reklama

Chciał malarstwem służyć Bogu i Ojczyźnie, docenili go Francuzi i Włosi. 100 lat temu zmarł Jan Styka

Każdy, kto czyta „Odyseję”, ma przed sobą obrazy Styki – pisał Pierre Harispe, laureat Akademii Francuskiej. W Polsce jego najsłynniejszym obrazem będzie ten, dla wystawienia którego specjalnie zbudowano we Wrocławiu rotundę. Jan Styka zmarł we Włoszech, a pochowany został w kraju, którego za życia nie chciał odwiedzać drugi raz.

ks. Arkadiusz Nocoń

dodane 28.04.2025 15:40

Wiosenne dni potrafią być zdradliwe, nie tylko w Polsce. Jan Styka przeziębił się w swoim domu… na Capri. Mimo nalegań ze strony najbliższych, by nie wybierał się w tym stanie do Rzymu, artysta nie dał się odwieść od swoich planów. Wielkanoc Roku Jubileuszowego 1925 zamierzał bowiem spędzić w Wiecznym Mieście, by tam, razem z pielgrzymką Polaków, uczestniczyć w papieskiej audiencji. Plany swe zrealizował: 11 kwietnia 1925 r., w Wielką Sobotę, wyraźnie wzruszony, jak relacjonują świadkowie, wziął udział w audiencji u papieża Piusa XI. W następnych dniach stan jego zdrowia jednak się pogarsza i 28 kwietnia 1925 r. malarz umiera. Od tamtej chwili mija dokładnie sto lat. W kronikarskim skrócie przypomnieliśmy te ostatnie dni życia Jana Styki, ponieważ w wielu opracowaniach podaje się błędnie datę jego śmierci (11 kwietnia) i nie jest to jedyna rozbieżność w biografiach Jana Styki (jako miejsce śmierci podaje się też czasem wyspę Capri). To pierwszy z paradoksów w jego życiorysie:

ten, który tak dbał o każdy szczegół, o historyczną i geograficzną wierność (wyprawiał się na przykład na racławickie pola, by później wiernie odtworzyć topografię bitwy), doznaje dzisiaj wielu biograficznych przekłamań, głównie dlatego, że „nie doczekał się dotąd obszerniejszej monografii”

(prof. Jerzy Miziołek).

Kojarzony z Homerem

Drugi paradoks, to ocena jego sztuki. Wiadomo, że tak za życia jak i po śmierci Styka miał gorących zwolenników i nieprzejednanych krytyków. Niezależnie jednak od oceny jego malarstwa warto dzisiaj przypomnieć jego twórczość, ponieważ swego czasu była znana w całej Europie. I znów w kronikarskim skrócie tylko najważniejsze fakty. Pośród licznych jego prac na uwagę zasługują niewątpliwie cztery panoramiczne płótna namalowane przez Stykę i jego współpracowników jako tzw. cykloramy (obraz otacza widza dookoła), spośród których do dzisiaj zachowały się w całości dwie: „Golgota” z 1896 r. (Glendale, USA), uważana za największy na świecie obraz o tematyce religijnej, i „Bitwa pod Racławicami” z 1894 r. (Wrocław).

Wysoko ceniono również Stykę za jego prace poświęcone historii grecko-rzymskiej. Na uwagę zasługują tutaj zarówno jego ilustracje do „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza, jak i te do „Odysei”, uważane przez niektórych za „najpiękniejszy komentarz do tekstu Homera, do tego stopnia, że każdy, kto czyta «Odyseję», ma przed sobą obrazy Styki” (Pierre Harispe, laureat Akademii Francuskiej). Faktem jest, że renoma, jaką Styka osiągnął w tym zakresie przyniosła mu przydomek „malarza epopei”.

Pod względem warsztatowym jego prace wyróżniały się znakomitym opanowaniem techniki, dużą gamą kolorów i doskonałą tonacją barw. Cenili je malarze (np. Jan Matejko), artyści (np. Ignacy Paderewski), krytycy i historycy sztuki (np. Antoni Lindner, Clément Morro, Karol Richet) i wydawcy (np. Ernest Flammarion). Oprócz pochlebnych ocen przyznawano mu również liczne nagrody. W 1880 roku, jako młody artysta, Styka otrzymał prestiżową Prix de Rome, a w późniejszych latach został m. in. członkiem rzymskiej Akademii św. Łukasza. We Francji, z rąk samego prezydenta Raymonda Poincaré, otrzymał Krzyż Legii Honorowej, który prezydent wręczył artyście w jego podparyskiej pracowni.

Sam Styka, o czym pisał w jednym ze swoich listów (15.06.1904 r.), pragnął przede wszystkim służyć swoją sztuką „Bogu i Ojczyźnie”. Prawdą jest, że nie tylko on sam, ale cała jego rodzina była głęboko religijna i patriotyczna. W czasie I Wojny Światowej Styka organizuje szeregi Polaków do walki z Niemcami, a jego żona – Lucyna, wraz z córkami, szyją sztandary z białym orłem dla polskich ochotników i zbierają pieniądze dla polskich sierot. Syn Jana Styki – Adam, również malarz, po utworzeniu Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera, wstępuje w jej szeregi i walczy o wyzwolenie polskich ziem. Ciekawostką również jest to, że

autorem zawołania harcerstwa polskiego „Czuwaj” był właśnie… Jan Styka.

Nauczyć Włocha malarstwa

Zamykając nasze jubileuszowe wspomnienie o tym artyście, wróćmy jeszcze na Capri, gdzie w latach 1919-1925 malarz miał swój dom (willa Certosella), w którym założył muzeum „Quo vadis”, jeden z ważniejszych ośrodków kultury polskiej na ziemi włoskiej w pierwszej połowie XX wieku i prawdopodobnie pierwsze muzeum sztuki na wyspie. Artysta mieszkał tam ze swoją żoną, ale często odwiedzali ich tam również ich synowie (Tadeusz i Adam) i córki (Maria, Janina i Zofia): czworo spośród nich zajmowało się również malarstwem! Poza rodziną, w domu Styków na Capri gościły również wybitne osobistości kultury (m. in. słynny włoski tenor Enrico Caruso) i polityki (m. in. marszałek Włoch Armando Diaz). W pamięci mieszkańców wyspy, którzy niekiedy pozowali Styce do jego obrazów, malarz zapisał się przede wszystkim jako człowiek wrażliwy, pomagający biednym i religijny. Autorowi tego wspomnienia na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku udało się jeszcze rozmawiać z kimś, kto w dzieciństwie spotykał Jana Stykę i przebywały czasem w jego kapryjskim domu. Giuseppe Castello, bo tak nazywał się ten człowiek, choć sam Styka nazywał go żartobliwie zanzara, po włosku „komar”, z racji na jego drobną i wychudzoną sylwetkę, nawet po latach wspominał z największym szacunkiem nie tylko Jana Stykę, ale całą jego szacowną rodzinę. Dodajmy, że brat Giuseppe,

Raffaele Castello, który czasem służył Styce jako model podczas malowania obrazów, sam po latach został malarzem, ba, „ojcem abstrakcjonizmu włoskiego” i pobierał przez jakiś czas nauki w Warszawie.

Szkoda, że po śmierci artysty jego willa przez którą przewinęło się tyle historycznych postaci została sprzedana, a zgromadzone w niej obrazy uległy rozproszeniu. W ojczyźnie artysty nie było bowiem woli, ani by ocalić willę Certosellę ani by sprowadzić obrazy Styki do kraju. Pomijając motywy jakimi wówczas się kierowano, a ocenę artystyczną malarstwa Styki pozostawiając specjalistom, „źle się chyba stało – jak pisał Józef Dużyk – że nikt nie pomyślał o zabezpieczeniu domu i obrazów Styki na Capri, tak jak to Szwedzi zrobili z domem Axela Munthe, do którego dziś ciągną tłumy z całego świata. Kto wie, czy istniejące dotychczas Muzeum Styki nie byłoby obiektem podobnym do willi szwedzkiego lekarza i pisarza”. Rzeczywiście, dom Axela Munthe, którego architekturę również wielu krytykowało, jest dzisiaj drugim najczęściej odwiedzanym miejscem na Capri (po Lazurowej Grocie), przy którym dumnie powiewa szwedzka flaga. Z domu zaś Jana Styki, jego nowy właściciel zdjął kilka lat temu tablicę upamiętniającą polskiego artystę, ostatni ślad polskiej obecności na tej pięknej wyspie.

W kraju agentów

Przybywając na Wielkanoc 1925 roku do Rzymu, przeziębiony Styka zatrzymał się u swojej córki Janiny, która jak się okazało była ciężko chora i lekarze dawali jej małe szanse na przeżycie. Leżąc krzyżem w jednym z rzymskich kościołów Styka modlił się żarliwie o uzdrowienie córki: „Boże, lepiej mnie zabierz niż ją”. Niedługo później umarł, a w jego rodzinie powszechnie uważano, że oddał życie za córkę.

Po uroczystej mszy świętej żałobnej, w polskim kościele św. Stanisława w Rzymie, ciało malarza pochowano z wielkimi honorami w Grobie Artystów Polskich na rzymskim cmentarzu Campo Verano. Kilkadziesiąt lat później, w roku 1959, decyzją członków rodziny Styki, doczesne szczątki artysty przeniesione do Stanów Zjednoczonych na cmentarz w Glendale koło Los Angeles, gdzie spoczęły obok jego syna Tadeusza w Kwaterze Nieśmiertelnych: na tym samym cmentarzu, w specjalnym budynku wystawiana jest „Golgota” Jana Styki.

Ten, który po bolesnych doświadczeniach związanych z wystawą jego obrazów w Ameryce (St. Louis, 1904 r.), zażegnywał się, że już nigdy do Ameryki nie wróci (padł wówczas ofiarą nieuczciwych agentów), od 1959 roku znalazł w niej miejsce wiecznego spoczynku …

I to jest kolejny paradoks jego życia.

Tekst ukazał się w tygodniku „Idziemy”

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

1 / 1

reklama