Wolność to odpowiedzialność, a raczej - współodpowiedzialność. Takie jest przesłanie podróży Papieża Franciszka do Azji
Wolność jako odpowiedzialność, co więcej — współodpowiedzialność. Takie jest pierwsze przesłanie, które Papież Franciszek postanowił zawieźć do Tajlandii, wychodząc właśnie od znaczenia jej nazwy: «Ta ziemia ma na imię ‘wolność'.
Wiemy, że ona jest możliwa tylko wtedy, jeżeli potrafimy czuć się wzajemnie odpowiedzialni jedni za drugich i przezwyciężać wszelkie formy nierówności». Powiedział to w przemówieniu do władz w Pałacu Rządowym w czwartek rano. Zaraz po tym, podczas serdecznego spotkania z Najwyższym Patriarchą buddystów w Świątyni Królewskiej, Papież podziękował za to, że ta nazwa, «wolność», nie pozostała martwą literą, ale ucieleśniła się w stosunkach między religiami, od czasu kiedy «blisko cztery i pół wieku temu katolicy, choć byli grupą mniejszościową, cieszyli się wolnością w praktykowaniu religii i przez wiele lat żyli w harmonii ze swoimi braćmi i siostrami buddystami». Powtórzył to w homilii podczas Mszy św. celebrowanej na wypełnionym tłumnie Stadionie Narodowym: «Minęło 350 lat od utworzenia Wikariatu Apostolskiego Syjamu (1669-2019), będącego znakiem rodzinnego uścisku, jaki zrodził się na tych ziemiach. Jedynie dwóch misjonarzy potrafiło zdobyć się na odwagę, by rzucać ziarna».
Przypominając początki Kościoła katolickiego na tych ziemiach, Papież domyślnie odwołuje się do metafory Gustava Mahlera, który jest mu bardzo bliski, na temat tradycji (strzeżenia ognia, a nie czczenia popiołów), bowiem wolność nie jest «tęsknotą za przeszłością, ale ogniem nadziei». Właśnie ten ogień sprawia, że chrześcijanin staje się «uczniem-misjonarzem»; Franciszek powtarza to wyrażenie z naciskiem — stymulujący hendiadys, zawierający dwa ruchy — uczeń porusza się ku centrum, mistrzowi, za którym postanowił iść, podobnie jak misjonarz porusza się od centrum ku peryferii, z racji misji, powierzonej mu przez mistrza. Ten dwojaki ruch wynika ze spotkania, które powoduje kryzys i nowe ukierunkowanie życia, jak mówi pierwszy punkt Deus Caritas est Benedykta XVI: «U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie». To właśnie spotkanie z Jezusem i Jego Ewangelią wprawia w ruch osoby, świat: «Zaskakujące jest stwierdzenie», zwrócił uwagę Papież w swojej homilii, «że Ewangelia utkana jest z pytań, które starają się wprawić uczniów w kryzys, wstrząsnąć i zachęcić ich do wyruszenia w drogę».
Wędrówka chrześcijanina jest poszukiwaniem tych członków rodziny, którzy jeszcze się nie znają. Przemówienie Papieża wiernie podąża za paradoksem Ewangelii — rodzina to nie tylko ci, którzy nas poprzedzają, nasze korzenie, ale także nasza przyszłość, owoc naszego wychodzenia do świata, aby go objąć, głosząc Dobrą Nowinę. Trzeba, mówi Papież, «otworzyć serce na nową miarę, zdolną przezwyciężyć wszystkie przymiotniki, które zawsze dzielą», tylko dzięki temu rodzina chrześcijańska mogła się rozszerzyć na cały świat, przyjmując także «ziemię wolności» z jej śpiewami, tańcami i z tym «uśmiechem tajskim, tak charakterystycznym dla waszych ziem».
Po tej nowej, niezmierzonej mierze rozpoznaje się prawdziwego ucznia-misjonarza, który nie jest najemnikiem, polującym na prozelitów, «ale żebrakiem, który uznaje, że brakuje mu braci, sióstr, matek, z którymi mógłby celebrować i świętować nieodwołalny dar pojednania, który Jezus daje nam wszystkim».
Przed Mszą św. na Stadionie Narodowym, rano, Papież pozdrowił licznych uczniów-misjonarzy na spotkaniu z personelem medycznym Szpitala Saint Louis i przypomniał, że takimi uczniami są ci, którzy «otwierają się na braterstwo mistyczne, kontemplatywne, które umie dostrzegać świętą wielkość bliźniego, które umie odkrywać Boga w każdym człowieku». Jest pewien znak, który wskazuje, że tak się dzieje, mówi Papież, «kiedy patrząc na pacjenta, uczycie się nazywać go po imieniu». Przymiotniki znikają, od kultury przymiotnika przechodzi się do teologii rzeczownika. Jest to przejście niełatwe, niekiedy trzeba znaleźć się pośród sytuacji ekstremalnych, żeby to nastąpiło, tych sytuacji, w których nie wystarcza wypełniać zestaw obowiązków związanych z własnymi zadaniami, ale trzeba «pójść dalej, z otwartością na to, co nieprzewidziane. Przyjąć i przygarnąć życie takie, jakie jest».
Bergoglio posłużył się kiedyś metaforą bramkarza, który musi być przygotowany na atak i strzał do bramki, obojętnie z której strony przychodzi; tutaj jest dramatycznie konkretny obraz pogotowia ratunkowego, na potwierdzenie, że Kościół przede wszystkim ma być szpitalem polowym. Aby być twórcami tego szpitala, którym skądinąd jest życie, trzeba zatem żyć bez ustalonych schematów, uprzednich idei, uprzedzeń, natomiast trzeba być otwartym na to, co nieprzewidziane, a co w wersetach włoskiego poety, noblisty [Eugenia Montale], «jest jedyną nadzieją».
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (12/2019) and Polish Bishops Conference