Polska misjonarka alarmuje, że szczególnie dramatyczna jest sytuacja chorych dzieci, których leczenie nie jest już finansowane przez żaden program pomocowy.
„Świat o nas powoli zapomina, organizacje międzynarodowe zaczynają wycofywać swą pomoc, tak jakby wojna w Aleppo się już skończyła” – mówi pracująca w tym syryjskim mieście siostra Brygida Maniurka ze Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi.
Przy wsparciu Papieża Franciszka w Syrii realizowany jest projekt „Otwarte Szpitale”. Dwa z nich działają w Damaszku, a jeden w Aleppo. Z oferowanej w nich pomocy bezpłatnie korzystają ludzie wszelkich obrządków chrześcijańskich i innych religii. „Jest to wspaniały pomysł realnie ratujący życie wielu potrzebującym. U nas przecież nie ma czegoś takiego, jak np. polskie kasy chorych. Rodzina musi opłacać cały pobyt chorego w szpitalu, jego badania i leczenie. «Otwarte Szpitale» są wielką pomocą dla społeczeństwa” – mówi Radiu Watykańskiemu siostra Maniurka.
„W Aleppo jest to szpital św. Ludwika prowadzony przez siostry zakonne, tylko że on nie ma oddziału pediatrycznego. Czyli dzieci nie są objęte tym programem, a jedynie dorośli. To jest ogromna tragedia dla Aleppo. W ubiegłym roku dzięki pomocy z Polski realizowany był program leczenia dzieci. Jednak był to projekt tylko na jeden rok – mówi misjonarka, który ten program koordynowała. - Obecnie nie jest realizowany żaden inny program, ani przez nas, ani przez inne parafie, czy organizacje. Naprawdę ściska się moje serce, gdy ludzie pukają do drzwi parafii św. Franciszka z błaganiem, by pomóc im w leczeniu dziecka, a my musimy powiedzieć ze smutkiem, że nie możemy tego zrobić, i wiem, że nikt również nie może im pomóc. Inne organizacje też nie mają w tym roku środków na leczenie dzieci. Stąd alarmujemy i piszemy gdzie się da prosząc o pomoc dla dzieci w Aleppo”.
Polska misjonarka zauważa, że w praktyce jedynie Kościoły starają się stwarzać ludziom możliwość pracy. Pomagają w realizacji mini projektów. „Są to warsztaty albo małe zakłady, bo też nikogo nie stać na otwarcie czegoś większego. Dzięki pomocy otrzymywanej z zewnątrz Kościoły potem skupują towary wytwarzane przez te zakłady i przekazują je potrzebującym. Ludzi zwyczajnie nie stać na to, by kupić sobie chociażby ubranie” – mówi siostra Maniurka.
„Słyszę, jak ludzie mówią, i ja sama zresztą tak samo czuję, że świat o nas zapomniał. A sytuacja u nas wciąż jeszcze tragiczna pod względem warunków życia. Bezrobocie jest ogromne, pomoc z zagranicy się wycofuje, a ludność nie ma jeszcze z czego żyć. Wiele rodzin, które znam chcą wyemigrować. Po wyzwoleniu wschodniej części Aleppo był taki boom entuzjazmu, że wojna się zakończyła, że teraz zaczynamy nowe życie, odbudujemy domy i wrócimy do pracy. Teraz po wielu miesiącach okazuje się, że poza tym, iż pociski spadają rzadziej, to tak naprawdę w codziennym życiu wiele się nie zmieniło. Widać wiele rozczarowania wśród ludzi i takiego niewidzenia przyszłości i sensu dalszego pozostania w Aleppo” – podkreśla misjonarka.
bz