Detroit kontra reszta świata

Miasto Detroit jako centrum muzyki techno


Marek Horodniczy

Detroit kontra reszta świata

W 1991 roku brytyjski duet LFO, uznawany za pionierów techno w Europie, umieścił na swojej płycie "Frequencies" pewną deklarację. W intro do płyty, zniekształcony przez elektroniczny filtr głos, pytał: "House. What is House?" (house był wówczas terminem zbiorczym dla różnych odmian muzyki tanecznej - przyp. M.H.). Odpowiedź umieszczona zaraz potem brzmiała: "Technotronic, KLF or something you live in. To me house Phuture Pierre Fingers Adonis, etc. The Pioneers of the Hypnotic Groove, Brian Eno, Tangerine Dream, Kraftwerk, Depeche Mode and the Yellow Magic Orchestra. This Album is Dedicated to You". Ta dedykacja jest ważna co najmniej z dwóch powodów - po pierwsze ma wartość historyczną, po drugie kreśli spektrum zainteresowań młodych wówczas ludzi, współtworzących kolejną muzyczną rewolucję. Dla osoby zainteresowanej muzyką współczesną powstaje jednak pytanie: dlaczego Gez Varley i Mark Bell pominęli w podziękowaniach faktycznych twórców muzycznego gatunku, który na ponad dekadę owładnął umysłami, duszami i ciałami młodzieży na całym świecie?
Przenieśmy się zatem do USA.

Detroit...

...to miasto w Stanie Michigan znane w świecie muzycznym z doskonałej, specjalizującej się w muzyce soul wytwórni Motown, zaś w świecie wielkich pieniędzy i przemysłu, z potężnej fabryki Forda. W USA o Detroit mówi się "Motor City" - z uwagi na to, że fabryka samochodów dawała zatrudnienie znacznej części - również czarnoskórych - mieszkańców miasta. To właśnie tutaj powstało techno w postaci znanej później przez wiele lat. "Ojcami chrzestnymi" detroit techno są Derrick May, Juan Atkins i Kevin Saunderson. To oni, wsłuchani w czarny funk lat 70. i elektroniczne eksperymenty z Europy, postanowili sami zakupić pierwsze syntezatory i połączyć dwie, na pozór niemożliwe do połączenia estetyki - witalny, emocjonalny, taneczny funk z chłodną, często akademicką muzyką elektroniczną ze Starego Kontynentu. Działo się to pod koniec lat 80. Ciekawe, jak tłumaczą istotę stworzonej przez siebie muzyki jej twórcy. Derrick May: "Zaczęliśmy uprawiać ten rodzaj muzyki nieświadomie, bo wszystkie uczucia i impulsy są nieuświadomione. Zapożyczyliśmy od maszyn dźwięk i zaczęliśmy im nadawać brzmienie, którym nieświadomie nawiązywaliśmy do przemysłu, mechaniki, maszyn i elektroniki. Dlaczego? Dlatego, że pochodzimy z Detroit. Tutaj mamy swoje rodziny i przyjaciół. Detroit to nasze środowisko naturalne, które nas uformowało przez swoje oddziaływanie. Zaczęliśmy tworzyć muzykę techno, nie uświadamiając sobie w pełni, dlaczego jest ona taka, a nie inna. Komponując tę muzykę odtwarzaliśmy jednocześnie nasze środowisko naturalne. Muzykę maszyn. Elektroniczne techno z Detroit". Ta opowieść przypomina wprawdzie marksistowską zasadę "byt określa świadomość", ale jednocześnie wskazuje na głęboko ludzki charakter komponowanej przez Amerykanów muzyki elektronicznej. Stanowi o jej autentyzmie, co z tego, że odrobinę naiwnym? Jeśli dodamy do tego deklaracje Maya typu: "Tworzę muzykę techno, jestem w pełni nakierowany na przyszłość, ale właśnie dlatego szanuję przeszłość", otrzymamy jakże odbiegający od sztampowego patrzenia na zjawisko electronic dance music - wizerunek konserwatywnej elity techno. Żeby zasiać w czytelniku jeszcze większe wątpliwości, zacytuję zwierzenia kolejnych kompozytorów. Carl Craig - filar tzw. drugiej generacji twórców Detroit: "Nie piję ani nie biorę narkotyków. Wiem, że istnieje LSD, ale tylko dlatego, że czytałem o tym, jak byłem młodszy. Tak naprawdę nie wiem nawet, jak wygląda. Znam tylko ziele, ponieważ niektórzy moi znajomi próbowali mnie nauczyć je palić, kiedy byliśmy dzieciakami. Bez powodzenia zresztą". Derrick May nie pozostawia w tej sprawie wątpliwości: "Nigdy nie brałem żadnych narkotyków, nigdy nie paliłem jointa, nigdy nie brałem exstasy, nie wąchałem koki. Nigdy nie próbowałem żadnego <<draga>> w swoim życiu, ani razu, nigdy. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie nie chcą być sobą. Co jest z nimi nie tak?" Nawiasem mówiąc m.in. Carl Craig i Kevin Saunderson na pierwszym miejscu listy podziękowań (na okładkach płyt) umieszczają samego Pana Boga (określając Go "first and foremost"...) W następnej kolejności pojawiają się - a jakże! - żony i dzieci. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że to tylko czcze deklaracje. Być może, ale przynajmniej są one JAKIEŚ.

Co jest z nimi nie tak...?

Wszystko wskazuje na to, że tkanka, na której wyrosło techno była zdrowa, a impuls do stworzenia nowej estetyki - szczery. Co więcej, jeżeli posłuchamy takich płyt jak "Heavenly" (E-Dancer vel Kevin Saunderson), "Programmed" (Innerzone Orchestra vel Carl Craig) czy "Innovator" (Derrick May), zauważymy, że wypełnia je muzyka na wskroś ludzka, przepojona uczuciami, krótko mówiąc - skrajnie odmienna od "oficjalnego" techno, serwowanego w godzinach popołudniowych na kanale muzycznym VIVA. O czarnych muzykach ze Stanów mówi się nawet "romantycy techno".

 

Niestety, w pewnym momencie Europejczycy zapomnieli o "ojcach założycielach" z Detroit i przejąwszy ich pomysły kompozycyjne, zaprzęgli je do prania mózgów, uskutecznianego nieustannie podczas Love Parade czy Mayday. Zapominając o Detroit, zapomnieli również o wartościach i korzeniach całego nurtu. Można powiedzieć, że kolejny Alfred Nobel wymyślił dynamit (muzyczny!), by jego następcy wykorzystali go do niecnych celów. Oczywiście sprawa nie jest tak prosta. Na wizerunek techno wpłynęły również wynalazki czysto europejskie - muzyka industrialna i Electronic Body Music (m.in. Front 242, Nitzer Ebb, DAF). Oba gatunki stanowią niewątpliwie drugi ważny korzeń techno. Poprzez skrajnie nieludzkie dźwięki maszyn i fabryk obnażały one duchową mieliznę późnego kapitalizmu. Europejskie techno pożyczyło sobie od nich jedynie zdehumanizowaną estetykę, porzucając podbudowę ideową. Jak zauważył jeden z moich znajomych - jeżeli hip-hop jest współczesnym punkiem, to minimal techno stanowi dzisiaj odpowiednik najcięższych odmian metalu. To właśnie boom agresywnych odmian techno spowodował odejście od kanonów stworzonych w Motor City. Ciekawe, że May, Saunderson i Atkins bardzo wyraźnie widzą tę amnezję tuzów techno z Berlina, Wiednia czy Londynu. Z odpowiednim szacunkiem spotykają się dopiero w dalekiej Japonii, gdzie wydają ekskluzywne albumy, niedostępne na rynku europejskim.

Koniecznie trzeba również wspomnieć o odmiennej motywacji do tworzenia muzyki. W Stanach Zjednoczonych muzykę techno często tworzyli ludzie bezrobotni, zasilający najniższe warstwy społeczne. Inaczej działali młodzi Niemcy czy Anglicy. Zarówno muzycy, jak i bywalcy klubów, pochodzili tu z bogatych domów, a co za tym idzie, stać ich było na bardzo drogi sprzęt elektroniczny i oprogramowanie. Naturalnie, również dlatego techno tak dobrze się tu przyjęło i rozwijało. Ta fundamentalna różnica przyczyniła się także do tego, że w USA techno wypisane było na sztandarach walki z "systemem" (np. legendarne Underground Resistance), a w Europie identyfikowane jest przede wszystkim z hedonizmem, narkotykami i ubóstwem moralnym.

Techno destrukcja

A właśnie w kategoriach moralnych i duchowych należy patrzeć na techno pod koniec 2002 roku. Owszem zjawisko rozrosło się do gigantycznych rozmiarów i wygenerowało na przestrzeni około 18. lat całe mnóstwo bardziej lub mniej wartościowych gatunków muzycznych (począwszy od house, przez trance, drum'n'bass, jungle, minimal techno, ambient techno, techno dub, na - uwaga! - post-techno kończąc). Wiele z nich znacząco wpłynęło na rozwój popu, rocka, a może nawet muzyki poważnej? Jednak główny nurt techno polegał, polega i polegać będzie na imprezach tanecznych. Większość muzyki komponowana jest z przeznaczeniem na parkiet, a właśnie na ogromnych parkietach odbywa się manipulacja tłumem, sterowanie nienawiścią, rozpowszechnianie chemicznych narkotyków, a również stymulowanie poprzez silne bodźce erotyczne. Dla technomaniaków imprezy są głównym miejscem spotkań, na których komunikacja werbalna równa się zeru. Na imprezach 15-16-latkowie intensywnie edukują się w dziedzinie narcyzmu, praktycznej wiedzy seksualnej oraz w rytmie transowego bitu, który skutecznie izoluje ich od rzeczywistości. Nie muszę dodawać, że sterowanie właśnie tak "wyedukowanymi" ludźmi jest w przyszłości dla "inżynierów dusz" przysłowiową bułką z masłem. Generacja techno opiera się w dużej mierze na braku refleksji nad światem i zakrzykiwaniu rzeczywistości. Postulowany przez ideologów techno (Sven Vath, Westbam i inni) metajęzyk muzyki, pozbawiony barier rasowych, religijnych czy językowych, podawany w kształcie techno, jest niebywale ubogi lub po prostu - pusty. Po części stanowi to odpowiedź na pytanie Maya: "Co jest z nimi nie tak?"

Oczywiście, nie jest moim celem idealizowanie "romantycznego" detroit techno i demonizowanie wszystkich pozostałych jego odmian. Zależy mi raczej z jednej strony na odmitologizowaniu negatywnego stereotypu techno, z drugiej zaś na wskazaniu zagrożeń, które ukryte są głównie w subkulturze związanej z tym gatunkiem muzyki. Temu poświęcone będą kolejne teksty na łamach RUaH.


opr. JU/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama