Kropla w morzu potrzeb

O tracycji muzyki chrześcijańskiej


Kropla w morzu potrzeb - o tradycyjnym śpiewie religijnym rozmawia Jakub Żmidziński

Andrzej Bujnowski OP

Czym jest żywa tradycja?

To pojęcie zostało sformułowane stosunkowo niedawno. Wcześniej mówiło się o muzycznym folklorze religijnym. Samo pojęcie żywej tradycji wiąże się z odpowiednim zrozumieniem istoty śpiewów kościelnych. To co się nazywa muzyczną tradycją w kościele, w większości ma swoją formę zapisu - są to kancjonały, śpiewniki itp. Ale oprócz zapisów istniał też obieg przekazu ustnego. Ten przekaz sięga korzeniami bardzo daleko, właściwie to trudno powiedzieć jak daleko. Z badań wynika, że przynajmniej niektóre teksty pochodzą z późnego Średniowiecza. To co było przekazywane drogą ustną, nigdy nie doczekało się swojego zapisu. A jeżeli pojawił się zapis, to przekaz taki uznawano za oficjalny i w tej wersji zaczynał funkcjonować w śpiewnikach. Dzisiaj przez żywą tradycję rozumiemy to wszystko, co jest śpiewane w kościele. Dotyczy to przede wszystkim muzyki religijnej, ale nie tylko. Istnieją również śpiewy obrzędowe, luźno związane z religijnością, jednak tworzące z nią całość. Charakterystycznych dla tej tradycji jest kilka cech: pierwsza to ustność przekazu. W przypadku ludowej kultury muzycznej punktem odniesienia jest zawsze przekaz ustny, zapis śpiewnikowy wprawdzie istnieje, ale nie zawsze jest respektowany. Żywa tradycja jest bowiem w dużym stopniu niezależna od źródeł śpiewnikowych. Następna to długożywotność. Nas nie interesują rzeczy, które pojawiają się chwilowo i zanikają. Jest rzeczą naturalną, że przychodzi moda, że również w kulturze ludowej istnieją przeboje. My zajmujemy się repertuarem, który ma swoją długowieczność. Kolejną cechą jest zmienność w przestrzeni i czasie. Polega ona na tym, że wzorzec kulturowy, w tym przypadku melodia czy tekst, jest adoptowany do danego środowiska i w nim funkcjonuje, będąc równocześnie przetwarzany według wzorców lokalnych. Trwa to całymi wiekami. To, co my teraz nagrywamy, jest w większości spuścizną XIX-wieczną. Ta spuścizna przekazywana jest dość swobodnie, nie tak dokładnie jak w przekazie pisanym. Lokalne wzorce są tworzone w zależności od środowiska. Istnieją ogromne różnice w tych samych pieśniach śpiewanych np. na Kurpiach i na Podhalu.

Czy owa różnorodność jest cechą niepożądaną, czy ubogacającą?

Z punktu widzenia praktyki kościelnej, rzecz jest niemile widziana, dlatego że sprawia wiele problemów wykonawczych, szczególnie podczas zbiorowych uroczystości, w których biorą udział ludzie z różnych regionów. Widać to na przykład na pielgrzymkach, czy podczas uroczystości papieskich. Natomiast z punktu widzenia kultury ludowej jest to bardzo cenna rzecz i na ogół ma charakter ubogacający. W warstwie melicznej widać często prześliczne wpływy lokalnych cech regionalnych. Przetwarzanie wzorców jest tak wspaniałe, że badacze zastanawiają się, czy to jest jeszcze ta sama wersja, czy już zupełnie inna. Dotyczy to przede wszystkim trzech regionów - trzech enklaw: Podhala, Kurpi i Kaszub.

Dlaczego akurat tam?

Trudno powiedzieć. Chodzi zapewne o silnie zakorzenioną zachowawczość.

Czy znaczy to również, że w tamtych regionach tradycja śpiewania jest jeszcze najsilniejsza?

Z naszych badań tak by wynikało, że może nie tyle najsilniejsza, ale najbardziej oryginalna, wyraźnie odbiegająca od norm ogólnopolskich. W żywej tradycji można wyróżnić kilka nurtów. Jeden nurt związany jest z muzyką wykonywaną w kościele i obejmuje to, co się śpiewa podczas liturgii. Te śpiewy są stosunkowo mało przetworzone. Drugi nurt funkcjonuje poza kościołem. To często tradycje domowe, najbardziej podatne na wariabilność, ponieważ są zależne od indywidualnych upodobań wykonawców. Różnice regionalne są tutaj przeogromne. Może dlatego, że śpiew kościelny w jakiś sposób podlegał kontroli - przez organistów, czy przez duszpasterzy. Natomiast śpiew pozakościelny tej kontroli nie podlegał. Niech przykładem będzie pieśń Serdeczna Matko, którą śpiewano podczas wędrówki obrazu jasnogórskiego. Powstała na jej temat praca magisterska, w której wyróżniono 22 melodie tej pieśni. A każda z tych melodii posiada po kilkadziesiąt wariantów. Z tym, że nie dotarliśmy do wszystkich możliwych wariantów, których jest kilkaset w całej Polsce!

Czyli powinniśmy pielęgnować te odmienności. Wszędzie tam, gdzie ludzie śpiewają nieco inaczej - zachęcać ich, by trwali przy własnym sposobie śpiewu.

Takie jest moje zdanie. I taka tendencja coraz częściej się pojawia. Kilkadziesiąt lat temu było wręcz odwrotnie, pojawiło się wtedy kilka śpiewników, które miały charakter ujednolicający, z tym że te próby do końca się nie powiodły. Można wprawdzie znaleźć kilkadziesiąt pieśni znanych w całej Polsce, które od biedy da się wspólnie zaśpiewać. Natomiast inne pieśni nie. Próby wprowadzenia na siłę jednolitego wzorca zazwyczaj kończą się fatalnie. Starsi ludzie, bardziej przywiązani do tradycji, przestają śpiewać, młodsi i tak mało śpiewają, dlatego taka pieśń najczęściej zanika. Lepiej jest zachować miejscowe tradycje, zresztą one mają swój urok. W całej Europie są teraz takie tendencje, żeby zachować to, co przetrwało, by sięgać do korzeni w poszukiwaniu naszej kulturowej tożsamości.

Jaka jest dzisiaj realna żywotność tradycji kościelnych i pozakościelnych w Polsce?

Trudno na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ istnieją zaszłości historyczne, nie tak dawne, które są nie bez wpływu na dzisiejszy obraz tradycji. Sobór Watykański II bardzo mocno podkreślił wartość liturgiczną śpiewów ludowych, przez co podniósł ich rangę o stopień w górę. Wcześniej traktowano je jako coś spoza oficjalnej liturgii. Natomiast zrozumienie przesłania Soboru było różne. Niektórzy zbyt gorliwi, za wszelką cenę starali się usunąć tradycyjne pieśni, zastępując je śpiewami nowymi, które tworzono ad hoc, a powstawało ich mnóstwo. Wprowadzono wtedy do kościoła wiele pieśni, których wartość artystyczna, muzyczna czy tekstowa, jest niewielka. Skutek tych działań był taki, że śpiew tradycyjny zaczął zanikać. Na szczęście, w większości polskich kościołów zachowawczość zwyciężyła i śpiew tradycyjny się ostał. Jak to w tej chwili wygląda? Nośnikiem tradycji kulturowej jest pokolenie po 60-tce. Oni to jeszcze pamiętają: im ktoś starszy, tym lepiej. Natomiast pokolenie średnie pamięta niewiele. Młode pokolenie, niestety, jest w kościele bierne, może poza nielicznymi wyjątkami. Ostatnio w czasie badań spotykaliśmy się z młodymi ludźmi, którzy nie tylko, że uczą się tych pieśni, ale również je zapisują. Ale to są pojedyncze osoby. Jednak, jeśli chodzi o poziom ogólny, następuje dosyć gwałtowny zanik. Myślę, że za jakieś 10 lat z tej tradycji niestety niewiele zostanie. To, co się udało utrwalić, zostanie na taśmach, ale tradycja przestanie być żywa. Ona już jest właściwie tradycją elitarną. W tej chwili zainteresowanie tymi śpiewami jest ogromne. Ciągle tutaj odbieramy listy i telefony od wielu ludzi, nie tylko zresztą badaczy.

