Czemu rodzice posyłają dziecko do szkoły mającej w statucie zasady, którym się w swojej działalności sprzeciwiają? No cóż – religia ma być w kościele, krzyże trzeba zdjąć, a reformy minister Barbary Nowackiej są świetne, ale własne dziecko lepiej posłać do szkoły katolickiej.
Katolicka szkoła z Otwocka nie przyjęła córki Szymona Hołowni. Musiało się to wydarzyć już dość dawno temu, ale sprawa wybuchła dopiero na początku roku szkolnego. Rozpętała się burza.
Emocjom trudno się dziwić. Sprawa jest nieco innego pokroju niż np. kwestia przystępowania przez polityka do sakramentów. W przypadku dorosłego posła lub ministra sytuacja jest jasna – jeśli w swojej działalności wyraźnie sprzeciwia się nauce Kościoła, to sam z nim zrywa, więc nie powinien być dopuszczony do komunii. Tylko dlaczego – można zapytać – konsekwencje działalności taty ma ponosić dziecko?
Z formalnego punktu widzenia rzecz jest prosta. Niepubliczna placówka ma prawo określać swoje zasady przyjmowania uczniów. Częścią rekrutacji jest rozmowa z rodzicami, więc szkoła może ich ocenić po swojemu – tak samo zresztą, jak oni mogą stwierdzić, że w danym miejscu jednak się im nie podoba.
Jeśli chodzi o zasadność, to nie uważam, by decyzja dyrekcji była jedyną możliwą, ale na pewno się broni. Szkoła katolicka wychowuje podopiecznych po katolicku i może mieć obawy, że rodzice publicznie kwestionujący katolicki światopogląd będą sprawiać problemy. Nie wiadomo zresztą, czemu posyłają dziecko do placówki mającej w statucie zasady, którym się w swojej działalności sprzeciwiają.
No cóż – religia ma być w kościele, krzyże trzeba zdjąć, a reformy minister Barbary Nowackiej są świetne, ale własne dziecko lepiej posłać do szkoły katolickiej. Jest tym jakaś ironia. A może po prostu resztka zdrowego rozsądku.