Coś jest nie tak

Fragmenty książki "Moje dziecko gdzieś na mnie czeka. Opowieści o adopcjach"

Coś jest nie tak

Katarzyna Kolska

Moje dziecko
gdzieś na mnie czeka

Opowieści o adopcjach

ISBN: 978-83-240-1503-0
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2011

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
Mit  o domach dziecka
Dwie mamy
Jestem kobietą
Coś jest nie tak
A gdy nas zabraknie...
Chcemy zostać rodzicami
Traktuj dziecko jak niemowlę
Nikt nie może się dowiedzieć
Matka twojego dziecka — o tych, które nie podołały

Coś jest nie tak

Po dwóch miesiącach Paweł któregoś dnia, zupełnie bez powodu, wpadł w szał: kopał, tupał, wrzeszczał. Napady złości i agresji były coraz częstsze — Bożena i Michał wiedzieli, że bez pomocy psychologa sobie nie poradzą. Kolejne wizyty, diagnozy, bezradne rozkładanie rąk. Żadne metody nie okazywały się dobre. Zalecono nam arteterapię, czyli terapię przez sztukę. — Nikt nie powiedział nam, że dzieci w ten sposób testują naszą miłość, sprawdzają, czy ich nie oddamy. Byłam przekonana, że to my się nimi źle zajmujemy, że ja nie nadaję się na matkę. O tym, że takie zachowanie może się pojawić u dzieci adoptowanych, przeczytałam kilka miesięcy później w jednej z książek — przypomina sobie Bożena.

Gdy zachowanie Pawła zaczęło się trochę poprawiać, pojawiły się kłopoty z Anią. Histeryczne napady płaczu zdarzały się każdego dnia — w sklepie, na ulicy, w domu, na placu zabaw. Bez powodu, bez przyczyny. I bez łez. Nie pomagało przytulanie, głaskanie, uspokajanie. Jedyne, co można było zrobić, to przeczekać. — Obcy ludzie patrzyli na nas jak na wyrodnych rodziców, którzy nie potrafią zająć się własnym dzieckiem, a to powodowało, że baliśmy się z nią gdziekolwiek wyjść. Była nieprzewidywalna. Najlepszy humor potrafił w jednej sekundzie zamienić się w spazmatyczne krzyki — opowiada Bożena. Takie napady trwają do dziś. Czasami zdarzają się rano, zaraz po przebudzeniu, czasami wieczorem, przed snem, a czasami nagle w ciągu dnia. Trudno ją uspokoić, kiedy tak krzyczy, jest jakby zupełnie w innym świecie. Gdy napad minie, zaraz się uśmiecha i zachowuje normalnie, aż do następnego napadu histerii. Czasami dzieje się tak kilka razy w ciągu dnia.

Tomek jest najbardziej opóźniony w stosunku do swoich rówieśników. Ma problemy z wypowiadaniem się, ma zaburzoną tak zwaną pamięć krótkotrwałą — nie pamięta tego, co robił kilkanaście minut wcześniej. Z trudem uczy się nowych rzeczy.

Dwa razy w tygodniu dzieci poddawane są indywidualnej terapii z panią pedagog w domu, przez półtora roku ćwiczyły pod okiem logopedy, oprócz tego każde z nich ma jakieś dodatkowe zajęcia, które mają stymulować ich rozwój. — My widzimy te małe sukcesy naszych dzieci, ale dla kogoś, kto nie wie, jak ogromnym wysiłkiem się to odbywa, są one niezauważalne — mówi Bożena.

Po kilku miesiącach chłopcy poszli na kilka godzin dziennie do prywatnego przedszkola. — Opinie psychologów były podzielone: jedni nas do tego namawiali, tłumacząc, że powinniśmy rozdzielić dzieci, żeby nie funkcjonowały one cały czas razem i miały okazję konfrontować się i bawić z innymi dziećmi. Przeciwnicy tego pomysłu mówili, że mogą się poczuć znów zostawione, że codzienne rozstania będą dla nich zbyt trudne. Dzieciaki świetnie się zaaklimatyzowały w przedszkolu — mówi Bożena.

