistość, co do której panuje zmowa milczenia

Syndrom poaborcyjny ojców to rzeczywistość, co do której panuje zmowa milczenia

Wiem, że czuły ból. I wiem, że było to morderstwo...

Debata aborcyjna ogranicza się zwykle do kobiet, tymczasem warto pamiętać, iż zabicie dziecka poczętego ślad pozostawia nie tylko w kobiecym ciele i kobiecej psychice, lecz również w psychice ojca, co oznacza, iż tzw. syndrom poaborcyjny w równym stopniu dotyka kobiety, jak i mężczyzn.

Faktem jest, że w wielu przypadkach to ojciec dziecka domaga się jego zabicia, jednakże nie stanowi to żadnej reguły. Zresztą, jeżeli już dochodzi do tragedii aborcji, to każda sytuacja jest indywidualna, w grę wchodzą różne czynniki, jak i różny jest stopień winy obydwojga rodziców, co bynajmniej nie oznacza, że którekolwiek z nich zostanie dotknięte mniej lub bardziej – aborcja zawsze zostawia bolesny ślad na obojgu, tyle że nie zawsze są w stanie, bądź chcą to sobie uświadomić.

Mężczyźni, których żony czy partnerki zdecydowały się na zabicie dziecka wbrew ich woli, mają często złamane serca. Są bezsilni wobec woli matki maleństwa, która uwzięła się, żeby je zabić. Co bowiem może zrobić ojciec w takiej sytuacji? Błagać i prosić, aby się opamiętała i pozwoliła dziecku żyć, jednakże z punktu widzenia prawa niewiele ma do powiedzenia, ponieważ to decyzją matki, a nie jego, dokonuje się aborcji.

Dla tych mężczyzn, świadomych rzeczywistego wymiaru aborcji to niekiedy ciężar nie do udźwignięcia. Jeden z takich ojców napisał świadectwo, które za pośrednictwem mediów obiegło świat, a w którym stwierdza, że nie jest w stanie znieść ogromu bólu, z którym musi z dnia na dzień żyć, mając cały czas świadomość, że jego żona zdecydowała się na zabicie dwójki poczętych przez nich dzieci.

Przeklęte in vitro

Otóż ten zrozpaczony teraz ojciec i jego żona borykali się z problemem bezpłodności i zwrócili się o pomoc do kliniki świadczącej usługi sztucznego zapłodnienia, aby pomogła im ziścić ich wielkie marzenie o dzieciach. W wyniku procedury in vitro urodziło się jedno dziecko. Spróbowali zatem po raz kolejny, pragnąc w ten sposób mieć kolejne dzieci. Do ciała matki zaimplantowano trzy zarodki i – jak to się często zdarza – wszystkie trzy przetrwały. Jego żona była zatem w ciąży z trojaczkami.

Problem polegał na tym, że ona nie chciała ani trojaczków, ani bliźniaków a jedynie jedno dziecko i domagała się zabicia albo dwóch pozostałych, albo wszystkich trzech.

Przed rozpoczęciem procedury [aborcji – przyp. red.] moja żona wylewała potoki łez; w kółko pytała lekarzy, czy dzieci będą czuły ból i została zapewniona, że nie będą one niczego czuły [sic!]. Zapytałem raz jeszcze, czy moja żona jest pewna, że chce to zrobić, bo tego nie da się odwrócić, jednakże jej łzy i jej unikanie patrzenia na monitor, na którym widać było dzieci, jej rozmyślne zabranianie mi patrzenia na ten monitor, powiedziały mi całą prawdę: ona świetnie wiedziała, podobnie jak i ja, że to, co robi jest złe. Chciałem nalegać, aby patrzyła, ale sądzę, że jej umysł – już złamany wieścią o trojaczkach – straciłby panowanie nad sobą na widok tego, co zobaczyłaby na tym ekranie. A żeby ocalić chociaż jedno dziecko, dla jego dobra, potrzebowałem, żeby moja żona zachowała zdrowe zmysły.
Każde z dzieci cofało się jak tylko igła wchodziła do worka owodniowego, starało się ją odepchnąć. Nie wkuli się w łożysko, ale bezpośrednio w klatkę piersiową każdego z dzieci. Każde z nich gięło się jak tylko igła wchodziła w ciało. Widziałem jak przestaje bić serce – moje też wówczas prawie przestało. Serce drugiego dziecka walczyło, ale po dziesięciu minutach kiedy raz jeszcze zobaczyli, już ucichło.
Lekarze mieli czelność nazywać chlorek potasu, substancję chemiczną, która prowadzi do zatrzymania serca dziecka, „lekarstwem”. Chciałem zapytać, z czego starają się nim wyleczyć – z życia? Jednakże żadne słowa nie są w stanie opisać tego, co wtedy się ze mną działo. Nie potrafiłem wymówić nawet słowa.
Wiem, że czuły ból. Wiem, że czuły panikę. I wiem, że było to morderstwo.