Czy zanik tradycji jest procesem nieodwracalnym?

Trudno powiedzieć, dlatego że w kulturze muzycznej takie tendencje już wcześniej występowały. W XIX wieku, kiedy w kościołach zaczęły pojawiać się melodie operowe czy operetkowe, wydawało się, że tradycja zaniknie. Powróciła. Myślę, że to jest takie falowanie - teraz widzimy powrót bardzo powolny, ale później może stać się powszechny. Po Soborze nastąpił odwrót od chórów kościelnych, teraz się do nich powraca, wręcz zachęca się do ich tworzenia.

Na ile od nas zależy, czy ten powrót nastąpi, czy możemy coś uchronić?

Myślę, że da się dużo zrobić. W czasach komunizmu ludowa tradycja religijna nie była traktowana jako autentyczny folklor. Uważano ją za zjawisko marginalne. Rzecz ciekawa, ludzie zajmujący się badaniami kultury ludowej uznali te śpiewy za rewelację i nigdy nie mieli wątpliwości, że stanowią one autentyczny folklor. Ale oficjalny kurs władz państwowych był inny. Jeżeli pokazywano coś z folkloru religijnego, to w taki sposób, żeby to ludziom obrzydzić. Pod koniec lat 70. trochę zaczęło się zmieniać, pojawiło się coraz większe zainteresowanie. Obecnie większość badaczy uważa, że jest to ten sam folklor, co świecki, że ma taką samą wartość. Dlatego, że nie można w kulturze ludowej oddzielić sacrum od profanum - to jest jedność. Śpiewy religijne towarzyszyły zwyczajowo codziennym zajęciom i czynnościom człowieka. Kiedy np. gospodyni oporządzała krowy, śpiewała Godzinki.

Mówi Pan teraz głównie o śpiewach kościelnych, a jak wygląda kwestia śpiewów pozakościelnych? Jakich sytuacji one przede wszystkim dotyczą i gdzie są żywotne?

Żywotność tych śpiewów, nawet jeszcze w okresie powojennym, była dość mocno zakorzeniona i to w całej Polsce. Informatorzy podczas badań mówią, że jeszcze 20, 30 lat temu były one żywe. Obecnie wskazują na mass media: radio i telewizję, które zabierają zbyt dużo czasu i nie pozwalają śpiewać w domach. Dawniej, w różnych okresach roku liturgicznego: na Boże Narodzenie, Wielki Post, czy Wielkanoc funkcjonowało mnóstwo śpiewów wykonywanych w domach. Na przykład w okresie Bożego Narodzenia śpiewano kilka tysięcy pastorałek. W oficjalnych zbiorach można by się ich doliczyć sześciuset, może trochę więcej. Obecnie uległy one masowemu zanikowi. Tradycja wiąże się z pewną strukturą społeczną. Kiedyś na wsiach wszyscy pracowali w rolnictwie, w gospodarstwie rodzinnym, później większość zaczęła dojeżdżać do pracy. Dawna jedność uległa rozbiciu. Pewne wartości kulturowe uległy zanikowi, pojawiły się za to inne.

Czy w obręb tych śpiewów wchodzą również modlitwy związane z fazami życia człowieka, na przykład różaniec przy zmarłym, śpiewy pogrzebowe?

Tak, właśnie te śpiewy, nazwijmy je ogólnie obrzędowymi, są jeszcze najsilniej zakorzenione, szczególnie w niektórych regionach. Na przykład na terenach północno-wschodnich, w diecezjach białostockiej i łomżyńskiej istnieje wciąż tradycyjny śpiew przy zmarłym. Są to tzw. puste noce, kiedy przy zmarłym śpiewa się przez kilka nocy z rzędu. Ta tradycja nigdy nie miała bezpośredniego związku z oficjalną liturgią, ksiądz w tym nie uczestniczył, prowadził tylko oficjalne obrzędy pogrzebowe, a do domu przychodziły specjalne grupy śpiewaków, które funkcjonują do tej pory. Mają swój repertuar, swój określony porządek śpiewów, po których następuje poczęstunek. Każdy z tych śpiewów ma swoje znaczenie. Dość trudno w te tradycje wniknąć. One często wychodzą treściowo daleko poza dzisiejsze rozumienie teologii eschatologicznej. Istnieje jeszcze w tych śpiewach średniowieczny obraz piekła: "słychać łańcuchy piekielne". Dlatego dzisiaj Kościół tych śpiewów nie zaakceptuje, ale ludzie w dalszym ciągu je śpiewają. Kiedyś, w czasie dokonywania nagrań, prezentowano nam śpiewy tradycyjne wykonywane przy zmarłym w domu. Śpiewano stare pieśni, pełne XVI-wiecznych archaizmów. Po tym jednak, na naszą prośbę, ci sami informatorzy zaśpiewali pieśni według nowego rytuału pogrzebowego: śpiewano Alleluja, pieśni o zmartwychwstaniu, itp. Efekt był szokujący. Od razu było widać, że dawna tradycja i posoborowa liturgia pogrzebowa to zupełnie odmienne, nie przystające do siebie rzeczywistości.

Badania na szeroką skalę zostały podjęte dopiero tu, na KUL-u....

Tak. Chociaż można powiedzieć, że już Kolberg zaczął zbierać pieśni religijne. W całym jego zbiorze jest około 600 pieśni, które można by nazwać religijnymi. Później pojawiały się również inne zbiory, ale nieliczne. Natomiast badanie żywej tradycji na szeroką skalę podjęto na KUL-u na początku lat 70. Wówczas nasi muzykolodzy, jeżdżąc na różne konferencje spostrzegli, że na Zachodzie bardzo się szanuje śpiewy religijne, które tam były już szczątkowo tylko nagrywane. Muzykolodzy niemieccy zauważyli, że u nas ta tradycja jest bardzo żywa i nikt się tym właściwie nie interesuje. Pod koniec lat 60. wymieniano Polskę wśród krajów europejskich, gdzie tradycja śpiewów religijnych jest mocno zachowana. Równocześnie dziwiono się, że nikt tego u nas nie bada. W latach 70. ta tematyka została nam niejako oficjalnie zlecona przez Konferencję Episkopatu. KUL podjął się tego przy wsparciu, związanego z poznańską muzykologią, prof. Stęszewskiego. W późniejszym czasie ksiądz Bartkowski usamodzielnił się, a w połowie lat 70. również ja włączyłem się do badań i do dzisiaj je prowadzę. To jest ogromny zbiór, ponad 20 tysięcy nagranych pieśni, których do końca jeszcze nie opracowaliśmy. Przetranskrybowaliśmy, to znaczy zapisaliśmy melodię i teksty, dotychczas około 5 tysięcy przekazów. Zbiór jest w pełni udokumentowany i skatalogowany. Na tym zbiorze prowadzimy własne badania, a także chętnie udostępniamy go wszystkim, którzy interesują się tą problematyką.

Czy zbiory te obejmują tylko pieśni pochodzące z obecnych granic Polski, czy również spoza?

Kierowaliśmy się zawsze obecnymi granicami naszego kraju, ale genetycznie ten materiał pochodzi również z Kresów, bo np. na zachodzie Polski nagrywaliśmy śpiew ludzi, którzy pochodzą zza obecnej wschodniej granicy. Więc śpiewów wschodnich jest mnóstwo. Obecnie interesuje nas również materiał nagrywany wśród Polonii, zarówno na Wschodzie, skąd posiadamy nagrania z okolic Lwowa. Mińska, Wilna, jak i w Ameryce, gdyż mamy np. taśmy z Chicago. Ale chcemy rozszerzyć nasze badania. W tej chwili studiuje u nas kilka osób z Białorusi i Ukrainy, które są zainteresowane takimi badaniami. Jedna ze studentek nagrywa materiał w okolicach Mołodeczna.

