Małe dzieci nie znają pojęcia kłamstwa. Mówienie prawdy jest dla nich jedynie stwierdzeniem faktu
Małe dzieci nie znają pojęcia kłamstwa. Mówienie prawdy jest dla nich jedynie stwierdzeniem faktu. Celowo pomijam zagadnienie konfabulacji dziecięcych, ponieważ mają one swoje rozwojowe uzasadnienie i dotyczą raczej braku ostrej granicy między rzeczywistości a fikcją (to typowe dla pewnego okresu) niż zamierzonego kłamstwa.
Małe dzieci nie znają pojęcia kłamstwa. Mówienie prawdy jest dla nich jedynie stwierdzeniem faktu. Celowo pomijam zagadnienie konfabulacji dziecięcych, ponieważ mają one swoje rozwojowe uzasadnienie i dotyczą raczej braku ostrej granicy między rzeczywistości a fikcją (to typowe dla pewnego okresu) niż zamierzonego kłamstwa.
Rozwój dziecka nie stoi w miejscu. Jego obserwacja świata z czasem staje się bardziej wnikliwa, procesy myślowe coraz bardziej skomplikowane, a potencjał intelektualny nieustannie się rozszerza. Dziecko powoli zdaje sobie sprawę, że pewne jego zachowania pociągają za sobą pozytywne, a inne negatywne skutki. Oczywiście nadal sumienie dziecka jest ulokowane w rodzicu, bo choć wydawać by się mogło, że dziecko zaczyna odróżniać dobro od zła, w rzeczywistości jest to rozróżnianie między tym, co przynosi akceptację, zadowolenie rodzica (czyli jest źródłem przyjemności dla dziecka), a tym, co budzi jego gniew, niezadowolenie (a więc jest źródłem przykrości, dyskomfortu dziecka). Proces przyjmowania zasad, norm i wartości za swoje, umiejętność przypisywania swoim czynom wartości moralnej to długa i kręta droga. Takie są uwarunkowania rozwojowe. Z nich m.in. wynikają zapisy prawne, według których za przewinienie dziecka do pewnego wieku odpowiada rodzic. Nasza rola jest zatem nie do przecenienia.
Dziecko zaczyna się orientować, że czasami szczerość nie popłaca, że nie zawsze można powiedzieć to, co się myśli, bo to nie wypada (nawet jeśli to prawda, że ktoś ma odstające uszy, to nie należy mu zaraz o tym przypominać), a pan, który pyta nas o skrytkę na skarby rodziców, nie jest właściwym odbiorcą tejże informacji. Dziecko odkrywa również, że czasami rodzice mijają się z prawdą, wymigują się od odpowiedzi, przy cioci mówią jedno, a między sobą drugie, itd. Jak więc się w tym wszystkim połapać? Trudno nawet sobie wyobrazić, co dzieje się w głowie małego człowieka odkrywającego zawiłości świata. Czas więc zadać sobie kilka pytań: „Jak nauczyć dziecko prawdomówności, ale i wrażliwości na uczucia drugiego człowieka? Jak pokazać mu wartość prawdy i niszczące skutki kłamstwa? Jak kształtować sumienie, które jednoznacznie oceni i odrzuci plotkę, oszczerstwo, krzywoprzysięstwo?”. Im szybciej znajdziemy na nie odpowiedź, tym lepiej. Z pomocą przyjdą nam nie tylko psychologia rozwojowa, pedagogika czy w końcu własna intuicja i doświadczenie życiowe, ale przede wszystkim Biblia oraz stara ludowa mądrość, która mówi: „trening czyni mistrza”, „niedaleko pada jabłko od jabłoni” i „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”.
Podczas całego procesu nie wolno nam stracić z oczu właściwego celu. Dziecko uczymy zasad, ponieważ w pewnym momencie samodzielnie wkroczy ono w społeczeństwo i będzie musiało w nim prawidłowo funkcjonować. Nieumiejętność mówienia prawdy może zaburzyć to funkcjonowanie, wyrządzić krzywdę i dziecku, i innym. Rodzina to społeczeństwo w skali mikro, a więc najlepsze – bo najbardziej przyjazne – pole na manewry i trening. Nie bez znaczenia są: panująca w niej atmosfera, jakość relacji, otwartość, szczerość i zaufanie. Naukę należy zacząć jak najwcześniej, szanując oczywiście ograniczenia wynikające z wieku. Wiedząc, że małe dziecko kieruje się w swoim zachowaniu impulsem, żąda natychmiastowego zaspokojenia swoich potrzeb, a przy tym nie rozumie, że jakieś zachowanie jest niewłaściwe, nie będziemy traktować go tak samo jak dziesięciolatka, który potrafi powstrzymać się od zaspokojenia swoich potrzeb, wie, że jego zachowanie może komuś zaszkodzić, potrafi w pewnym stopniu przewidzieć następstwa swoich decyzji. Wszystko zaczyna się od instrukcji, informacji i własnego przykładu. Wychowanie oparte na zasadach, tak zwana „pozytywna dyscyplina”, polega na pokazaniu dziecku granic, w ramach których może się ono poruszać. Te granice stoją na straży bezpieczeństwa dziecka, jego wolności, ale i wolności drugiej osoby. Kłamstwo narusza te granice.
Dekalog to nic innego jak zbiór zasad życia społecznego (granic, których nie należy przekraczać), które Bóg ofiarował nam z miłości do nas. Bóg chce nas chronić przed krzywdą ze strony bliźniego, ponieważ nas kocha. Co więcej, Bóg kocha naszego bliźniego, więc chroni go przed krzywdą z naszej strony, zabraniając m.in. mówienia fałszywego świadectwa przeciw niemu. Dziecko powinno wiedzieć, dlaczego nie należy kłamać. Widzieć, że my – rodzice – nie kłamiemy lub przynajmniej staramy się mówić prawdę. Powinno również znać skutki kłamstwa: nasze nieprzyznanie się do winy może rzucić podejrzenie na osobę niewinną, może utrudnić lub uniemożliwić usunięcie skutków naszego postępowania (kiedy dziecko nie powie, w jaki sposób popchnęło lub uderzyło brata, możemy nie wiedzieć, jak mu pomóc), może komuś przynieść poważną szkodę. O tym, jak bardzo niszcząca może być siła kłamstwa i oszczerstwa, wiemy najlepiej z historii zbawienia. Ponadto prawda wyzwala nas od dręczących myśli, wyrzutów sumienia. Kłamstwo niszczy nie tylko drugą osobę, ale i nas, czyni nas swoimi zakładnikami. Boimy się, że prawda wyjdzie na jaw, czasami brniemy w kolejne kłamstwo, żeby zamaskować poprzednie, ciągle musimy mieć się na baczności. Warto, aby nasze dziecko było tego świadome, znało wartość prawdy oraz jej cenę (prawda wymaga odwagi, czasem wiąże się z odrzuceniem).
Pamiętam sytuację z czekoladą, którą podkradł jeden syn drugiemu. Zrobił to sprytnie, obłamując jej brzegi tak, żeby zachowała pierwotny kształt i żeby nie wydało się, że poczęstował się bez pozwolenia. Jednak wiedząc o tym, jak dużym wyrzeczeniem dla drugiego z nich było zostawienie sobie kawałka czekolady na następny dzień, postanowiliśmy dokładnie wyjaśnić sprawę. Jasne, że można było machnąć na to ręką, jednak był to dobry – bo naturalny – moment na rozmowę na temat kłamstwa i prawdy. Początkowe nieprzyznanie się do winy było prawdopodobnie spowodowane strachem, a może i wyrzutami sumienia, jednak wyjaśnienie, dlaczego mówienie prawdy jest ważne i kto tak naprawdę na tym zyskuje (tylko praktykowana cnota się utrwala), przyczyniło się do jej wyjawienia. Okazuje się, że nie potrzeba do tego żadnych nadzwyczajnych środków. Dziecko chce zrozumieć, a my mamy obowiązek mu w tym pomóc. Czyli po pierwsze: instruować. Następnie, jak mówi Biblia: „napominać swego brata (czyli również, a może przede wszystkim, swoje dziecko) z miłością”. Zwracać uwagę, kiedy mówi nieprawdę, nie przyznaje się do winy, choć coś zrobiło, obarcza winą inną osobę, i wyrażać swoją dezaprobatę (dla zachowania, nie dla osoby). Ile to razy na pytanie: „Kto grzebał w mojej torebce?” palec był skierowany na brata, z wzajemnością zresztą. Nie sposób zatrzymać się przy każdej takiej sytuacji.
W żadnym wypadku nie namawiam do roli nadgorliwego szpiega. W końcu nasze ograniczenia są z „Góry” wkalkulowane w cały proces wychowania. Musi być miejsce na autokorektę – czas na samodzielne zrozumienie i naprawienie błędu, na rozgrywki między rodzeństwem, w których sami na swój sposób dochodzą do prawdy, a nawet na ujście płazem (ile to razy nam coś uchodziło na sucho). Najważniejsze z naszej strony jest zwrócenie uwagi na to, co dzieje się na naszych oczach, lub na to, o czym wiemy. Przymykanie oka na małe przewinienia tylko dlatego, że są małe podobnie jak nasze dzieci, w przyszłości może przynieść opłakane skutki. Skoro można podkradać czekoladki bratu, to dlaczego nie można ukraść roweru? Tu jest miejsce na właściwie pojętą profilaktykę. Nawet policjant, zanim „wlepi” mandat, próbuje nas upomnieć, przynajmniej ten bardziej wyrozumiały.
Należy pozwolić dziecku odczuć konsekwencje jego własnego postępowania. Jeśli upominanie nie skutkuje, trzeba sięgnąć po bardziej radykalne środki w postaci kary. Brzmi to dość poważnie, ale i sprawa nie jest błaha. Dla małego dziecka już brak nagrody potrafi być karą, a smutna buźka w rubryce rodzinnego notesu potrafi przyprawić o łzy. W przypadku starszej latorośli skutki przewinienia powinny być bardziej odczuwalne, ponieważ większa jest jej odpowiedzialność za dokonywane wybory. Wszystko zależy od wagi kłamstwa, jego szkodliwości, wieku dziecka oraz obowiązujących w domu ustaleń. Co nie zmienia faktu, że nasze dziecko nadal ma prawo do błędu i naszego wsparcia. Żeby podejmować właściwe decyzje, trzeba wcześniej doświadczyć skutków tych błędnych.
I ostatnie, choć wcale nie najmniej istotne: doceniajmy, kiedy nasze dziecko mówi prawdę (pochwałą, zwróceniem uwagi). To wymaga dużego wysiłku z jego strony, pokonania strachu przed konsekwencjami. Zależy nam przecież, aby utrwalić to zachowanie. Pamiętajmy, że sąd zmniejsza wymiar kary, kiedy oskarżony przyznaje się do winy. Nas tym bardziej obowiązuje ta zasada, choć czasami trudno utrzymać emocje na wodzy. Nie oznacza to, że mamy zupełnie odstąpić od kary (choć może w niektórych przypadkach również takie postępowanie będzie uzasadnione). W wychowaniu trudno o sytuacje idealne, w których każdy postąpiłby w taki sam sposób. Ciągle się o tym na nowo przekonuję. Najważniejsze są jednak stałe, solidne fundamenty. Całą resztą zaopiekuje się Pan Bóg, jeśli zaprosimy Go do współpracy.
opr. aś/aś