Zrozpaczony ojciec mówi teraz o „emocjonalnej bliźnie” z powodu śmierci swoich nienarodzonych dzieci, która będzie go bolała do końca jego życia, gdyż zdaje sobie sprawę z tego, iż tych dwóch uśmiechów nie zobaczy nigdy. Mówi, że codziennie modli się o przebaczenie mimo że nie miał żadnych szans na to, aby je uratować. Zrozpaczony tak opisuje rzeczywistość, która stała się jego udziałem:

Niech nikt was nie nabiera. To wcale nie jest dla dziecka bezbolesne, a każdy, kto twierdzi inaczej, jest kłamcą. Aborcja nie jest wycięciem nieukształtowanego zlepku komórek, ale zwykłym dzieciobójstwem. Ożywiliśmy praktykę poświęcania dzieci nowym bożkom przygodnego seksu czy przekonań. Racjonalizujemy rzeczywistość morderstwa poprzez przerabianie naszej perspektywy patrzenia na poczęte żcie przez takie eufemizmy jak „fetus” czy opisy „zlepku komórek”... dokładnie tak samo jak naziści przekonywali siebie samych, że ludzie, krzyczący, kiedy do nich strzelali, czy gazowali ich w komorach gazowych byli „untermenchen”, podludźmi i tym samym we własnych oczach zmazywali z siebie odium winy.

Przypadek tego ojca, którego historię przytacza m.in. portal LifeSiteNews nie jest odosobniony. Aborcja bardzo często idzie w parze z in vitro i zamiast upragnionego dziecka rodzice kończą ze świadomością ogromu wyrządzonego zła. To w najlepszym przypadku, jako że świadczy, iż rodzice zabitego dziecka jednak mają jakiekolwiek ludzkie odruchy... A w najgorszym...? Przedmiotowe podejście do dziecka jako do sposobu na zaspokojenie własnych zachcianek, brak żalu za wyrządzone zło i kolejne próby, aż do skutku, „zrobienia sobie” doskonałego dziecka.

O syndromie poaborcyjnym związanym z procedurą in vitro, w tym także procedurą zamrażania zarodków, nie usłyszycie nigdzie, bo to psułoby fałszywy wizerunek klinik in vitro kreujących się na zbawicieli bezdzietnych rodzin, a w rzeczywistości przynoszących jedynie odarcie z intymności, upodlenie, ból i wyrzuty sumienia.

W całej tej procedurze dzieci są pozbawione człowieczeństwa, natomiast rodzice poddawani manipulacji, której być może nie dostrzegają, ale wyczuwają sercem. Gehenna opisanego wyżej ojca dowodzi, że aborcja nie jest „niewinnym zabiegiem”, jak usiłują przekonywać jej zwolennicy, ale potwornym mordem dokonywanym na najbardziej niewinnych istotach.

Warto zauważyć, że nawet jego żona, która nalegała na „selektywną aborcję” nie mogła zmusić się do tego, aby obserwować zabijanie dzieci na monitorze. Płakała, kiedy pytała, czy będą czuły ból. Zdawała sobie sprawę z ich człowieczeństwa, jednak nie chciała się z tą świadomością zmierzyć.

Zapewne któregoś dnia, kiedy nie będzie już w stanie negować rzeczywistości, bez wątpienia będzie cierpiała dokładnie tak samo, jak teraz jej mąż.

Pozostaje jeszcze kwestia żyjących dzieci, które wcześniej czy później, w tych, bądź innych okolicznościach, ale dowiedzą się prawdy. Co wówczas? Jak im wytłumaczyć, że mamusia zabiła ich rodzeństwo, bo go nie chciała? Jak sprawić, aby nie zaczęły sobie zadawać pytań o to, dlaczego przeżyłem/am właśnie ja, a nie moje rodzeństwo?

Syndrom poaborcyjny dotyka także, o czym w ogóle się nie mówi, również te dzieci, którym pozwolono przyjść na świat. I nie jest to jedynie syndrom ocaleńca.

W tym kontekście widać wyraźnie, że żaden dramat związany z bezdzietnością nie usprawiedliwia decyzji o poddaniu się procedurze in vitro. Nie usprawiedliwia przedmiotowego potraktowania dziecka, czy dzieci determinowanego widzimisię rodzica czy rodziców. Każde dziecko – przypomina to też katechizm Kościoła katolickiego - domaga się zrodzenia z tej miłości, a nie w jakiś inny sposób, ponieważ „nie jest ono czymś należnym, ale jest darem”.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama