„Riccardo, jesteś dla nas darem” – napisała tuż przed śmiercią 26-letnia Maria Cristina Cella Mocellin. Zrezygnowała z własnego leczenia, by jej syn mógł się urodzić. Choć jej proces beatyfikacyjny jest dopiero w toku, już jest porównywana do św. Joanny Beretty Molli.
Podobnie jak ona, Maria Cristina poświęciła życie, by ocalić swoje dziecko.
Maria Cristina urodziła się w 1969 roku w miejscowości Cinisello Balsamo nieopodal Mediolanu. Kiedy była nastolatką, zastanawiała się nad wstąpieniem do zakonu. „Panie, wskaż mi drogę: nie ma znaczenia, czy chcesz mnie jako matkę czy zakonnicę, ważne jest to, że zawsze spełniam Twoją wolę” – napisała w swoim duchowym dzienniku w 1985 roku.
Swoje powołanie odkryła, gdy w wieku 16 lat poznała Carlo Moccellina. Czuła, że jest powołana do małżeństwa – małżeństwa z nim. Nic nie zmieniło tego przekonania, nawet zdiagnozowany mięsak w jej lewej nodze. „Zdałam sobie sprawę, że wszystko jest darem, nawet choroba, bo przeżyta w najlepszy sposób, może naprawdę pomóc w rozwoju” – napisała do Carla w 1988 roku.
Została wyleczona i ukończyła szkołę średnią, a w 1991 roku poślubiła Carla. Mieli już dwójkę dzieci i spodziewali się trzeciego – Riccardo – kiedy dowiedzieli się, że nowotwór powrócił. „Moją reakcją było powtarzanie w kółko: «Jestem w ciąży! Jestem w ciąży! Ale doktorze, ja jestem w ciąży» – napisała w liście do swojego małego Riccardo z 1995 roku. „Walczyłam z całej siły i nie porzucałam chęci urodzenia cię, tak bardzo, że lekarz wszystko zrozumiał i nic więcej nie powiedział” – dodała.
Odmówiła chemioterapii, która zagrażałaby życiu jej nienarodzonego dziecka. Czekała do narodzin Riccardo, w 1994 roku. W tym czasie rak rozprzestrzenił się już na jej płuca i powodował ogromne cierpienie. „Wierzę, że Bóg nie dopuściłby do bólu, gdyby nie chciał doprowadzić do ukrytego i tajemniczego, ale prawdziwego dobra” – napisała. „Wierzę, że pewnego dnia zrozumiem sens mojego cierpienia i podziękuję za to Bogu” – podkreśliła.
Zmarła 22 października 1995 roku w wieku 26 lat.
Ricardo, który urodził się dzięki heroicznej postawie swojej matki, żyje nadal. Tak jak historia o jej matczynej miłości. W napisanym miesiąc przed śmiercią liście do swojego maleńkiego synka, Maria Cristina podkreślała piękno jego życia. „Drogi Riccardo, musisz wiedzieć, że nie jesteś na świecie przypadkiem” – zaczęła. „Pan pragnął twoich narodzin pomimo wszystkich problemów, które były… kiedy dowiedzieliśmy się o tobie, kochaliśmy cię i pragnęliśmy cię z całego serca” – pisała.
W tekstach, które po sobie zostawiła, wielokrotnie pisała o radości. „To moje motto: «Rób wszystko z radością!»” – podkreśliła w liście do Carla z 1985 roku. „Nawet jeśli czasami dużo mnie to kosztuje, zwłaszcza gdy moje morale jest niskie lub gdy «wydaje ci się, że wszystko jest przeciwko tobie», jak napisałeś w swoim pięknym liście. Ale jak światło przychodzi po ciemności, tak po rozpaczy odkryj na nowo radość”.
Ta radość ukształtowała jej miłość do Boga i miłość do Carla. „Nie sądzisz, że to niezwykłe?” – Maria Cristina zapytała Carla w 1987 roku. „Gdyby nie ty i ja, którzy się kochamy, światu zabrakłoby czegoś, czego nikt inny na naszym miejscu nie mógłby dać” – podkreślała.
30 sierpnia papież Franciszek uznał heroiczność cnót Marii Cristiny. To kolejny etap na drodze do jej beatyfikacji.
Źródło: Catholic News Agency