Nie chcieli z Michałem robić tajemnic, nie mieli pewności, jakimi informacjami z paniami w przedszkolu będą chciały podzielić się dzieci, dlatego uczciwie powiedzieli, że Paweł, Tomek i Ania zostali przez nich adoptowani. — Wzbudziło to nieprzewidywalną dla nas reakcję: litość. Skoro to takie biedne dzieci, które tyle przeszły, to trzeba je teraz obsypać czułością i słodyczami. Młodszy Tomek był stale noszony na rękach. Do chwili, kiedy kilka miesięcy później chłopcy zaczęli pokazywać rogi i dawać się we znaki opiekunkom i innym dzieciom. — Gdy po nich przychodziłam, Paweł najczęściej czekał na mnie na korytarzu, gdzie odsiadywał jakąś kolejną karę. Panie unikały rozmów i pewnie głęboko odetchnęły, gdy po dwóch latach przenieśliśmy dzieci do innego przedszkola.

Bożena widziała, że zachowanie i rozwój dzieci nie są takie, jak być powinny. Chciała im pomóc, a nie wiedziała jak. Sama zaczęła szukać w książkach, podręcznikach do psychologii, czytała artykuły w internecie. Aż któregoś dnia trafiła na informacje o FAS (Fetal Alcohol Syndrome), czyli alkoholowym zespole płodowym. Może on wystąpić u dzieci matek, które w czasie ciąży piły alkohol. Trwale uszkodzony zostaje wówczas centralny układ nerwowy. Pierwsze objawy widoczne mogą być już po porodzie: dzieci są sztywne, spastyczne, co niejednokrotnie jest błędnie diagnozowane jako mózgowe porażenie dziecięce, mają kłopoty ze snem, zrywają się nerwowo, nie radzą sobie z odruchem ssania. U niektórych dzieci występują charakterystyczne zmiany w wyglądzie, tak zwana dysmorfia twarzy, czyli na przykład opadająca powieka, zez, dodatkowy fałd skórny w kącikach oczu, szeroka nasada nosa, brak lub słabo wykształcona rynienka nosowa, wąska warga górna. Dzieci z FAS mają małą głowę w stosunku do reszty ciała. Pojawiają się u nich zaburzenia czucia, kłopoty z pamięcią i koncentracją, napady agresji. Wolniej rozwijają się fizycznie i intelektualnie. Zauważa się kłopoty z koncentracją, z zapamiętywaniem najprostszych poleceń. FAS jest chorobą nieuleczalną, ale właściwa i uporczywa terapia może w jakimś stopniu zmniejszyć jej objawy.

— Gdy to wszystko przeczytałam, wydawało mi się, że znalazłam odpowiedź na wiele pytań. Podczas najbliższej wizyty w poradni psychologiczno-pedagogicznej zasugerowałam pani psycholog, że może warto zbadać dziecko pod tym właśnie kątem. Dałam jej nawet wszelkie materiały, jakie udało mi się znaleźć na ten temat. Ale usłyszałam, że taka diagnoza nie wydaje się konieczna, że mam zbyt wygórowane oczekiwania i skoro wzięłam dzieci z patologii, to powinnam się spodziewać, że będą problemy — opowiada Bożena.

Po dwóch latach błądzenia, domysłów, zmieniania terapii, po niezliczonej ilości wizyt u psychologów i neurologów w końcu z własnej inicjatywy trafili do ośrodka w Toruniu, gdzie padła diagnoza: cała trójka ma FAS. — Nie ucieszyło nas to oczywiście. Zdaliśmy sobie sprawę, że skutki tego będziemy dźwigać do końca życia. Poczuliśmy się oszukani przez ośrodek adopcyjny. Dzieci były w takim wieku, że to schorzenie można było rozpoznać znacznie wcześniej. I, przynajmniej w naszym przypadku, o dwa lata wcześniej rozpocząć właściwą terapię — mówi Michał.

Z drugiej strony ta diagnoza sprawiła, że przestali się obwiniać. — Były takie chwile, gdy sobie wyrzucałam, że coś zaniedbaliśmy, że źle się zajmujemy naszymi dziećmi, że ich zachowanie i problemy, jakie z nimi mamy, wynikają z naszego braku doświadczenia — mówi Bożena. — Teraz, kiedy wiem, że „wina” nie jest po naszej stronie, jest mi dużo łatwiej. - Wciąż kupuje książki psychologiczne, różne poradniki, często zagląda do internetu. — Wiedza daje mi spokój, jest jak balsam dla duszy. Gdybym na początku wiedziała, że różne niepokojące mnie zachowania dzieci wynikają z tego, że są to objawy ich choroby, a nie zwykła dziecięca złośliwość lub efekty naszej nieporadności czy złego wychowania, byłoby mi łatwiej. Uniknęłabym wielu nieprzespanych i przepłakanych nocy, wielu nerwów i targających mną wyrzutów sumienia — wyznaje Bożena.

 

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama