W kościele zajmują całą długą ławkę. I chociaż mieszkają spory kawałek od świątyni, można ich spotkać nie tylko na niedzielnej Eucharystii, ale też na nabożeństwach w inne dni.
Jak przyjmować zwiastowanie dziś? W kościele zajmują całą długą ławkę. I chociaż mieszkają spory kawałek od świątyni, można ich spotkać nie tylko na niedzielnej Eucharystii, ale też na nabożeństwach w inne dni.
Wkrótce o swego rodzaju fenomenie tej wielodzietnej rodziny przekonuję się sama, gdy wraz z s. Domicyllą, pracującą w parafii, odwiedzam ich w świąteczne popołudnie. W skromnym mieszkaniu czekają na nas Państwo Dorota i Czarek Jastrzębscy z siedmiorgiem dzieci – Danielem, Karolem, Różą, Szymonem, Cecylią, Edgarem i Augustem – które żywo, aczkolwiek bardzo grzecznie, reagują na, jak by nie patrzeć, nietypowych gości.
Pan Bóg się nami opiekuje
Pani Dorota z przejęciem opowiada nam o domu. „Zawsze jak już było za ciasno na starym mieszkaniu, to pojawiało się nowe. Gdy miał urodzić się Edgar, próbowaliśmy na różne sposoby wstawić do trzypokojowego mieszkania szóste łóżeczko… I nagle pojawiła się możliwość zakupu tego domu” – podsumowuje swoją refleksję na temat Bożej Opatrzności. „Mieszkaliśmy na Woli – wspomina pan Czarek. – Mieliśmy już dwójkę dzieci i kiedy oczekiwaliśmy na narodziny trzeciego, pojawiło się mieszkanie dwa razy większe”.
Kogoś innego takie warunki życia i sytuacje mogłyby stresować, oni jednak nauczyli się przyjmować „te niespodzianki”; co więcej – dziękować za nie. Pani Dorota dopowiada: „Bóg oczekuje czasami tego, byśmy cierpliwie poczekali – nawet wówczas, gdy czegoś nam brakuje lub bardzo chcielibyśmy coś mieć. Byśmy zgodzili się, by było inaczej, niż myślimy. I z perspektywy czasu stwierdzamy, że jest dobrze”.
Przyjąć Boży plan w codzienności
Nagle zapłakał najmłodszy, dwumiesięczny August. Pan Czarek poprosił Różę, by popilnowała przez chwilę braciszka, sam zaś kontynuował: „Jesteśmy na takim etapie, że przyjmować wszystkiego od Pana Boga nie jesteśmy w stanie. Wciąż za dużo w nas własnych pomysłów na życie, różnych planów, pragnień, wizji… Pan Bóg musi nas jeszcze dużo przepracować”. Śmieją się oboje. „Pozostają też nasze ludzkie niepokoje, obawy… Bardzo chciałabym, by każde poczęte życie przyjmowane było z radością i bez lęku – jednak często towarzyszyły temu pytania, jak sobie poradzimy? Pan Bóg zna nasze ludzkie rozterki – żebyśmy więc mogli w pełni i radośnie przyjąć Boży plan, powierzaliśmy je Bogu we wzmożonej modlitwie. Czarkowi było chyba łatwiej zaufać Bogu, ja przeżywałam większe huśtawki nastrojów. Cieszę się jednak, że Bóg dał mi męża, który w takich chwilach był oparciem dla mnie i kierował moją uwagę na Bożą opiekę i prowadzenie” – podkreśla pani Dorota.
Gdy pani domu ustawiała na stole filiżanki z herbatą, a jej mąż zajmował się najmłodszym synkiem, czteroletnia Cecylia usadowiła się na moich kolanach i zaczęła opowiadać o swojej siostrze zakonnej.