To są wszystko śpiewy katolickie?

Tak. Początkowo chcieliśmy rozszerzyć nasze badania również na inne śpiewy, ale istnieją osoby, które już się interesują śpiewami mniejszości, to znaczy niekatolickimi. Nie chcielibyśmy za bardzo wchodzić sobie w kompetencje. Na przykład na muzykologii warszawskiej kilka osób interesuje się śpiewami prawosławnymi. Ale, jeśli nam się nadarzy okazja, nagrywamy również śpiewy prawosławne i inne. Kiedyś kontakty z duchowieństwem prawosławnym były dosyć trudne ze względów historycznych. W tej chwili te kontakty są bardzo żywe.

Chciałbym wrócić do postaci ks. Bartkowskiego. Czy mógłby Pan przypomnieć jego osobę?

Kiedy przybyłem na KUL z zamiarem zorientowania się, czy będę tu mógł prowadzić badaniu terenowe, pierwszą osobą, którą spotkałem był właśnie ksiądz Bartkowski. U niego skończyłem seminarium i przez długie lata z nim współpracowałem. Jako salezjanin był bardzo związany z działalnością wśród młodzieży, no i z pracą naukową. Początkowo ks. Bartkowski, jako choralista z wykształcenia, zajmował się badaniami nad chorałem. Później, przez kilka lat, zajął się bardzo dogłębnym studiowaniem folklorystyki, najpierw pod kierunkiem prof. Stęszewskiego, a potem już samodzielnie. To, że był choralistą i etno-muzykologiem, bardzo mu pomogło w badaniach i nadało im zupełnie nowy kierunek. Dotychczasowe badania etno-muzykologiczne w Polsce koncentrowały się na nieco innej problematyce. Ks. Bartkowski w swojej koncepcji badawczej zwrócił uwagę, że w przypadku ludowej pieśni religijnej udokumentowana tradycja sięga Średniowiecza, a niektóre przekazy śpiewów mają swoją genezę w śpiewach chorałowych. Ten metodologiczny mariaż etnomuzykologii z choralistyką okazał się bardzo owocny. To, że nasze badania mocno wiążą ludowy folklor religijny z tradycją średniowieczną, co jest czymś zupełnie nowym w muzykologii, jest właśnie jego zasługą. Ksiądz Bartkowski opublikował dwie książki, około 60 artykułów w pismach polskich i zagranicznych, i pozostawił mnóstwo zebranych materiałów. Obecnie chcemy podjąć badania nad jego spuścizną, przeanalizować osiągnięcia naukowe i wydać je w postaci książki. W tej chwili jest on właściwie niedoceniony, jego praca zaowocuje w przyszłości. Wyznaczył kierunek badań na całe dziesięciolecia. Na razie ukazał się I tom opracowań materiału zebranego pod jego kierunkiem. Drugi tom, obejmujący Małopolskę i Podkarpacie, jest opracowywany.

Każdy tom zawiera transkrypcje pieśni: nuty i słowa...

Tak, z pełną dokumentacją historyczną: melodia, nawet w kilku wariantach z danego regionu, tekst w kilku wariantach oraz źródła historyczne tej pieśni - wszystkie przekazy, które udało nam się ustalić, a także króciutki opis jej funkcjonowania. Całość powinna obejmować 6 - 7 tomów, około 8-10 tysięcy pieśni.

W jednej z wypowiedzi odróżnił Pan pieśni religijne od piosenek, które przybywają i odchodzą wraz z modą. Te drugie powinny funkcjonować w sytuacjach typu pielgrzymka, spotkanie modlitewne, a one przedostają się do liturgii. Nie ma tej świadomości, że liturgia jest czymś zbyt ważnym, by mogły się w niej pojawiać piosenki.

Po Soborze Watykańskim II bardzo doceniono muzykę w liturgii. Kościół zaakceptował wszelkie tradycje lokalne. Kościół afrykański ma np. przepiękne śpiewy, które nie mają nic wspólnego z chorałem. W kulturze muzycznej Europy chorał odegrał ogromną rolę i - co podkreśla wielu badaczy - współczesna muzyka europejska ma swoje korzenie w spuściźnie chorałowej. Kościół, wyrażając ogromny szacunek dla chorału gregoriańskiego podkreśla, by nie odcinać się od korzeni. Takie są założenia. Czynnościom liturgicznym winien towarzyszyć śpiew na poziomie, podkreślający ich świętość. To co tradycją przekazane, zostało już wiekami usakralizowane na tyle, że w tej chwali odczuwamy, że to współgra ze świętą czynnością liturgiczną. Natomiast sama forma tych nowych śpiewów, które nazwałem piosenkami, jest czymś odmiennym. Ich melodie są w większości taneczne, co np. w liturgii afrykańskiej jest czymś powszechnym, natomiast w naszej kulturze tego nigdy nie było -panuje raczej stabilność, statyczność, szczególnie tutaj, na wschodzie. Nie ma ruchu, jest raczej powolny przepływ. Piosenki religijne natomiast, choć same w sobie są utworami sympatycznymi, odstają od powszechnie przyjętych wzorców i norm estetycznych, którym podlegają śpiewy liturgiczne. Podobnie z treścią: są to zazwyczaj proste teksty, na ogół subiektywne, często banalne, zbyt odległe od przepięknych tekstów liturgicznych. Czasami wręcz trywializują przekaz świętych tekstów. I w końcu forma uczestnictwa w liturgii: jeżeli wierzymy, że to co się odbywa w kościele jest świętą czynnością, nie możemy sobie pozwolić na to, by koncentrować się na czymś innym, niż na samej czynności. Natomiast sposób wykonania tych śpiewów absolutnie rozprasza uczestników: zwraca się uwagę, jak ktoś gra na gitarze, jakie popisy przy tym robi, a nie na czynność liturgiczną, która jest najważniejsza. I z tego właśnie powodu można powiedzieć, że sama forma nie przystaje. W przyszłości, być może, niektóre śpiewy wejdą w obieg kulturowy i staną się śpiewami liturgicznymi, ale to się dzieje bardzo powoli. Z XIX-wiecznych śpiewów również jakiś procent pozostał, choć początkowo wydawały się one dziwne. Poza tym w liturgii musi być zachowany czynnik stabilny. Tak jak Pan Bóg jest wieczny, to co się do Niego odnosi również powinno być długotrwałe. To nie może być moda, która dzisiaj jest taka, na drugi dzień inna - nie, śpiew liturgiczny jest tak głęboko związany z wnętrzem człowieka, że musi wyrażać bardziej obiektywne wartości, subiektywne szybko przemijają. W tej chwili już się nie śpiewa tego, co się śpiewało w piosence religijnej 10 lat temu. Obserwuję od paru lat, uczestnicząc m.in. w festiwalach piosenki religijnej, że właściwie co roku zmienia się moda. Tworzy się także piosenki, utrzymane w stylach wysoko artystycznych - one mają szansę być śpiewane, może nie podczas liturgii, ale mogą wejść do tradycji.

Wydaje się jednak, że młodzi ludzie, wychowani na kulturze masowej, nie potrafią wejść w liturgię, opartą na tradycyjnych śpiewach. I myślę, że przyczyną tego nie jest fakt, iż są to śpiewy dawne, ale to, że są one źle wykonywane. Nawet ludzie, którzy potrafią je śpiewać, śpiewają na tyle nieatrakcyjnie, że młodych to nie pociąga. Te śpiewy mają ogromną siłę, ogromne piękno, ale ono jest jakby ukryte, w ogóle nie wydobyte.

W dużej mierze zgadzam się z Panem. Nasze badania i moje obserwacje to potwierdzają, że tam, gdzie żywa tradycja jest mocna, gdzie ludzie w kościele pięknie śpiewają - śpiewają również młodzi. Śpiewają bardzo dobrze i znają stare pieśni. Natomiast w kościołach, gdzie śpiew jest kiepsko wykonywany, nie dość, że starsi śpiewają źle, młodzi w ogóle nie śpiewają. Ale na to pytanie trudno do końca dobrze odpowiedzieć, bo tu wkraczamy w dziedzinę socjologii. Myśmy takich szczegółowych badań nie prowadzili. Natomiast jest faktem, choć może nie wszędzie, że młodzi w kościołach coraz częściej stają się biernymi obserwatorami, a nie aktywnymi uczestnikami śpiewów liturgicznych. I dotyczy to zarówno starych jak i nowych pieśni, co by potwierdzało Pańską tezę. Młodzi, wychowani na kulturze masowej, są bardziej nastawieni na odbiór niż aktywne uczestnictwo. To dotyczy nie tylko kultury religijnej, ale kultury muzycznej w ogóle. Kiedyś w czasie badań terenowych, wraz z informatorami pośpiewaliśmy sobie wspólnie kilka pieśni religijnych, ale również kilka popularnych piosenek. Starsze pokolenie potrafiło się świetnie włączyć w tę zabawę, natomiast młodzi tych piosenek nie znali, choć były one bardzo melodyjne. Chcieliby śpiewać, ale nie znają, a zapytani, dlaczego nie znają, odpowiedzieli, że są to stare pieśni, a więc raczej tego nie akceptują.

Co można zrobić w takiej sytuacji?

Myślę, że młodzi nie bardzo chcą akceptować śpiewy starszego pokolenia trochę na zasadzie buntu. Ale też nie znają tych śpiewów, ponieważ nikt ich nie przekonał do pozytywnych wartości kultury tradycyjnej. Jeśli chodzi o kulturę muzyczną u nas, mamy zaszłości bardzo duże. To jest częściowo wina poprzedniego systemu, który w edukacji szkolnej kładł nacisk na inne rzeczy, niż na kulturę muzyczną. Myślę, że gdyby w polski system edukacyjny wprowadzić przybliżenie piękna różnych wartości kulturowych, np. śpiewów religijnych, nie tylko katolickich, młodzi ludzie chętnie by je akceptowali. W tej chwili nastawienie młodych wobec tradycyjnej kultury, której piękna w ogóle nie znają jest wciąż negatywne. Rzecz ciekawa, że kiedy kończy się młodzieńczy okres buntu, to ludzie zaczynają się tym interesować i znam wiele przypadków, kiedy ktoś, kto niegdyś akceptował tylko ostry rock, zwrócił się ku kulturze tradycyjnej, nagrywa chorał gregoriański i sam go śpiewa.

Zatem można by nakreślić pozytywną wizję działań, polegających na mądrej i wrażliwej zmianie systemowej edukacji muzycznej, ale również na indywidualnych inicjatywach, typu: powoływanie scholi, które śpiewają dawne pieśni w poszczególnych parafiach. A także to co robi np. środowisko Bractwa Ubogich...

Jeśli chodzi o system edukacyjny w Polsce, to w dziedzinie kultury muzycznej działa on katastrofalnie. Ukazało się zresztą wiele krytycznych publikacji na ten temat, ale jak dotąd, nie przyniosły one żadnego pozytywnego efektu. W przyszłości jednak trzeba taki mądry system opracować, wzorując się na systemach zachodnich czy amerykańskim. Natomiast indywidualne działania robią bardzo dużo dobrego, zainteresowanie działalnością Bractwa Ubogich jest bardzo duże, niestety są oni zbyt mało widoczni. Kiedy prezentowałem ich muzykę w różnych środowiskach, ludzie najczęściej po raz pierwszy z nią się spotykali. A akceptowało ją zarówno starsze pokolenie, któremu to się wręcz sentymentalnie kojarzy, jak i młode. Tylko że to jest kropla w morzu potrzeb. Trudno znaleźć radykalny środek zaradczy. Ważne są też publikacje w młodzieżowych pismach muzycznych.

Na przykład w RuaH!


opr. JU/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama