Politycy twierdzą, że związki partnerskie mogłyby już zostać zaakceptowane przez większość w Sejmie. Czy parlamentarzystów stać będzie na dalekowzroczną wizję ochrony rodziny, czy też ugną się pod presją żądań głośnej mniejszości?
„Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków” tymi słowami premier Donald Tusk wywołał głośną debatę na temat legalizacji „związków partnerskich.” Dyskusja skupiła się na proponowanym przez SLD usankcjonowaniu związków homoseksualnych. Przez gorącą temperaturę sporu wokół tego tematu, wielu osobom mógł umknąć fakt, że przygotowany projekt ustawy miałaby zastosowanie też w stosunku do par heteroseksualnych. A tu również ukrywa się poważne niebezpieczeństwo.
Zadajmy sobie pytanie, po co ktoś zamiast zawierać małżeństwo (czy kościelne czy cywilne) chciałby wchodzić w związek partnerski? Jedyny logiczny powód jaki przychodzi do głowy, to chęć zachowania możliwości łatwego, szybkiego rozstania, gdyby nam się nie ułożyło, gdybyśmy się sobą znudzili, czy spotkali kogoś atrakcyjniejszego. Takie założenie, chociaż może wydawać się wygodne i korzystne dla obojga partnerów, nie gwarantuje jakiejkolwiek trwałości związku i co za tym idzie jest szczególnie szkodliwe dla rodzących się w nim dzieci. Ba! Ono może obrócić się także przeciwko osobom zawierającym umowę partnerską.
Bogusław Łoziński w „Gościu Niedzielnym” porównując związki partnerskie do małżeństwa zauważył: „Celem trwałości małżeństwa jest ochrona słabszej strony związku. Przede wszystkim dzieci poczętych w małżeństwie, które mają prawo do wychowania przez oboje rodziców. Rozwód jest zawsze dramatem dla dziecka i odbija się negatywnie na jego rozwoju, co często prowadzi do problemów w życiu dorosłym. Ale trwałość małżeństwa ma na celu też ochronę jednego z rodziców przed porzuceniem, gdy na przykład przestanie być on atrakcyjny, ciężko zachoruje, będzie wymagał opieki, czy po prostu nie będzie w stanie sprostać różnych oczekiwaniom małżonka.” Projekt związków partnerskich przygotowany przez SLD całkowicie te zasady łamie. Zgodnie z zawartymi w nim rozwiązaniami aby rozejść się z partnerem wystarczyć ma wysłanie mu stosownego pisma i odczekanie pół roku. Można też będzie w ogóle nie informować drugiej osoby, tylko po prostu zawrzeć ślub z kimś trzecim albo złożyć jednostronne oświadczenie w sądzie cywilnym. Oznacza to, że umowę partnerską będzie można zerwać praktycznie bez żadnych ograniczeń i konsekwencji. Jakie byłyby tego skutki możemy wyobrazić sobie na przykładzie Hiszpanii, gdzie w 2005 r. wprowadzono rozwody ekspresowe, udzielane „na życzenie” i małżeństwo w tym kraju sprowadzono do czegoś takiego jak proponowane w Polsce związki partnerskie. Obecnie rozwodzi się tam teraz 75% takich małżeństw.
Instytucja małżeństwa oczywiście nie gwarantuje sukcesu związku i jego trwałości. Zdarzają się małżeństwa nieszczęśliwe czy nawet patologiczne. Czasami separacja rodziców może być lepszym wyjściem niż to jakby mieli dalej żyć razem i na przykład ciągle wzajemnie się obrażać przy dzieciach. Przeważnie jednak małżeństwo pomaga — skłania do znacznie bardziej dogłębnego przemyślenia jego zawarcia i ewentualnego rozstania niż w przypadku luźnych związków, zachęca do długofalowego patrzenia na relację, uczy odpowiedzialności i wierności w „zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli”, tego że miłość to nie tylko przemijające uczucie, a postawa troski o drugą osobę, bez względu na to co akurat w tym momencie do niej czujemy. Tymczasem związki partnerskie, opierając się na założeniu, że miłość może być czymś nietrwałym, że nie musimy być wierni do końca życia tylko "dopóki się nam nie znudzi", same przez się godzą w trwałość rodziny. Ich promowanie może skłaniać ludzi do pogoni za ulotnymi uczuciami i przyjemnościami, zamiast poszukiwania trwałej miłości i radości, uczyć hołdowania egoizmowi i kierowaniu się w życiu wyłącznie własnymi pragnieniami czy instynktami bez oglądania się na otaczające nas osoby. Liczę się tylko ja.
Związki partnerskie nie tylko nie są korzystne dla rodziny, promują szkodliwe spojrzenie na człowieka i miłość, ale też nie opłacają się ... państwu. W każdym kraju istotne jest zachowanie ciągłości pokoleniowej i równomiernego rozkładu populacji według wieku. Wszystkie osoby w wieku pracującym biorą bowiem na swoje barki utrzymanie dzieci i młodzieży oraz emerytów. Tak będzie nawet wtedy, gdy w Polsce system emerytalny zostanie zmieniony na taki, w którym każdy będzie pracował na samego siebie. Ktoś bowiem musi płacić podatki na państwo aby mogło ono utrzymać policję, wojsko, służbę zdrowia, administrację, system oświaty. Z podatków płaconych przez emerytów ciężko byłoby utrzymać cały sektor publiczny. Ktoś musi też w tym sektorze pracować. Państwo korzysta też na tym, że wielopokoleniowe rodziny w niemierzalny, lecz z pewnością bardzo poważny sposób, odciążają je w opiece nad ludźmi starszymi, chorymi, niepełnosprawnymi. Jak widać dla każdego kraju ważne jest to, by w społeczeństwie rodziła się duża liczba dzieci. Co więcej ważna powinna być nie tylko ich ilość ale też jakość ich wychowania. Jest chyba oczywiste, że dobrze wychowana osoba będzie sprawiała mniej problemów w szkole, rzadziej będzie wchodzić w konflikty z prawem, łatwiej zrobi karierę zawodową. Po prostu w przyszłości będzie bardziej "użytecznym" członkiem społeczeństwa. Sądzę, że nie muszę nikogo przekonywać, że w trwałej, nie nastawionej tylko na własne „ja”, rodzinie, może urodzić się więcej dzieci jak i z pewnością mogą one mieć lepsze wzorce wychowawcze niż gdy będzie je wychowywać samotna matka, czy matka i obcy facet.
Ktoś mógłby teraz powiedzieć: No dobrze, może państwu się bardziej opłaca wspierać małżeństwa niż związki partnerskie, ale przecież nie można nikogo dyskryminować. Otóż wspieranie wyłącznie małżeństw nie jest przejawem jakiejkolwiek dyskryminacji! Bardzo dobrze wyjaśnił to w „Rzeczpospolitej” ksiądz Ireneusz Wołoszczuk: „Małżeństwo nie daje praw obywatelskich, lecz specjalne przywileje przyznane rodzinie, niewynikające z konstytucyjnej koncepcji równości wobec prawa, sprawiedliwości społecznej czy praw człowieka, ale ze szczególnej roli rodziny w społeczeństwie. To, że ktoś z kimś mieszka lub sypia, nie jest wystarczającym powodem, aby państwo go wspierało i premiowało(...) Przywileje nie są tożsame z prawami człowieka. Gdyby tak było, to każdy obywatel mógłby się domagać np. immunitetu poselskiego, samochodu służbowego czy wcześniejszej emerytury. Prawodawca nie może o tym zapominać.”
W sytuacji w której już teraz przechodzimy w Polsce kryzys rodziny i rozwodzi się 30% małżeństw (w dużych miastach nawet 40%), promowanie związków opierających się na zasadzie „dopóki mi się nie znudzi” może być bardzo szkodliwym eksperymentem, zarówno dla samych obywateli jak i państwa. Ostrzegajmy przed tym zanim będzie za późno i ustawa rzeczywiście zostanie przegłosowana w Sejmie.
opr. mg/mg