Opiekun jasnogórskiej Hodegetrii. „Moja praca była stałą, podświadomą modlitwą”

Sławny profesor, główny konserwator najważniejszego obrazu w Polsce – ikony Matki Bożej Jasnogórskiej ma 93 lata. Przez ponad czterdzieści był bliżej jasnogórskiego obrazu niż ktokolwiek inny. Maryja przez te wszystkie lata mocno opiekowała się rodziną państwa Kurpików. Przykładów jest wiele... – czytamy w reportażu na łamach Tygodnika „Idziemy”.

Prof. Wojciech Kurpik zaprzyjaźnił się z Matką Bożą i przez ponad czterdzieści lat był bliżej jasnogórskiego obrazu niż ktokolwiek inny. Historię cudownego wizerunku opisał m.in. w naukowej książce „Częstochowska Hodegetria”. Profesor obraz Matki Bożej Częstochowskiej zna od podszewki, potrafi odtworzyć szczegóły prac konserwatorskich nad obrazem. Sam siebie nazywa apologetą Maryi Hodegetrii, bo taki właśnie wizerunek Maryi – z grec. „przewodniczki”, „ta, która prowadzi” – lubi najbardziej. Ostatnia jego książka doskonale pokazała, że z Matką Bożą ma nie tylko „relacje służbowe”. Wyjątkową przyjaźń profesora z Matką Bożą z Jasnej Góry opisała na łamach tygodnika „Idziemy” Joanna Lipka.

„Czytając wydaną przez paulinów „Klechdę, czyli opowiadanie o Cudownej Jasnogórskiej Ikonie Maryi Hodegetrii”, nie miałam wątpliwości, że jest Ona dla prof. Kurpika kimś więcej niż „podopieczną” z jasnogórskiego obrazu. „Klechda” to poetycka modlitwa, jednocześnie opowieść odsłaniająca dzieje ikony, a między wierszami również relacji autora i Matki Bożej w Jej wizerunku” – pisze autorka.

Broń przeciwlotnicza

Jak wspomina na łamach tygodnika „Idziemy” profesor, jego pierwsze bliższe zetknięcie się z Matką Bożą miało miejsce na początku II wojny światowej.

„Miałem wtedy może osiem lat. Z mamą uciekliśmy z Warszawy za miasto, do jej siostry. Dołączyła do nas potem druga ciotka z gromadką dzieci. Wkrótce jednak i tam zaczęły się pojawiać samoloty. Pamiętam sztukasy, takie z podgiętymi skrzydłami, które wyglądały jak drapieżne ptaki. Przypominam sobie moment, kiedy stoję w drzwiach, widzę samolot, który zrzuca bomby, i słyszę, jak one wybuchają coraz bliżej i bliżej. I pamiętam strach, że następna trafi w nasz dom. Takie przeżycia przyczyniły się do tego, że jako dziecko zacząłem wzywać wstawiennictwa Maryi” – opowiada.

Jego rodzina „nie była specjalnie religijna, ale katolicka”. „Pamiętam, że mój starszy brat Heniek, gdy byliśmy nad morzem, pacierz kazał mi odmawiać. A ojciec miał taki wytarty od modlitwy medalik, który dostał od znajomego zakonnika, kiedy był bardzo chory” – mówi w rozmowie z Joanną Lipką.

Prof. Kurpik wspomina w wywiadzie, że jego mama miała wśród swoich rzeczy książeczkę do nabożeństwa, w której była Litania loretańska.

„Kiedy nadchodziły momenty bombardowania i wszyscy biegliśmy do ogrodu, by ukryć się pod drzewami, zabieraliśmy ze sobą tę książeczkę. I raz ja, a raz moja mama na przemian czytaliśmy wezwania do Matki Bożej. Wtedy zacząłem w sposób bardzo materialny, realistyczny traktować Litanię loretańską, bo przecież tak przeważnie było, że jak kończyła się litania, bombardowanie milkło. Potem żartowali ze mnie, że to moja broń przeciwlotnicza” – mówił profesor.

Ratowanie ikon

„Ratowania ikon” – jak sam mówi – nigdy nie planował, nawet wtedy, gdy dostał się na warszawską Akademię Sztuk Pięknych. Doprowadziło go do tego szereg zdarzań, choć teraz wie, że to „poprzez nie właśnie działa Pan Bóg”. W czasie studiów podjął się pracy konserwatora zabytków, ponieważ było takie zapotrzebowanie, a dodatkowo można było zrobić dyplom z konserwacji. Ze względu na doświadczenie zatrudniono go potem w Toruniu, gdzie mógł też prowadzić wykłady na uczelni i uzupełnić studia. Wtedy prof. Kurpik miał już żonę i dwoje małych dzieci. W Toruniu zostaliby jeszcze na długie lata, jednak – jak mówi sam profesor – nie takie miała plany Boża opatrzność. „Kiedy wydawało się, że państwu Kurpikom wszystko się poukładało, ich dzieci zaczęły chorować i lekarka zaleciła im wyjazd w łagodne góry, proponując miejscowość Rymanów na Podkarpaciu” – pisze autorka.

„Niedługo potem przyjechał do Torunia dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, które poza tym, że zajmowało się sztuką ludową, gromadziło ikony ze zniszczonych i starych cerkwi. Szukał wśród absolwentów uczelni osób, które pomogłyby w pracowni ratowania ikon” – opowiada na łamach „Idziemy” profesor. Kiedy okazało się, że Rymanów i Sanok dzieli niecałe 30 km, zrezygnował z dobrej pracy oraz kariery w Toruniu i wraz z rodziną przeprowadził się do Sanoka.

„Kiedy przyjechałem i zobaczyłem te wszystkie ikony: połamane, porozbijane…, poczułem ogromny ból” – wspomina. Praca przy ratowaniu ikon była bardzo intensywna, ale wiedział, że jest potrzebna. Wtedy myślał, że będzie w Bieszczadach z rodziną trzy, cztery lata. Zostali kilkanaście, aż do matury dzieci – czytamy w tekście.

Podczas konserwacji pisał także wiersze. „Tam powstał m.in. utwór o Hodegetrii z Nagórzan, którą zajmował się tuż przed pójściem do szpitala w związku z groźbą utraty wzroku. Wtedy napisał, że nawet gdy ciemność pogrąży jego oczy, on uchroni w nich obraz Maryi aż „do ostatniej korekty”, gdy Ona go będzie witać. Wyzdrowiał” – pisze autorka, Joanna Lipka.

Rysy Maryi

Gdy dzieci szły na studia, Kurpikowie zdecydowali się na powrót do Warszawy. Początkowo do pracy w Biurze Handlu Zagranicznego Desa, była już Akademia Sztuk Pięknych.

W 1979 r. został konserwatorem ikony jasnogórskiej. „W tym czasie na obrazie pojawiły się spęcherzenia, groziło mu zniszczenie. Paulini bardzo przejęli się tą sytuacją i powołali Komisję Konserwatorską do spraw Cudownego Obrazu. Należąca do niej doc. Hanna Jędrzejewska od razu zaproponowała do jej składu prof. Wojciecha Kurpika. Było to dla niego – jak wspomina – ukoronowanie tych wszystkich lat spędzonych „w służbie ikonom” – pisze w soim tekście autorka.

„To była wielka satysfakcja, ale jednocześnie duże poczucie odpowiedzialności, bo przy tym obrazie odpowiada się nie tylko przed paulinami, ale przede wszystkim przed tysiącami ludzi. Jeśli z ikoną dzieje się coś złego, to jak stanąć przed tymi, którzy codziennie przybywają przed oblicze Maryi?” – mówił profesor.

Prof. Kurpik podczas prac konserwatorskich profesor zebrał wszystkie dotychczasowe opinie i badania na temat ikony, w tym te o rysach na twarzy Maryi. „Udowadniał, że nie były one zamysłem średniowiecznego malarza, jak głosiły niektóre teorie, ale efektem profanacji i cięcia zakrzywionym ostrzem noża. Dopiero przy kolejnych konserwacjach postanowiono je podkreślić czerwoną farbą, co nadało im dodatkowego znaczenia” – wspomina autorka.

Maryja przez te wszystkie lata mocno opiekowała się rodziną państwa Kurpików. Przykładów jest wiele: „chociażby opatrznościowa pomoc przy zmianach miejsca zamieszkania czy też sytuacja planowanej podróży pani Danusi z dziećmi do Krosna, która nie doszła do skutku w związku z nagłą gorączką żony profesora. Potem się okazało, że furgonetka, którą mieli jechać, w drodze zapaliła się i spłonęła”.

„Ja wiem, że aby zdarzył się cud, trzeba poprosić, ale też myślę, że moja praca to przecież była taka stała, podświadoma modlitwa” – mówi prof. Kurpik ze łzami w oczach.

Źródło: Tygodnik Idziemy nr 34/2023
 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama