Jezus uczy nas, byśmy prosili o chleb nie tylko dla siebie, ale dla całej braterskiej wspólnoty świata – stwierdził Ojciec Święty podczas dzisiejszej audiencji ogólnej w Watykanie.
Kontynuując cykl katechez na temat Modlitwy Pańskiej papież przeanalizował wezwanie: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Jego słów na placu św. Piotra wysłuchało dziś 12 tys. wiernych.
Oto tekst papieskiej katechezy w tłumaczeniu na język polski:
Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!
Dzisiaj przeanalizujemy drugą część „Ojcze nasz”, w której przedstawiamy Bogu nasze potrzeby. Ta druga część zaczyna się słowem, które ma zapach życia powszedniego: chlebem.
Modlitwa Jezusa zaczyna się od naglącej prośby, która jest bardzo podobna do błagania żebraka: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Modlitwa ta wywodzi się z oczywistego faktu, o którym często zapominamy, to znaczy, że nie jesteśmy stworzeniami samowystarczalnymi, i że każdego dnia potrzebujemy pożywienia.
Pismo Święte ukazuje nam, że dla wielu ludzi spotkanie z Jezusem dokonało się zaczynając od prośby. Jezus nie wymaga wyrafinowanych inwokacji, przeciwnie, cała ludzka egzystencja, z jej najbardziej konkretnymi i codziennymi problemami może stać się modlitwą. W Ewangeliach znajdujemy mnóstwo żebraków, którzy błagają o wyzwolenie i zbawienie. Ktoś prosi o chleb, ktoś inny o uzdrowienie; niektórzy o oczyszczenie, jeszcze inni o wzrok; lub żeby ukochana osoba mogła powrócić do życia ... Jezus nigdy nie przechodzi obojętnie obok tych próśb i tych cierpień.
Jezus uczy nas zatem, byśmy prosili Ojca o chleb powszedni. Uczy nas, abyśmy czynili to razem z wieloma mężczyznami i kobietami, dla których ta modlitwa jest wołaniem - często skrywanym w ich we wnętrzu – a które towarzyszy codziennemu niepokojowi. Ileż matek i ojców, także i dzisiaj, kładzie się spać martwiąc się, bo nie mają na dzień następny dość chleba dla swoich dzieci! Wyobraźmy sobie, że ta modlitwa nie jest odmawiana w bezpieczeństwie wygodnego apartamentu, ale w niepewności pokoju, w którym trzeba się pogodzić z tym co jest, gdzie brakuje tego, co jest niezbędne do życia. Słowa Jezusa nabierają nowej siły. Modlitwa chrześcijańska zaczyna się na tym poziomie. Nie jest ćwiczeniem dla ascetów; wychodzi z rzeczywistości, z serca i ciała osób żyjących w potrzebie, lub których udziałem jest brak tego, co konieczne do życia. Nawet najwznioślejsi mistycy chrześcijańscy nie mogą lekceważyć prostoty tej prośby. „Ojcze, spraw, aby dla nas i dla wszystkich był niezbędny chleb”. A „chleb” to także woda, lekarstwa, dom, praca… wszystko, co jest konieczne do życia.
Chleb, o który chrześcijanin prosi na modlitwie, nie jest „moim chlebem” – zwróćmy na to uwagę, ale „nasz chleb”. Tak właśnie chce Jezus. Uczy nas, byśmy o niego prosili nie tylko dla siebie, ale dla całej braterskiej wspólnoty świata. Jeśli nie modlimy się w ten sposób, to „Ojcze nasz” przestaje być modlitwą chrześcijańską. Jeśli Bóg jest naszym Ojcem, to jakże możemy stawać przed Nim, nie chwytając się wszyscy za ręce? A jeśli chleb, który On nam daje, wykradamy jedni drugim, to jakże możemy nazywać się Jego dziećmi? Ta modlitwa zawiera w sobie postawę empatii i solidarności. W moim głodzie odczuwam głód rzesz, a zatem będę się modlił do Boga, aż ich prośba zostanie wysłuchana. W ten sposób Jezus wychowuje swoją wspólnotę, swój Kościół, aby przedkładać Bogu potrzeby wszystkich: „Wszyscy jesteśmy Twymi dziećmi, Ojcze, zmiłuj się nad nami!”. Warto abyśmy się w tym miejscu na chwilę zatrzymali i pomyśleli o dzieciach cierpiących głód. Pomyślmy o dzieciach mieszkających w krajach, gdzie toczą się wojny: dzieciach cierpiących głód w Jemenie, w Syrii, dzieciach w wielu krajach, w których nie ma chleba, w Sudanie Południowym i myśląc o nich wypowiedzmy głośno razem słowa modlitwy: „Panie, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj!”. Wszyscy razem: „Panie, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj!”
Chleb, o który prosimy Pana na modlitwie, jest tym samym, który pewnego dnia nas oskarży. Będzie nam wyrzucał, że nie jesteśmy dość nawykli, aby łamać go z tymi, którzy są wokół nas, dzielenia się nim. Był to chleb podarowany dla ludzkości, a tymczasem został spożyty tylko przez nielicznych: nasza miłość nie może tego znieść, nie może również znieść tego egoizmu miłość Boża: nie dzielić się chlebem.
Pewnego razu zgromadziła się przed Jezusem wielka rzesza. Byli to ludzie głodni. Jezus zapytał, czy ktoś ma cokolwiek do jedzenia, ale tylko chłopiec był gotów do dzielenia się tym, co miał: pięć chlebów i dwie ryby. Jezus rozmnożył ten szczodry gest (por. J 6, 9). To dziecko zrozumiało lekcję „Ojcze nasz”: że żywność nie jest własnością prywatną – zapamiętajmy to dobrze, żywność nie jest własnością prywatną, lecz darem Opatrzności, którym z łaską Bożą należy się dzielić.
Prawdziwym cudem, jakiego Jezus dokonał tego dnia było nie tyle rozmnożenie chleba, choć było to prawdą, ale dzielenie się: dajcie to co macie, a ja uczynię cud. On sam, rozmnażając ten ofiarowany chleb, antycypował dar samego siebie w chlebie eucharystycznym. Tylko bowiem Eucharystia jest w stanie zaspokoić głód nieskończoności i pragnienie Boga, które ożywiają każdego człowieka, także poszukującego chleba powszedniego.
tum. st (KAI) / Watykan