Szczęśliwa trzynastka

Co sprawia, że jest młody mimo swojego wieku? Sport? Nie tylko. Głównie duża dawka miłości i oczarowanie kobietą, która od 50 lat jest jego żoną...

Ma 72 lata, codziennie jeździ na łyżwach. Gdy zamykają lodowisko, przesiada się na rower lub idzie na basen. Co sprawia, że jest młody mimo swojego wieku? Sport? Nie tylko. Głównie duża dawka miłości i oczarowanie kobietą, która od 50 lat jest jego żoną. O swojej recepcie na udane małżeństwo opowiadają Państwo Ewa i Marek Rak, którzy są ze sobą już ponad pół wieku.

Szczęśliwa trzynastka

Nie mają się Państwo jeszcze dosyć po tylu latach bycia razem?

Marek Rak: - A skąd! Ja jestem oczarowany moją żoną od momentu, kiedy ją pierwszy raz spotkałem! To był 13 stycznia 1963 roku, godzina 13 na Telewizyjnej 13. Pamiętam to jak dziś. Poznaliśmy się na obiedzie u wspólnej rodziny.

Ewa Rak: - Moja babcia Zofia wyszła za mąż za pana Edwarda - stryja Marka. To nie był mój biologiczny dziadek, więc z Markiem nie łączyły nas żadne więzy krwi.

Para spod znaku trzynastki?

MR: - Tak, ale dla nas ta liczba jest szczęśliwa!

ER: - Ja miałam 17, a on 21 lat. Był w wojsku, akurat przyjechał na przepustkę. Pamiętam, że miałeś na sobie taki wyjściowy mundur, zero zarostu i piękne, bujne blond włosy.

MR: - Ja wtedy miałem dziewczynę, ale Ewa bardzo mi się spodobała – cóż mogłem poradzić? Umówiliśmy się na następny dzień. Mieliśmy się spotkać pod domem towarowym na Woli. Ja czekałem, ale ona nie przyszła…

ER:- Było strasznie zimno. Mama mnie nie puściła. Płakałam, prosiłam, ale nie pomogło.

MR: - Ja się tak łatwo nie poddałem. Poszedłem do babci Ewy, zdobyłem adres i następnego dnia zapukałem do jej drzwi. Zastałem tylko jej mamę. Przyjęła mnie serdecznie. Chcąc zrobić Ewie niespodziankę, schowałem się za winklem szafy.

ER: - Jak go zobaczyłam, to rzuciłam mu się na szyję! (śmiech)

MR: - Potem na 10 miesięcy wróciłem do wojska. Pisaliśmy do siebie listy. Gdy wyszedłem do cywila, nie było dnia, żebyśmy się nie widzieli.

ER: - Do nocy siedziałeś u mnie i wracałeś ostatnim tramwajem. Po 13 miesiącach wzięliśmy ślub – najpierw cywilny, potem kościelny i zamieszkaliśmy razem – w jednym pokoju, w mieszkaniu z moimi rodzicami i bratem.

Jak wyglądał Państwa ślub, przygotowania do niego?

ER: - Wszystko zrobiliśmy bardzo szybko. Nie było oświadczyn, ani pierścionka zaręczynowego. Sukienkę miałam wypożyczoną - krótką, skromną, bo taka mi się podobała. Mężowi rodzice kupili garnitur. Wesele mieliśmy w mieszkaniu na jakieś 50 osób. Wszystko zorganizowały nasze mamy.

Dużo zmieniło się przez te 50 lat. Dzisiaj pary młode często planują dzień swojego ślubu przez wiele miesięcy, dopracowując każdy szczegół – od spinek do garnituru po smak masy tortowej. Państwa ślub i wesele może było skromne, ale zapoczątkowało długie i szczęśliwe życie.

MR: - Tak, to prawda. Pobraliśmy się 15 lutego w 1964. Parę tygodni temu minęło 50 lat od tego dnia. Odnowiliśmy przysięgę małżeńską – w tym samym kościele, gdzie przed laty braliśmy ślub.

Jaka jest Państwa recepta na taki trwały i udany związek?

MR: - Przede wszystkim trzeba po prostu pokochać tę drugą osobę. Tak szczerze, bezwarunkowo. Całym sercem. Ja Ewę pokochałem i niech mi Pani wierzy, że na nikogo bym jej nie zamienił. Od tego zimowego popołudnia w 1963 cały czas widzę w niej tak samo piękną kobietę.

ER: - On zawsze to powtarza naszemu synowi i wnukom. Codziennie, jakby nie było, mówi mi: „Ja ciebie kocham”. A jak nie powie, to go pytam „Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz?”. (śmiech).

Mają Państwo wielkie szczęście, że na siebie trafili.

ER: - Tak, ale też pracowaliśmy nad tym, żeby nasz związek tak wyglądał. Wiadomo - kłócimy się, ale nigdy nie było tak, żebyśmy się na siebie obrazili. Po sprzeczce przychodzi taki moment, że siadamy, zaczynamy rozmawiać. To wcale nie jest proste. Jak ja obserwuję niektórych młodych ludzi, to widzę, że oni obrażają się, unoszą honorem. Nie potrafią sobie wybaczyć, tylko już od razu separacja, rozwód, nowy partner.

MR: - W związku nie można być egoistą. Trzeba mieć trochę tolerancji dla drugiej osoby i patrzeć na siebie z miłością. Nawet jak są nerwy i nie wszystko idzie gładko.

Jak Państwu układało się po ślubie?

MR: - Musiałem szybko wydorośleć. Gdy miałem 23 lata, na świat przyszedł nasz syn Piotr. To były czasy, kiedy ojców nie wpuszczało się na porodówkę i Ewa pokazywała mi syna przez okno, bo nie mogłem do niej wejść (śmiech). Musiałem utrzymać rodzinę. Zacząłem pracę w zakładach mechanicznych. Dobrze mi płacili, mogłem pracować ile chciałem, często brałem po 12 godzin, żeby lepiej zarobić.

Dzisiaj 23 letni chłopak z reguły ma w głowie imprezy, randki, ewentualnie studia. Ale do rodziny i ślubu mu raczej daleko. Pan w tym wieku prowadził dorosłe życie. Trudno było się przestawić?

MR: - Dużo zrobiło wojsko. Człowiek dostawał zadania i był za nie odpowiedzialny. Na kuchni żołnierskiej w szkole rakietowej, musiałem na jednej zmianie ogarnąć 3 posiłki dla 500 żołnierzy. Służba trwała 24 godziny. Gdy wyszedłem z wojska, byłem mężczyzną, a nie 19-letnim chłopaczkiem. Żona, dziecko – to mnie nie przerastało, to było dla mnie bajeczne!

Cały czas było jak w bajce?

ER: - Nie, bywało różnie. W 1966 pojechaliśmy na wczasy, Piotruś miał wtedy półtora roku. Pierwszy raz zobaczyłam morze. Potem przyszły trudniejsze czasy.

MR: - W 1967 zmarł teść. Nagle, po powrocie z pracy. Położył się i już nie wstał. Dwa lata później umarła teściowa.

ER: - Wszystko spadło na mnie. Gdy żyła mama, bardzo nam pomagała. Była na rencie, więc zajmowała się Piotrusiem, domem. Ja szłam spokojnie do pracy, mój mąż tak samo. Gdy odeszła, zostaliśmy z tym sami. Oprócz Piotrusia, pod naszą opiekę trafił też mój 16-letni brat. Musieliśmy pracować na dwie zmiany.

MR: - Czasami prawie się nie widywaliśmy. Ja wracałem, Ewa wychodziła do pracy. Było ciężko, ale dawaliśmy sobie radę. Bardzo pomogli nam wtedy sąsiedzi i moi rodzice.

ER: Potem ja zachorowałam na nowotwór. Udało mi się z nim wygrać. Dzisiaj mam 68 lat, mój mąż 72. Mamy wspaniałego syna i synową. Cudowną czwórkę wnucząt i dwójkę prawnucząt. Najwspanialsze owoce naszego związku. Nieraz tak sobie myślę, że to tak strasznie szybko zleciało. Jak sen. Nasz ślub, syn, jego ślub, wnuki, ich śluby, prawnuki. Czasem chciałabym cofnąć czas i te wszystkie cudowne chwile przeżyć jeszcze raz.

MR: - Ja mimo wszystko bym nie chciał, teraz też jesteśmy szczęśliwi.

ER: - Masz rację. (śmiech)

MR: - Moja żona lubi pospać. A ja wstaję rano, schodzę do kuchni, robię śniadanie i śpiewam jej „Och Ewuniu kocham Cię, szybko przyjdź tu do mnie”.

ER: - Codziennie mam taką pobudkę (śmiech). Ja jestem domatorem, a mój mąż uwielbia sport. W tym tygodniu codziennie jeździł na łyżwach. Jak nie ma lodowiska, to jeździ na rowerze albo chodzi na basen.

Zastanawiałam się właśnie, jak Państwo to robią, że są w tak świetnej formie!

MR: - Sport, ale na pewno też duża dawka miłości (śmiech).

A czy tą miłością można się podzielić z innymi? Niektóre pary narzeczonych decydują się na udział w projekcie "Kochani, będziemy mieli dziecko" i w dniu ślubu zbierają środki na dzieci, które potrzebują wsparcia. Co Państwo myślą o takim geście?

Oczywiście, że miłością można się podzielić! Gdy robi się coś dobrego dla drugiego człowieka, to zawsze jest to szlachetne. A jak się robi to razem, to może ludzi jeszcze bardziej do siebie zbliżyć. My także staramy się brać udział w różnych akcjach dobroczynnych. Kiedyś nam też ktoś pomógł – najpierw rodzice, potem sąsiedzi. Wiemy, ile znaczy pomocna dłoń w trudnym momencie. Naszemu synowi staraliśmy się stworzyć szczęśliwe dzieciństwo. Nasze wnuki miały cudowne dzieciństwo. Urodziły się w kochającej rodzinie, niczego im nie brakowało. Podobnie nasze prawnuki. Ale nie każde dziecko ma taki start w życiu. I z takimi małymi ludźmi warto podzielić się swoją miłością.

Więcej informacji: www.bedziemymielidziecko.pl

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama