Kto wychowa księcia?

O wychowywaniu sobie męża

Szlachetna kobieta potrafi
wychować mężczyznę,
który ją zrozumie i pokocha na zawsze.

Dzisiaj było na tyle ciepło, że wreszcie mogłam odrabiać lekcje w moim ulubionym miejscu, czyli w ogrodowej altance. Nie zdążyłam jeszcze nacieszyć się słońcem, które przytulało się do mego lewego policzka, gdy odezwał się telefon, który zapomniałam wyłączyć. Natychmiast rozpoznałam miły głos Moniki. „Czy mogę przyjść do ciebie za godzinę z moim narzeczonym” — spytała wzruszonym głosem. W pierwszej chwili zupełnie mnie zamurowało. Monika jest jedną z moich serdecznych koleżanek, a ja nie miałam dotąd zielonego pojęcia o tym, że ona ma już narzeczonego. „Tak..., oczywiście..., przyjdźcie! Czekam w altance...” — powoli wypowiadałam słowa, by ukryć zdziwienie. Byłam ogromnie ciekawa, jak wygląda ktoś, kto zdołał podbić serce Moniki.

Monika pojawiła się po pięćdziesięciu siedmiu minutach. Niosła w ręku jakąś książkę, ale była sama. „Cześć, Monika! A gdzie twój narzeczony?” — spytałam zupełnie obojętnym tonem, który zdradzał moje zaciekawienie i jednocześnie rozczarowanie. „Jak to, gdzie? Tutaj, w środku!” — odpowiedziała. „W środku serca?” — zaryzykowałam najbardziej oczywistą hipotezę. „Nie, w środku książki” — odpowiedziała Monika i usiadła obok mnie, zasłaniając słońce. Po chwili wszystko było już jasne. Tajemniczym „narzeczonym” Moniki okazał się słynny na cały świat Mały Książę z książki o tym samym tytule. Uznałam, że w tej sytuacji byłoby czymś zupełnie niewłaściwym poinformowanie Moniki, że jej nowy „narzeczony” już od dawna podbił moje serce. Monika z zachwytem opowiadała mi o tajemniczym chłopcu z książki A. de Saint-Exupéry'ego. „Wiesz, Madziu, to jest portret pamięciowy, to znaczy portret sercowy, mojego przyszłego narzeczonego!” Przez ponad dwie godziny Monika opowiadała mi o tym, że pragnie spotkać kogoś takiego, kto dla niej opuści swoją planetę, swój egoizm i cały swój dotychczasowy świat. I kto będzie gotów dla niej umrzeć, byle tylko osłaniać ją przed wiatrem i przed jej własnymi nastrojami. „To mój wymarzony..., to znaczy to mój wytęskniony ideał narzeczonego” — powiedziała na koniec i zapatrzyła się w zachodzące słońce jakby ono było jej jutrzenką nadziei.

Świetnie rozumiałam Monikę. Poczułam w niej siostrzaną duszę, bo ja też już wiem, że wytęsknić to coś znacznie więcej niż wymarzyć! Wymarzyć można jakąś rzecz, na przykład nowego laptopa. Ale kogoś, kto mnie zrozumie i na zawsze pokocha, można tylko wytęsknić, bo ktoś taki nie jest rzeczą tylko osobą. A osoba, która mnie rozumie i kocha, jest większa i bardziej zaskakująca od moich najpiękniejszych marzeń i wyobrażeń... „Mam nadzieję, że już niedługo spotkasz kogoś, kogo wychowasz na prawdziwego księcia, który będzie cię traktował jak księżniczkę” — powiedziałam do Moniki, ale moje serce też wsłuchiwało się w te słowa. „Szkoda, że jest wśród nas tyle naiwnych dziewcząt, które myślą, że wychowają sobie męża dopiero po ślubie, albo że Bóg ześle im gotowego księcia, którego już nie trzeba wychowywać... Ale Bóg nie toleruje przecież lenistwa i nie wychowa za nas ani nas, ani naszych przyszłych mężów” — stwierdziłam stanowczo w oparciu o moje wieloletnie już doświadczenie w wychowywaniu tatusia i innych chłopców.

Przez dłuższą chwilę Monika pozostała wpatrzona w mały skrawek słońca, który utrzymywał się jeszcze ponad linią horyzontu. „Odkąd poszłam do przedszkola, to nie przestaję wychowywać chłopaków... Ale żaden z nich nie stał się moim mężem. Wychowywałam więc tych wszystkich chłopaków zupełnie nadaremno” — Monika użalała się nad własnym losem. „A może ty nie wychowywałaś tych chłopaków nadaremno tylko bezinteresownie, tak jak rodzice wychowują nas nie dla siebie, lecz dla kogoś innego, kto połączy z nami swój los...” — wypowiedziałam myśl, która mnie samą zaskoczyła. W tym momencie uświadomiłam sobie, że każda z nas wychowuje wielu chłopców dla innych dziewcząt, a te inne dziewczęta być może wychowują porządnych kandydatów na naszych mężów. Chyba Monika pomyślała dokładnie o tym samym, bo nagle zapytała: „A jeśli żadna dziewczyna nie wychowa dla mnie porządnego kandydata na męża, to co wtedy?” Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Uświadomiłam sobie, że jedyne, co mogę sobie zapewnić, to porządne wychowanie samej siebie i że najlepszą gwarancją szczęśliwej przyszłości jest święta teraźniejszość. „Moniko, zaufaj Bogu! To przecież On stworzył twoje serce i On wie najlepiej, z kim będziesz szczęśliwa. Ucz się od Niego kochać mądrze i wiernie, a wtedy ktoś z ludzi pokocha ciebie podobną miłością” — powiedziałam trochę nieswoim głosem. Może był to efekt wzruszenia. A może taki właśnie głos ma mój anioł stróż...”Chyba już sobie pójdę...” — odpowiedziała Monika i tak szybko zniknęła za furtką, że nie zdążyłam się z nią pożegnać.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama