Zabiła ukochanego, by nie cierpiał. W zakonie odpokutowała ten czyn. „Nie wiedziałam, że dusza dojrzewa w cierpieniu” – wyznała po latach. „Historia Stanisławy Umińskiej pokazuje w najbardziej dogłębny sposób, czym jest eutanazja. To postawienie siebie na miejscu Boga” – mówi Opoce Paweł Zuchniewicz, autor książki o losach polskiej aktorki, które poruszyły przedwojenną Europę.
W warszawskim kościele Wszystkich Świętych odbyło się spotkanie wokół wydanej w ubiegłym roku książki Pawła Zuchniewicza o Stanisławie Umińskiej – późniejszej s. Benignie „Miłość do śmierci. Opowieść o Stanisławie Umińskiej, aktorce, zabójczyni, zakonnicy”.
Stanisława Umińska była znaną, przedwojenną aktorką i „rokującym talentem” – jak pisali o niej przedwojenni teatralni krytycy. Debiutowała w Teatrze Polskim. Sukces jaki odniosła grając rolę Orcia w „Nie-Boskiej komedii” i Puka w „Śnie nocy letniej Szekspira” sprawił, że zyskała sławę jednej z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia.
„W ciągu kilku sezonów zagrała 25 ról, pokazując swój bogaty, aktorski warsztat” – mówiła prof. Barbara Osterloff-Gierak, historyk teatru.
Na jednym z wernisaży w 1923 r. Umińska poznała Jana Żyznowskiego, malarza, prozaika i krytyka, z którym się wkrótce zaręczyła. Plany na wspólną przyszłość przerwała choroba nowotworowa Żyznowskiego – lekarze zdiagnozowali u niego raka wątroby. Został skierowany na kurację do Paryża. Jan był dręczony ogromnymi bólami, bardzo cierpiał. Ukochana czuwała przy jego łóżku, podając mu morfinę.
Oszczędzić cierpień
Pewnego dnia zapytał Stanisławę, czy byłaby w stanie go zabić, aby uwolnić od bólu. Stanisława wypełniła jego wolę w nocy 15 lipca 1924 r. – strzelając do niego z rewolweru.
„Chciałam oszczędzić mu wiadomości, że będzie umierał. Pamiętałam jego pytanie, wiedziałam, że jest w nim ukryte życzenie. Miłość oznacza lojalność, a ja miałam silne poczucie obowiązku. Chciałam oszczędzić mu nieludzkich cierpień” – przytacza słowa Umińskiej w swojej w książce „Miłość do śmierci” Paweł Zuchniewicz. „Nie wiedziałam tego, o czym dowiedziałam się później, że dusza dojrzewa w cierpieniu. To jest proces przedzierania się duszy do Światła. Ingerencja człowieka z zewnątrz burzy ten proces i wdziera się – zupełnie bezprawnie – w tę tajemnicę relacji między człowiekiem, a Bogiem” – wspominała po latach.
Umińska została aresztowana i stanęła przed francuskim sądem. Proces trafił na strony wielu europejskich gazet. „Kobieta, która była w stanie zdobyć się na taki gest, tragiczny, wyzwalający ukochanego człowieka z okrutnych męczarni, nie może być traktowana przez sąd jako zwykła zabójczyni” – napisano w „Liberté”. Opinia publiczna także ją rozgrzeszyła i nazwała „aniołem śmierci”, w prasie dyskutowano o możliwości odebrania życia osobie śmiertelnie chorej. „Proszę wrócić do Polski i powiedzieć, że my, we Francji mamy serce” – miał powiedzieć sędzia. 7 lutego 1925 roku została uniewinniona, narada trybunału orzekającego trwała zaledwie 5 minut.
Skutki eutanazji
Po procesie aktorka przeszła nawrócenie. Po latach wspominała, że gdy przyłożyła broń do głowy Żyznowskiego, w sercu usłyszała głos „nie zabijaj”. Do końca życia targały nią wyrzuty sumienia.
„Historia Stanisławy Umińskiej pokazuje w najbardziej dogłębny sposób, czym jest eutanazja. To postawienie siebie w miejscu Boga. Często ten temat rozpatrujemy w tylko kategoriach moralnych, tymczasem jej historia dogłębnie pokazuje skutki morderstwa z perspektywy jej sumienia. Widzi także, że jej czyn miał konsekwencje społeczne, kilka dni po wyroku uniewinniającym, było kolejne głośne zabójstwo: siostra zabiła siostrę, która była chora. Przyczyniła się do tego, że w oczach innych życie ludzkie stawało się bez wartości” – mówi Opoce autor.
Zwrócił uwagę, że nawrócenie Umińskiej polegało na zrozumieniu, że odbierając komuś życie, postawiła się na miejscu Boga. „Dotarło do niej, że nikt nie ma prawa odbierać komuś życia, gdyż każdy ma swoją drogę, którą wyznaczył mu Bóg. Przerywając tę drogę, stawiamy się w miejscu Boga. Stąd to silne pragnienie zadość uczynienia i wynagrodzenia tej niesprawiedliwości. To oczyszczenie, kenoza trwało dwa lata, w tym czasie szukała dla siebie miejsca, gdzie może żyć radykalnym duchem pokuty i umartwienia” – mówi.
„Umińska wiedziała także, że żyjąc w ten sposób, może wiele zrobić dla swojego ukochanego. Jej życie już do końca było związane z pomocą Janowi” – dodaje.
Sama tak pisała we wspomnieniach:
„Powtarzam: nie miałam prawa tego uczynić. Jan nie kazał, on zapytał tylko przedtem, jeden raz w Warszawie... Był taki silny, niezłomny, a poza tym nie wiedział, że nie ma już dla niego ratunku. Kochał życie, nienawidził śmierci. Chciałam oszczędzić mu świadomości, że będzie umierał. A może chciałam oszczędzić siebie, bojąc się niemożności patrzenia na nieludzkie cierpienie... [...] Dziś wiem, że Jan jest zbawiony i ja jestem jego oddechem; a to, że ja żyję, jest dla niego ratunkiem. Ale wiem też, że czyniąc to wtedy wyrządziłam krzywdę społeczeństwu. Czy mi ono wybaczyło?... I pytam jeszcze: Czy mówię całym swoim życiem, że nie było wolno?”
Przedsionek piekła
Po powrocie do Polski Stanisława Umińska próbowała jeszcze wrócić jako aktorka do teatru, ale bezskutecznie. Zaczęła szukać dla siebie miejsca w jakimś zgromadzeniu zakonnym, gdzie mogłaby wynagrodzić swój grzech, ale nie było to proste ze względu na przeszłość i brak posagu. Dopiero znany aktor, piotrkowianin, Aleksander Zelwerowicz, przybył osobiście do domu zakonnego przy szpitalu św. Łazarza w Warszawie i poprosił s. Wincentę Jaroszewską OSBSam, by zechciała ją przyjąć do Stowarzyszenia „Samarytanki” – późniejszego Zgromadzeniu Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego.
„Charyzmat benedyktynek-samarytanek to jest iść na przedsionek piekła, iść do tych, których społeczeństwo odrzuca. 6 stycznia 1926, s. Wincenta Jadwiga Jaroszewska podjęła samodzielną pracę w szpitalu św. Łazarza w Warszawie, przy ul. Książęcej. Dzień ten przyjmuje się jako datę powstania zgromadzenia. Została zatrudniona jako ochotniczka na próbę za jedną rację żywnościową, bez wynagrodzenia. Swoją pracę zaczęła na tzw. Ogóle, tzn. na najtrudniejszym oddziale dla prostytutek przymusowo leczonych. S. Wincenta nie tylko idzie do tych, którzy są na marginesie społeczeństwa, ale także przyjmuje do zgromadzenia – zgodnie z charyzmatem – osoby, których nikt nie chce przyjąć. W historii Stanisławy dostrzega nie tylko osobę odrzuconą, niejako na marginesie, ale także tę, która chce pomagać i wynagradzać” – wyjaśniał autor.
W 1936 r. Stanisława złożyła śluby wieczyste i przyjęła imię zakonne – Benigna. Pracowała w wielu miejscach, m.in. w szpitalu św. Józefa przy ul. Radziwiłłowskiej w Lublinie. Była przełożoną w innych domach sióstr samarytanek, kierowniczką domu dla dziewcząt moralnie zagubionych w Henrykowie – tu współuczestniczyła w tworzeniu teatru konspiracyjnego, gdzie udało się przygotować około 20 przedstawień. Umińska pełniła również funkcję dyrektorki zakładu dla osób dotkniętych niepełnosprawnością intelektualną w Mierzęcinie.
Nie zabijaj!
Zmarła w 1977 r. w Boże Narodzenie, w Domu Sióstr Samarytanek w Fiszorze koło Niegowa. Miała 76 lat.
„Kiedy wstępowałyśmy do zgromadzenia, wiedziałyśmy tylko tyle, że była taka siostra Umińska – aktorka, która zabiła, przyszła do zakonu odpokutować. Była dla nas bardzo wielką tajemnicą, którą dzięki książce odkrywamy” – powiedziały obecne na spotaniu w warszawskiej parafii benedyktynki-samarytanki. „Dzięki niej mogłyśmy lepiej poznać i uświadomić sobie nasz charyzmat. Charyzmatem naszego zgromadzenia jest wielbienie sprawiedliwości Bożej” – dodały.
Benedyktynki-samarytanki zwróciły także uwagę, że s. Benigna ma bardzo dużo do powiedzenia współczesnemu człowiekowi. „Nikt nie ma prawa odbierać życia na żadnym poziomie, czy to będzie aborcja, czy eutanazja. Nie mamy prawa przerywać linii życia, którą Bóg wyznaczył człowiekowi. Nie bierzmy na siebie tego ciężaru” – apelowały siostry.