„Napisałam tę książkę z babskiej przekory. Dla wszystkich kobiet i matek, by miały siłę walczyć o piękną, macierzyńską miłość” – mówi w rozmowie z Opoką Maria Elżbieta Szulikowska, autorka książki „Wiktoria Ulma. Opowieść o miłości”.
Agata Ślusarczyk, portal Opoka: Po przeczytaniu książki „Wiktoria Ulma. Opowieść o miłości” nie mogę przestać myśleć o Wiktorii. O jej pełnym radości, ciepła i miłości domu, do którego w nocy z 23 na 24 marca 1944 r. brutalnie wkroczyli Niemcy, mordując całą rodzinę i ukrywanych przez nich Żydów. Ich rodzinne szczęści nagle zostało przerwane. Pani też tak ma?
Maria Elżbieta Szulikowska: Do dziś dźwięczą mi w uszach słowa, kiedy dowiedziałam się, że Niemcy w Markowej zastrzelili brzemienną kobietę wraz z całą jej rodziną. Wiktoria Ulma była w zaawansowanej ciąży! Usłyszałam tę historię przypadkiem kilkanaście lat temu i to był mój pierwszy kontakt z rodziną Józefa i Wiktorii Ulmów.
A co było potem?
Seria zbiegów okoliczności (śmiech). Tak się złożyło, że pojechałam do Markowej na jubileusz znajomego księdza. W drodze powrotnej wstąpiliśmy na cmentarz, gdzie byli pochowani Ulmowie. Stając pierwszy raz nad ich grobem, byłam mocno podekscytowana, choć wtedy niewiele jeszcze o nich wiedziałam. Na tablicy pomnika widniał napis: „Tu spoczywa rodzina Ulmy Józefa, wymordowana przez zbirów Hitlera 24 marca 1944 roku”. Spodobało mi się, że tak dobitnie nazwano tę zbrodnię. Zrobiłam dużo zdjęć… i na tym się skończyło. Potem długo, długo nic. W 2014 roku przyjechałam do Przemyśla. Tu, w Bursie systematycznie odbywały się warsztaty Diakonii Muzycznej. W 2017 roku abp Archidiecezji Przemyskiej Adam Szal, zwrócił się do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych z prośbą o wyłączenie z procesu beatyfikacyjnego 122 polskich męczenników z okresu II wojny światowej, Sług Bożych: Józefa i Wiktorii Ulmów i ich siedmiorga dzieci. Prośba została uwzględniona i na spotkaniu z Diakonią nasz pasterz oznajmił nam tę radosną wieść. Razem z Diakonią zostałam wówczas poproszona, bym zajęła się promocją markowskiej rodziny – może jakieś wiersze pieśni. Jeszcze tego samego wieczoru napisałam pierwszy wiersz „Powołani do miłości”, Monika Brewczak napisała nuty i tak wiersz stał się pieśnią – hymnem. Dwa miesiące później powstała książka „Markowskie bociany” – opowieść o bohaterskiej rodzinie z Markowej.
Co w życiu wielodzietnej matki Panią zainspirowało na tyle, że Wiktorię Ulmę uczyniła Pani bohaterką swojej najnowszej książki?
Napisałam tę książkę z babskiej przekory (śmiech), ponieważ wiele uwagi w różnych publikacjach poświęconych jest jej mężowi, Józefowi: fotografowi, sadownikowi, działaczowi społecznemu. A Wiktoria zostawała w cieniu, choć miała na głowie szóstkę dzieci i cały dom. Chciałam więc pokazać światu matkę – która jest przecież kandydatką na ołtarze. Pewnego razu powiększając na ekranie monitora jej fotografię, zobaczyłam w oczach błysk. Jej tajemnica szczęścia zafascynowała mnie tak bardzo, że pierwsza wersja książki nosiła tytuł „Tajemnica Wiktorii”.
Dla wielu osób, jej życie wciąż pozostaje nieznane. Czego o nowej kandydatce na ołtarze możemy dowiedzieć się z Pani książki?
Wiktoria Ulma urodziła się 10 grudnia 1912 w Markowej. Była siódmym dzieckiem Jana i Franciszki Niemczaków. W wieku sześciu lat straciła matkę, a, kilka miesięcy przed zamążpójściem - ojca. W młodości należała do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, angażowała się w życie parafii, uczęszczała na wykłady Uniwersytetu Ludowego w Gaci. Była także członkiem amatorskiego teatru, w którym w wystawianych jasełkach zagrała rolę Matki Bożej. Wychowana w wielodzietnej, głęboko wierzącej rodzinie, była wyczulona na potrzeby innych. Z usposobienia była raczej cicha i małomówna, prawdziwy introwertyk. 7 lipca 1935 roku poślubiła starszego o 12 lat Józefa Ulmę, którego znała z sąsiedztwa, Józef przyjaźnił się z jej bratem Franciszkiem. Zamieszkali w Markowej, Wiktoria zajmowała się sześciorgiem dzieci, prowadziła dom, miała także przydomowy ogródek – jako że jej mąż – po ukończeniu szkoły rolniczej – na szeroką skalę zaczął propagować uprawę warzyw. Założył także szkółkę drzew owocowych, hodował pszczoły i jedwabniki. Obydwoje z życzliwością wspomagali rodziny i sąsiadów.
W książce, w jednym z rozdziałów pisze Pani o mistyce codzienności, na czym w przypadku Wiktorii ona polega?
Dotykając tego tematu, trzeba na wstępie podkreślić rolę i znaczenie wiary, bez której nie da się odkryć prawdy o pobożności i życiu ukrytym w Bogu. Życie Wiktorii wypełniały codziennie te same obowiązki, które poprzez modlitwę i zanurzenie w Bogu stawały się „nadzwyczajne”. Mąż Wiktorii, Józef był pasjonatem fotografii, sam nawet złożył swój pierwszy aparat. Jako jedyny fotograf w okolicy, robił zdjęcia do dokumentów, nadto fotografował uroczystości, ale przede wszystkim uwieczniał epizody życia swojej rodziny. Zachowało się około tysiąca zdjęć jego autorstwa. To na nich można zobaczyć m.in.: Wiktorię, która razem z dziećmi rozwiesza pranie, pomaga im w odrabianiu lekcji, idzie z całą gromadką na spacer, czy urządza dla nich piknik w ogrodzie. Są także zdjęcia z chrzcin i innych rodzinnych wydarzeń. Każda z tych fotografii jest dla mnie zaproszeniem do medytacji nad macierzyńską miłością. Weźmy na przykład fotografię, na której Wiktoria z pochyloną głową smaruje kromkę chleba, tuż przy jej kolanach stoi dziecko oczekujące na swoją pajdę. W głębi, po drugiej stronie stołu, tam, gdzie leży otwarta księga, stoi lub klęczy na krześle mała Stasia. W prawej ręce trzyma skibkę chleba, lewą zaś odwraca kolejną kartkę. Obok siostry jest jej młodszy braciszek. W tej roli Wiktoria niejako dostrzegła polecenie Jezusa skierowane do uczniów: „Wy dajcie im jeść”. Apostołowie uczestniczyli w cudownym rozmnożeniu chleba, a później rozdawali Ciało Pana. Ona z kolei dawała dzieciom powszedni chleb, o który codziennie prosiła w modlitwie Ojcze Nasz. Czyż to nie jest mistyka macierzyńskiej codzienności?
Która z tych fotografii szczególnie Panią poruszyła? Skłoniła do refleksji?
Na jednym ze zdjęć zrobionych przez Józefa Ulmę widać Wiktorię ubraną w ciemną spódniczkę i jasną bluzkę na tle zieleni ogrodu. Przyklęka na prawe kolano przed swoją zapłakaną córeczką. Ta scena matczynej miłości w swej wymowie przypomina scenę z Wieczernika, kiedy Pan Jezus uniżył się przed swoimi uczniami, by obmyć im nogi. Miłość i służba idą bowiem w parze, są nierozłączne, spontaniczne, serdeczne. Nazwałam tę scenę fragmentem swojego wiersza „Uklęknę przed tobą”. To mój zachwyt nad macierzyńską miłością, która gotowa jest nieść pomoc, przytulić, obetrzeć łzę, pocieszyć, podnieść, wziąć na ręce. I wykonać tysiąc innych gestów, by maleństwo odzyskało radość i pokój. Miłość matki to jakby drugie imię Wiktorii. Widać to, kiedy patrzy na swoje dzieci. Tego błysku w oku nie mają feministki, biorące udział w czarnych marszach. To jest miłość nie z tego świata. Ta miłość z pewnością zachwycała także Józefa, skoro za pomocą swojego aparatu utrwalał sceny, które są piękną opowieścią o małych gestach wielkiej miłości.
Co wiadomo o relacji małżeńskiej Józefa i Wiktorii?
Z relacji świadków wiemy, że małżonkowie nigdy się nie kłócili, nie mówili do siebie nawet podniesionym głosem. W książce zamieściłam fotografię, na której Józef spogląda na Wiktorię. To jego spojrzenie, mówi wszystko – widać w nim miłość, życzliwość i uwielbienie dla swojej żony. „Jak on był za nią” – mówili mi świadkowie. Ich miłość była czysta, płodna i najważniejsze – oparta na łasce Bożej otrzymanej w sakramencie małżeństwa. Dawali także dobry przykład swoim dzieciom. Sąsiedzi i znajomi mówili, że dzieci Ulmów były „grzeczne i dobrze wychowane”. „Dzieci są jak kwiaty – powtarzała Wiktoria – potrzebują dużo miłości, mądrości, uwagi i właściwej pielęgnacji”.
W Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej, można znaleźć wiele pamiątek, które pozostawili po sobie Ulmowie. W dużej mierze są to przedmioty należące do Józefa – biblioteka, ule, warsztat oraz ponad 800 zdjęć, zebranych przez IPN. A co pozostawiła po sobie Wiktoria?
Całkiem niedawno dotarło do mnie, że każdy materialny wytwór człowieka prędzej czy później ulegnie zniszczeniu. To, co zrobiła Wiktoria – dając życie siedmiorgu dzieciom – nie będzie miało końca. Człowiek pozostawia wszystko na ziemi, ona tę macierzyńską miłość zabrała ze sobą do Nieba. I to jest fenomen macierzyństwa – dać początek życiu, które nie ma końca! Nie wyobrażam sobie, by razem z Józefem powiedzieli kolejnemu dziecku „nie”. To jest jej pokorna służba miłości i realizacji powołania.
10 września podczas uroczystej Mszy św. w Markowej rodzina Ulmów zostanie beatyfikowana. Jakie przesłanie dla nas, współczesnych kobiet i matek, niesie życie i męczeńska śmierć Wiktorii?
Po śmierci całej rodziny Ulmów, w ich domu znaleziono Pismo Święte, a w nim podkreśloną na czerwono perykopę o miłosiernym Samarytaninie. Obok ołówkiem dopisane słowo „Tak”. Zarówno Wiktoria jak i Józef z codziennej modlitwy i czytania Pisma Świętego czerpali siłę do podejmowania ewangelicznych decyzji. Poprzez te codzienne ofiary, wyrzeczenia i umartwienia, Bóg przygotowywał ich do złożenia największej ofiary. Kiedy sąsiedzi namawiali Józefa, by wyrzucił ze swojego domu „starszych braci w wierze”, on powiedział: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”, tym samym jakby świadomie składał w ofierze swoje życie. Przykład rodziny Ulmów pokazuje, że droga do świętości zawsze związana jest z jakimś zmaganiem, trudem wyboru większego dobra i poniesienia ofiary. Największą ofiarą zawsze jest ofiara z miłości. Dlatego książka o Wiktorii jest opowieścią o miłości. Dla nas współczesnych, nie tylko matek i kobiet, może być inspiracją, aby nie ustawać w codziennym zmaganiu o coraz większe dobro – o piękną i szlachetną miłość, a także o jakiś wymiar ofiary, której domaga się codzienność. Niech zatem Wiktoria, nowa błogosławiona żona i matka czuwa nad współczesnymi żonami, matkami i całymi rodzinami!
Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.