Urodziło im się chore dziecko. W każdej chwili czuli się naprawdę prowadzeni i podnoszeni mocą wstawiennictwa bł. Ignacego. Modlitwy wielu osób dźwigały ich i zagrzewały do dalszych zmagań.
Bóg jest nadzieją, jedynym Panem i dawcą życia. Dał nam pod opiekę dwóch wspaniałych synów. Jesteśmy przekonani, że Bóg darowuje każde życie razem z „szytym na miarę pakietem łask”, które pozwalają je przyjąć, pielęgnować i kochać Jego miłością. Nawet, a może szczególnie to życie, które po ludzku bywa trudne do przyjęcia.
Kiedy byłam w połowie ciąży z drugim dzieckiem, dowiedzieliśmy się, że syn ma skrajne wrodzone wodogłowie i że choroba postępuje w bardzo szybkim tempie. Mózg jest uciśnięty przez płyn mózgowo-rdzeniowy, skala obrażeń jest trudna do oszacowania, a rokowania są niepomyślne. Padła też propozycja „ostatecznego rozwiązania problemu”. Po raz pierwszy osobiście poczuliśmy się w szczególny sposób wykluczeni, ponieważ broniliśmy tego kruchego życia, „niewartej zachodu i nieudanej ciąży”. Byliśmy tym wszystkim bardzo przytłoczeni, nie widzieliśmy nadziei i szans na ratunek.
Z wielką czułością i matczyną miłością przyjęły nas pod swoje modlitewne skrzydła siostry loretanki z Rembertowa, zalecając jak „na receptę” modlitwę do swojego założyciela ks. Ignacego Kłopotowskiego. Można powiedzieć, że bł. Ignacy znał naszą rodzinę już wcześniej – to przez jego wstawiennictwo nasza mama kilka lat wcześniej otrzymała szczególną łaskę uzdrowienia z bardzo ciężkiej choroby zagrażającej życiu.
Oddaliśmy zatem naszego syna Ignacego pod opiekę bł. Ignacemu Kłopotowskiemu – klęcząc całą rodziną przed jego grobem w Loretto. Dużo się modliliśmy, wiele razy odmawialiśmy nowennę do niego, wzywaliśmy też ratunku u innych świętych. Zainspirowani miłością bł. Ignacego do Maryi do naszych duchowych zmagań włączyliśmy Nowennę pompejańską, którą za wnuka odmawiali również dziadkowie.
W czasie jej trwania za Ignasia została odprawiona Msza Święta w Pompejach. Modlitwa była dla nas swoistym oczyszczeniem, źródłem pokoju i siły, bo sytuacja po ludzku nie niosła żadnej nadziei, a każde kolejne USG pokazywało niezwykły dynamizm choroby. Mówiono nam, że tak ciężkie przypadki zdarzają się bardzo rzadko, może raz na rok.
Do czasu rozwiązania można było tylko czekać i prosić Ducha Świętego o łaskę wytrwania i nadziei. Oczywiście równolegle szukaliśmy pomocy medycznej i najlepszych lekarzy dla naszego syna.
Z powodu postępu choroby ciąża została zakończona 1,5 miesiąca przed terminem. Po porodzie okazało się, że niestety wodogłowiu towarzyszą jeszcze inne wady, m.in. całkowity rozszczep podniebienia. Pierwsze dni były dla nas i Antoniego (wtedy 3,5-letniego) niezwykle ciężkie. Nasz młodszy syn trafił na OIOM w Centrum Zdrowia Dziecka. Usłyszeliśmy tam, jak bardzo trudna i skomplikowana jest sytuacja i jak nikła z medycznego punktu widzenia jest nadzieja na jakąkolwiek samodzielność dla niego. Początkowo nie było wiadomo, czy widzi i słyszy, nie mógł odżywiać się samodzielnie.
Po narodzinach Ignacego, który otrzymał imię naszego orędownika bł. Ignacego Kłopotowskiego, ruszył prawdziwy szturm modlitewny – dzięki naszym bliskim i przyjaciołom modlili się nawet ludzie, których nie znaliśmy. Przebywając na OIOM-ie, byliśmy świadkami rozpadów małżeństw, ciężkich i trudnych chwil życia i śmierci innych dzieci. Z tego powodu jeszcze goręcej odmawialiśmy nowennę nad inkubatorem, dając do rączek naszemu synowi relikwie bł. Ignacego, przykładając je do chorej główki. W każdej chwili czuliśmy się naprawdę prowadzeni i podnoszeni mocą wstawiennictwa bł. Ignacego. Modlitwy wielu osób dźwigały nas i zagrzewały do dalszych zmagań.
Otrzymaliśmy dar rady i męstwa, a przede wszystkim dar jedności małżeńskiej. Nie zwątpiliśmy w Bożą miłość, w jej świetle podejmowaliśmy trudne i nieoczywiste decyzje. Wierzyliśmy i działaliśmy, walczyliśmy o każdą możliwą pomoc – mimo diagnozy niepozostawiającej nadziei. Pierwszy rezonans po urodzeniu był dla nas druzgocący – mózg miejscami zanikł. Jednak zastawka, która odprowadzała nadmiar płynu, działała, więc była nadzieja na „jakąś” poprawę. Z powodu komplikacji po jednym z zabiegów w 2. miesiącu życia Ignacy zachorował na zapalenie opon mózgowych, które cudem nie pozostawiło żadnego trwałego śladu.
Właściwie pierwszy rok po jego narodzinach z krótkimi przerwami spędziliśmy w Centrum Zdrowia Dziecka. Kiedy tylko było to możliwe, Ignacy był rehabilitowany. W krótkich momentach jego pobytu w domu dbaliśmy przede wszystkim o to, żeby otaczała go miłość. I wierzyliśmy, że rozbłyśnie światło.
Rezonans po kilku miesiącach dał według lekarzy zaskakująco dobry wynik. Pustka, którą zajmował dotychczas płyn, wypełniła się tkanką mózgową. Działania lekarzy i operacje okazały się skuteczne, a nasze wołanie do Boga zostało przyjęte. Pan Bóg odwrócił historię Ignacego. Wiemy, że zdarzył się cud.
Dzisiaj, po tak poważnym i rozległym uszkodzeniu mózgu, po 13 operacjach, Ignacy wygląda i zachowuje się jak zdrowy 3-letni chłopiec. Dla niektórych lekarzy Ignaś jest pierwszym takim przypadkiem w ich 40-letnim doświadczeniu zawodowym. Rozszczep podniebienia został zoperowany z doskonałym efektem, mimo że nie było zbyt wiele tkanki – podczas zabiegu „się znalazła”. Szanse na karmienie doustne (nie dożołądkowe, jak dotychczas) według specjalistów oscylowały wokół 1%. Obecnie dalej walczymy o pełną sprawność w tej sferze, ale widzimy już wielkie sukcesy. Mamy oczywiście jeszcze wiele do zrobienia. Wstawiennictwo bł. Ignacego – „ratującego zagubionych” – jest światłem i drogowskazem na naszej drodze. Bóg w swoim miłosierdziu wlał hojnie i obficie łaski do naszego małżeństwa, naszej rodziny. Nie pozostawił nas bez pomocy, postawił na naszej drodze dobrych ludzi, mądrych lekarzy i specjalistów. Daje nam narzędzia i siły na dalsze starania.
Z sercem pełnym wdzięczności dedykujemy te słowa szafarzowi Bożego miłosierdzia bł. Ignacemu Kłopotowskiemu.
opr. ac/ac