„W szkole potrzeba lekcji, która da trochę wytchnienia w uczeniu się i zdobywaniu wiedzy, pozwoli na dyskusję, na pytania, których dzieciaki nie zadadzą innemu nauczycielowi, a może nawet rodzicom” – mówi Opoce Krzysztof Tomiak, katecheta, jeden z inicjatorów akcji „Posyłam dziecko na religię”.
Jakub Jałowiczor: Jak ocenia pan odzew na akcję „Posyłam dziecko na religię”?
Krzysztof Tomiak: Akcja przerosła nas już na samym początku. Spodziewaliśmy się, że może wykorzystają ją katecheci i niektórzy rodzice, a tymczasem nasz hasztag wykorzystały duże portale, jak choćby Opoka, były informacje w prasie, gościliśmy w kilku rozgłośniach. Post o akcji udostępniło kilkaset parafii udostępniło post, za czym poszły kolejne udostepnienia – zakładam, że to już rodzice.
Jest szansa, że to wpłynie na MEN?
Kiedy omawialiśmy start akcji (wymyśliła ją Agnieszka Kozłowska z mojego zespołu w Strefie Katechety), nie chcieliśmy wpływać na kogokolwiek, bo byłaby to kolejna akcja z cyklu „protestujemy”.
Chcieliśmy pokazać siłę tych, którzy mimo wszystko posyłają dziecko na religię; wywołać dyskusję o tym, dlaczego ktoś wierzący i praktykujący nie posyła i nie mobilizuje dziecka. Naszym zamysłem było pokazanie postawy społecznej – moje dziecko jest na katechezie, albo ja sam byłem; i nie wstydzę się wrzucić tego na social media.
Czy to będzie miało wpływ? Widzimy, że wiele prawnych działań KEP czy różnych grup nie wpływa na decyzje ministerstwa.
Naszym celem było natomiast pokazanie pozytywnego wymiaru katechezy. I zachęcenie do tego, by ludzie wreszcie się odezwali i pokazali, że religia jest dla nich czymś ważnym, że dzieci są na religii, że rodzice widzą w religii coś istotnego. Są działania KEP i świeckich katechetów, rodziców trochę zabrakło, kiedy pojawiały się głosy o redukcji i ustawieniu religii na końcu lub początku zajęć.
Właściwie dlaczego warto posłać dziecko na religię?
Sam jestem katechetą, więc trochę bronie swojej działki, ale jestem też rodzicem i widzę, że w szkole musi być przedmiot, który nie będzie w ścisłym znaczeniu nauczaniem, jak biologia, chemia czy polski. Potrzeba lekcji, która da trochę wytchnienia w uczeniu się i zdobywaniu wiedzy, pozwoli na dyskusję, na pytania, których dzieciaki nie zadadzą innemu nauczycielowi, a może nawet rodzicom. Pozwoli też na kształtowanie swojej wiary.
Na religii jest szansa, żeby podyskutować, podważyć nawet słowa katechety. Ja na to na katechezach pozwalam i wiem, że inni katecheci też. Natomiast my stoimy przy tym, czego Kościół uczy niezmiennie od 2 tys. lat. I dzieci widzą, że można na katechezie być sobą. To lekcja inna niż pozostałe. Od przedszkola wnosi ona coś unikalnego, niepowtarzalnego. Jeśli szkole to odbierzemy, to szkoła straci bardzo dużo.
Jednak nawet wśród znanych konserwatystów można usłyszeć: jestem wierzący, chodzę do kościoła, ale dziecka nie posyłam na religię, bo jest po prostu słabo prowadzona.
Mamy program, podręczniki, metodologię nauczania. Nie jesteśmy szkółką niedzielną, tylko wykwalifikowanymi nauczycielami po wyższych studiach, więc argument braku merytoryki odpada. Natomiast jak w przypadku innych przedmiotów zdarzają się nauczyciele, którzy się nie przykładają, którzy może nie powinni być katechetami, albo są na granicy wypalenia zawodowego, bo połączono im klasy, plan lekcji wygląda tak, a nie inaczej, a z każdej strony słyszą, że są niepotrzebni. Wtedy zapał do pracy stygnie.
Muszę się zgodzić z wieloma głosami, że lekcja religii wygląda różnie, ale sam uczę też informatyki i oczywiście znam innych nauczycieli – i nie można powiedzieć, że religia jest nudna i nieprzygotowana, a fizyka czy historia to najwyższy poziom.
Tam też zdarzają się nauczyciele na granicy odejścia z zawodu, albo tacy, którzy po prostu nie zapalają chęcią wiedzy. W każdym wypadku ważna będzie osobowość nauczyciela, jego autentyczność, w przypadku religii jego wiara. Mam klasy, z którymi pracuje mi się świetnie i przygotowuję się do lekcji tak samo, jak do tych z klasami, z którymi pracuje mi się niesamowicie trudno. Nie wiem, z jakiego powodu, bo jestem przygotowany, polecam to Panu Bogu w modlitwie i staram się przyjmować za te dzieciaki Komunię. Katecheza jest specyficzna i byłbym daleki od zerojedynkowego oceniania jakiegokolwiek nauczyciela, bo wiele rzeczy składa się na to, jak wygląda lekcja. Chyba że jest zupełnie nieprzygotowana. Wtedy jako rodzice mamy obowiązek iść do nauczyciela i z nim szczerze porozmawiać, a jak to nie działa, to do proboszcza czy wydziału katechetycznego. Tak naprawdę my kształtujemy to, jak wygląda szkoła.
Osobiście nie zgadzam się z podejściem „jestem wierzący, ale dziecka nie posyłam”. Jeśli naprawdę byłaby prowadzona dramatycznie, to coś bym z tym robił, ale dziecka bym nie wypisywał. Uczestnictwo to nie tylko świadectwo wiary. W ten sposób dzieciaki uczymy tego, że nie wszystko w życiu jest łatwe i czasem lepiej pójść na lekcję, choć można ciekawiej spędzić ten czas. Mam nadzieję, że dzieciaki będą za ileś lat pamiętać o tym, co mówiliśmy na katechezie, może w ostatniej chwili życia. Taką mam ufność i z tym łatwiej iść do szkoły i podejmować wyzwania.
Co dalej z waszą akcją?
Kiedy patrzymy na wpisy z hasztagiem, to nie ma pod nimi typowego hejtu. Chcielibyśmy zbudować stronę, poszerzyć ją o strefę rodzica – bo mamy bardzo duży odzew od rodziców. Akcja nie ograniczy się tylko do działań ministerstwa, ale ma uświadamiać rodzicom, że nawet jeśli religia będzie zredukowana, dzieci będzie mniej i nas w kościele też, to naszą rolą jest dawanie świadectwa.
Krzysztof Tomiak – nauczyciel religii i informatyki w Szkole Podstawowej nr 1 w Poznaniu, organista w parafii pw. św. Ojca Pio z Pietrelciny, koordynator Strefy Katechety wydawnictwa Święty Wojciech
Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.