O zgubnej drodze do "gwiazdorstwa" i o nawróceniu do Boga, czyli dobry wywiad na czas Wielkiego Postu
Rozmowa z ZENONEM LASKOWIKIEM – artystą kabaretowym
Był Pan jednym z najpopularniejszych artystów w Polsce. Co dla Pana znaczy być gwiazdą?
Gwiazda, to „coś”, co emanuje własnym światłem. Podobnie, jak ta na niebie. Ale są też planety, które tylko odbijają światło i ich mamy bardzo dużo. A prawdziwa gwiazda jest jak słońce – promieniuje energią z siebie: z przemyśleń, doświadczeń. Najpierw jest serce. Ono nie może być komputerowe, elektroniczne, medialne – bo to wszystko jest sztuczne. To znaczy, że jest pewien świat we mnie, on jest oparty bardziej lub mniej na zasadach etycznych, ja go na scenie prezentuję i do niego zapraszam.
Gwiazdy i zasady etyczne, to chyba nie aż tak częsta mieszanka?
Bo z drugiej strony sceny czy telewizora w większości są gwiazdy z fabryki. Tam nie ma już miejsca na kontakt ze sobą, czasu na wyciszenie, bo to wymaga ogromnej odwagi. Ich się nazywa gwiazdami, ale oni w większości świecą światłem odbitym. Co więcej, uważają, że być produktem na rynku, to coś pozytywnego, mimo że oznacza odcięcie od siebie, od swojej istoty. Zostaje im zabrana dusza, ten paszport Pana Boga, a oni nie mają świadomości, że nikt im jej nie odda. Stają się zakładnikiem popularności, nie zdając sobie sprawy, z czym to się wiąże.
To dlaczego tak wiele osób, zwłaszcza młodych, marzy o sławie aktora, piosenkarza?
Prawdopodobnie pociąga ich łatwość takiego życia, ale ci którzy chcą zostać gwiazdami, nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, co rzeczywiście stoi po drugiej stronie. Ludziom się wydaje, że tam jest ciekawe życie, a tam jest śmiertelna nuda. W tym znudzonym świecie, żeby coś w twórczości drgnęło, trzeba nowych doznań, stąd intrygi, skandale, ucieczki w coraz to nowe związki, narkotyki, alkohol.
Co się traci przez popularność?
Popularność zabiera prywatność. Coś, o czym potem się marzy i próbuje się do niej wszelkimi sposobami wrócić. Gubi się też siebie. Człowiek jest dla innych, a nie dla siebie, dla Boga. Nie ma wyciszenia, ciągle jest szum, szum, szum. Mnie popularność przygniotła, jak krzywa ściana domu. Przywaliła mnie, bo się jej nie spodziewałem, ani o nią nie zabiegałem. Nie zdawałem sobie sprawy, co to znaczy mieć uznanie publiczności, dla której się jest idolem. Mnie to doprowadziło do choroby alkoholowej. Wszyscy chcieli się ze mną napić, a ja nie umiałem odmówić. W tym całym szaleństwie wydawało mi się, że jak się nie napiję, to kogoś obrażam, krzywdzę. Co jak co – myślałem – ale u nas od wieków tak jest, że musi się wypić. A jak już odmawiałem, to słyszałem: „Z tamtym się napiłeś, a ze mną nie? Co ja jestem gorszy?” Nagle cała Polska chciała ze mną wypić. Ojczyźnie odmówić? No nie odmówisz Ojczyźnie! Potem zrozumiałem, że ta publika, która rzekomo mnie kochała, śmiała się, klaskała, częstowała alkoholem, robiła to, bo taka była tradycja. I tego się najbardziej wystraszyłem, stąd jedna z moich najważniejszych decyzji – zostania po tym wszystkim listonoszem. Chciałem uciec od tej popularności, o którą nie zabiegałem. Ja zawsze świetnie czułem się w małej grupie przyjaciół, która ma coś do powiedzenia, jakiś program i chce się nim dzielić z innymi.
I uciekł Pan.
Przemiana duchowa nastąpiła, kiedy zrozumiałem, że dałem się wpuścić w maliny, jeśli chodzi o to rzekome gwiazdorstwo. W pewnym momencie powiedziałem – nie. Nie jestem sobą. Ja chcę być sobą. Za wszelką cenę. Trzeba być sobą, być prawdziwym, czy to się komuś podoba czy nie. I zrobiłem na sobie eksperyment. Zszedłem ze sceny, ku zdziwieniu kolegów, którzy wzięli mnie za psychicznego. Ale przyjąłem to odium. Pomyślałem sobie, że był już taki jeden ośmieszany, któremu upletli koronę z cierni, żeby go wyszydzić. Postanowiłem, że muszę odnaleźć siebie i postawiłem to sobie za cel. W rozmowie z Panem Bogiem powiedziałem: „Albo z tego wyjdę, albo idę do piachu. Nie ma innej drogi.” Ewangeliczne: tak tak, nie nie. No i ja z tego skorzystałem, powiedziałem „nie”. Zrozumiałem, że najpierw muszę się spotkać z łotrem, który jest we mnie. Złapać go za rogi, wyciągnąć i opisać. Na szczęście, z pomocą Pana Boga, to się udało. Bo to było zakłamanie. Ja dzisiaj to bardzo dobrze rozumiem. A słowa Ewangelii, że prawda cię wyzwoli są święte, w Ewangelii jest prawdziwy duch. Jak człowiek się otworzy, to jest nawiedzenie, przeistoczenie. Człowiek nagle słyszy Istotę, która kocha.
Jak się dochodzi do tego momentu? Czy to jest tylko łaska?
Wiele razy się nad tym zastanawiałem, jak to jest, że jeden na dziesięciu wychodzi z alkoholizmu. Jakoś dochodzi do spotkania z własną świadomością i widzi siebie w prawdzie. Wiem, że tego trzeba zapragnąć. Zapragnąć jakiejś wartości, jak na morzu marzy się o jakiejś belce, żeby się chwycić. Kiedy dookoła szaleje ten nadmuchany świat, trzeba zamarzyć, by z tego wyjść. W tym momencie – modlitwa, zwracanie się do Boga, żeby znaleźć jakieś światło, jakąś latarnię morską.
Kiedy tak się dzieje? Dopiero jak się jest na dnie?
Może trzeba zejść na dno, żeby zacząć chodzić po wodzie. Łaska działa jak grawitacja, jest ciągle włączona, ale upór nie pozwala się na nią otworzyć. Bo co ludzie powiedzą? Trzeba dotknąć tej samoświadomości, która pozwala stwierdzić: moje wyobrażenie o sobie jest zafałszowane. I komuś zależało, żebym ja w tę fałszywą wizję uwierzył. I nagle z pomocą Siły Wyższej, czyli po prostu Boga, to, co było na górze poszło na dół, a to co było umęczone nagle się pojawiło. I ten Miłujący mnie powiedział: teraz trzeba postępować tak i tak. U mnie ten eksperyment cały czas trwa. Ile razy powróci moje ja, jakaś reminiscencja mojego ego, to zawsze jest źle. I myślę: no przecież mi mówi – zrób tak.
A skąd młody człowiek ma to wiedzieć, jeśli w rodzinie, w szkole nikt nie mówi mu o wartościach, a z drugiej strony telewizora ma błyszczący świat gwiazd i czerwonych dywanów?
Pewnie, że kiedy młody człowiek wkracza w dorosłość, to media mają na niego ogromny wpływ. Ale tam jest oszustwo. I młodzieży trzeba przedstawiać: prawda i wartość, to jest to i to; a oszustwo – to i to. I możesz wybrać. Życie jest wstępem do czegoś niewyobrażalnego. Jakby larwa motyla zaczęła dbać o siebie w stadium larwianym, malować skorupę, przycinać wypustki, poprawiać makijaż, robić operacje plastyczne na kokonie, to pewnie zabiłaby motyla w sobie. Musi być ktoś, kto jej powie: larwo, słuchaj, tam jest coś niewyobrażalnego. Taka larwa nie rozumie, że wartość jest w tym, żeby umrzeć, a nie zabić się. Zejść z tego świata, wypełniając się do końca światłem. To jest mój akt wiary – wierzę, że śmierć jest wstępem do niewyobrażalnego światła i piękna.
Czyśćca się Pan nie boi?
Nie, oczyszczenie jest potrzebne. Ja tego jakoś już doświadczyłem. Nawet jedna z grup, którą założyłem nazywa się „Katharsis”. Bez tego wewnętrznego oczyszczenia, które wiąże się z wylaniem zdroju łez, nie zobaczy się piękna świata. A on jest piękny, jeśli się wróci do wartości.
Tylko jak zainteresować młodego człowieka wartościami?
Hmm, nie wiem. Napisałem nawet taką piosenkę: „Moja wnuczka nastolatka nie chce słuchać porad dziadka, choć wiadomo dziadka rady, pomagają zwalczać wady”. Trzeba zdobywać zaufanie młodego człowieka, by ten nie bał się dzielić intymnymi przeżyciami z rodzicami. Dziewczyna idzie na dyskotekę, późno wraca, matka mówi: „Ja taka nie byłam”, a córka: „Byłaś taka”. I trzeba się przyznać: „Tak. Byłam taka. Ale ty mogłabyś być inna”. Ale kiedy prawdziwy człowiek podniesie w niej bunt, zacznie domagać się wyzwolenia, wtedy trzeba pomóc, powiedzieć: „To nie jest głupie, co mówisz, to jest dojrzały głos”. Rodzice powinni być czujni, by nie przegapić tego momentu przeobrażania, przeistaczania się. Jeśli młody człowiek chce doświadczać, to znaczy że nie ma wiary, zaufania. Bo albo wierzę, albo doświadczam. Chcesz doświadczać, doświadczaj, ale mówię ci, jest to droga usłana niebezpieczeństwami i możesz bardzo, bardzo cierpieć. Jak uwierzysz, ominiesz to wszystko. Wybieraj. Ja doświadczyłem i dopiero Pan Bóg mnie wyzwolił swoją łaską. Dzisiaj wiem, więc powinienem dawać świadectwo prawdzie – np. czym jest choroba alkoholowa, czym jest uzależnienie, zniewolenie. To się wiąże z cierpieniem. Trzeba cierpieć, trzeba sobie pewnych rzeczy odmówić, żeby człowiek się narodził. Tylko kto chce cierpieć? Kto daje się uwieść telewizorowi i wierzy, że tam jest łatwość, wygoda, pieniądze, sława, nie jest w stanie dotrzeć do siebie samego, ani do Boskiej istoty, miłującej go. Jak włączę Boski GPS, to wystarczy dobra wola i jadę prostą drogą. Jeśli się zbuntuję, chcę pojechać w lewo, w prawo, to dochodzę do punktu, że już chcę to tylko zalać. Widzę w barze napis: „Alkohol szkodzi zdrowiu”. W domyśle – wszystkim, ale nie mnie. Ale doświadczenie mówi mi – napis był prawdziwy. Gdybym uwierzył, to wielu złych rzeczy bym sobie zaoszczędził.
opr. aś/aś