Dzieci – darem od Boga
„Na pewno chcieliśmy mieć dużą rodzinę, ale aż o takiej gromadce to nie myśleliśmy” – śmieje się wraz z żoną pan Czarek. „Planowaliśmy czwórkę dzieci, a że Pan Bóg dał nam więcej, to nie narzekamy” – wyznaje. Żona z kolei dopowiada: „Oboje wychowaliśmy się w rodzinach wielodzietnych. Każdy z nas ma po troje rodzeństwa”. A pan Czarek zaraz dodaje: „Nie da się wszystkiego zaplanować, i dzięki Bogu! Bożego planu nigdy do końca nie zgadniemy… Pan Bóg uczy nas otwierać się na Jego dary. Tak też patrzymy na dzieci. To jest radość! Muszę powiedzieć, że chyba z każdym dzieckiem jestem spokojniejszy… Dzieci mnie w pewien sposób wychowują”. Z mężem zgadza się pani Dorota: „Niezłą szkołę dostajemy od dzieci”.
Starsze dzieci poszły do swoich pokoi, młodsze zaś naprzynosiły nam zabawek. Najwięcej słychać Cecylkę, która co i rusz coś śpiewa. Teraz pokazuje Szymonowi kwiatek, który narysowała.
„Faktem jest, że Pan Bóg bardzo się nami opiekuje. Wiele osób się dziwi, jak dajemy sobie radę z siódemką dzieci, a my nie odczuwamy, by nam czegokolwiek brakowało. Kiedy coś nam jest potrzebne, to Pan Bóg nam to daje” – mówi pani Dorota. A mąż uzupełnia: „Staramy się organizować nasze życie rodzinne tak, by dzieci we wszystko angażować. One np. odprowadzają się nawzajem do szkoły czy przyprowadzają po lekcjach do domu, razem się bawią… to jest dla nas duża pomoc”. Pani Dorota jest zadowolona ze swojego życia: „Jest sporo pracy, ale ja nie postrzegam tego jako wyrzeczenia – chyba bardziej jako okazję do służby. Gdybym patrzyła przez pryzmat wyrzeczenia, to mogłabym traktować moje bycie w domu z dziećmi jako pewną stratę. A to nie jest strata!”.
Rodzina na pierwszym miejscu
„Oboje mamy etaty nauczycielskie na uczelniach – ja na politechnice, żona na SGH. A mimo to doświadczamy, że można sporo czasu poświęcić dzieciom” – dzieli się swym doświadczeniem pan Czarek. „Przez długi czas pracowałam zawodowo. Ale potem stwierdziłam, że strasznie się szarpię – ani nie jestem dla dzieci, ani też wszystkiego nie przekażę dobrze w pracy, bo myślami często jestem w domu… I w pewnym momencie postanowiłam, że pójdę na urlop wychowawczy, zajmę się tylko dziećmi. Czuję się z tym dużo lepiej” – wyznaje pani Dorota.
Gdy zauważam, że są tak niesamowicie radośni i emanują wielkim pokojem, pan Czarek zdecydowanie stwierdza: „Nie mamy powodów do smutku. Gdybyśmy narzekali, że jest nam źle, to mówilibyśmy nieprawdę”…
Cecylia śpiewa: „Bóg kocha mnie takiego, jakim jestem, i cieszy się każdym moim gestem. Alleluja. Boża radość mnie rozpiera”… i się śmieje.
Moi rozmówcy z radością opowiadają, że podczas wakacji wypełnili deklaracje przynależności do Stowarzyszenia Rodzin Wielodzietnych, które powstało na Bielanach. Spotykają wiele takich rodzin, które otwarte są na to, żeby coś robić, pomagać innym. Raz w miesiącu uczęszczają też do kościoła św. Łucji na specjalne Msze święte, po których na tzw. herbacie mogą lepiej się poznać, porozmawiać… Od młodości należeli do Ruchu Światło-Życie. Teraz również marzą o takim miejscu, które daje człowiekowi siły i nadzieję na każdy dzień i w którym spotyka się Boga tak bardzo osobiście.
Rozmowa się przedłuża… Do porządku przywołuje mnie jednak s. Domicylla. Przecież trzeba jeszcze zrobić zdjęcie. Słusznie. Cecylka, która wytrwała z nami aż do końca, woła pozostałe dzieci. Wszyscy ustawiają się do wspólnej fotografii – pan Czarek ze śpiącym na rękach Augustem.
opr. aś/aś