Macierzyństwo zastępcze i wojna. Dramat ukraińskich surogatek

W tekście zamieszczonym w czasopiśmie „The Atlantic” Alison Motluk rysuje problem macierzyństwa zastępczego na Ukrainie, który w sytuacji wojny zyskał nowy, szczególnie dramatyczny, wymiar.

 

Ukraina jest jednym z niewielu krajów na świecie, w którym prawo dopuszcza macierzyństwo zastępcze. Kobieta może urodzić nie swoje dziecko, implantowane wcześniej w jej łonie w klinice medycznej i oddać je biologicznym rodzicom, pobierając za to wynagrodzenie. Proceder ten nie bez powodów zakazany jest w większości krajów – wiąże się bowiem z nierozwiązywalnymi kwestiami natury etycznej i prawnej. Wojna, która toczy się obecnie na Ukrainie, uwypukliła te kwestie jeszcze bardziej.

Jak pisze Motluk, „Ukraina jest międzynarodowym ośrodkiem macierzyństwa zastępczego, jednym z zaledwie kilku krajów na świecie, które zezwalają obcokrajowcom na zawieranie umów o macierzyństwo zastępcze”. W przeciwieństwie do pozostałych krajów (takich jak Indie) Ukraina stawia ostrzejsze warunki: rodzice muszą być heteroseksualnym małżeństwem i mieć medyczne powody, aby potrzebować surogatki.

Trudno precyzyjnie oszacować skalę „przemysłu” zajmującego się macierzyństwem zastępczym na Ukrainie. Podawane są liczby rzędu dwa i pół tysiąca przypadków rocznie. Może to być jednak duże niedoszacowanie. Jedna tylko klinika płodności z Kijowa, BioTexCom, potwierdziła autorce artykułu, że spodziewa się około 200 dzieci urodzonych przez surogatki w ciągu najbliższych trzech miesięcy.

Problemy etyczne związane z macierzyństwem zastępczym mają szeroki zakres. Fundamentalnym pozostaje samo pytanie o moralną dopuszczalność takiego macierzyństwa, na które katolicka teologia moralna odpowiada negatywnie. Dalej – pojawiają się pytania o to, jak daleko mogą sięgać wymagania biologicznych rodziców wobec surogatki. Z jednej strony dobrem wysokiego stopnia jest cielesna autonomia samej kobiety, z drugiej – bezpieczeństwo dziecka. Czy biologiczni rodzice mają prawo domagać się od surogatki przestrzegania konkretnej diety, przebywania w określonym miejscu, unikania konkretnych zachowań? Jak zauważa Motluk: „widziałam kontrakty z surogatkami z Ameryki Północnej, które zabraniały używania farb do włosów, perfum, stomatologii, a nawet seksu. Innym razem rodzice próbują ograniczyć mobilność kobiety: na przykład zakazują wyprowadzania się poza granice stanu lub podróżowania dalej niż 100 mil od domu”. Podobne ograniczenia dotyczą surogatek z Ukrainy. Muszą one, między innymi, na kilka miesięcy przed porodem przenieść się do miejsca znajdującego się w określonej odległości od kliniki.

Alison Motluk rozmawiała z ukraińskimi surogatkami w styczniu tego roku, gdy wojna z Rosją stawała się coraz bardziej realnym zagrożeniem – one same jednak nie wierzyły w to, że może stać się faktem. Bardziej niespokojni byli biologiczni rodzice ich dzieci, mieszkający w USA i Kanadzie.

Dlatego też, jak pisze autorka „pod koniec stycznia Susan Kersch-Kibler, założycielka organizacji Delivering Dreams, zorganizowała spotkanie Zoom z rodzicami, aby omówić plany awaryjne. Sama nie spodziewała się niczego poważniejszego niż cyberataki ze strony Rosji, ale mimo to przygotowywała się na najgorsze. Powiedziała klientom, którzy w najbliższych tygodniach mieli przywieźć do domu dzieci z Ukrainy, żeby spakowali dużo gotówki na wypadek awarii banków i ciepłe ubrania na wypadek braku prądu. Poradziła im również, aby kupili bilety lotnicze umożliwiające zmianę terminu i linii lotniczej. Mówiła że nie wiadomo dokładnie, gdzie ich dzieci mogą się urodzić. Gdyby doszło do poważnych działań wojennych we wschodniej Ukrainie, przeniosłaby surogatki na zachód, do Lwowa. Jednak w przypadku inwazji wojskowej na pełną skalę, była gotowa wywieźć je z kraju”.

Tuż przed rosyjską inwazją Kersch-Kibler zaczęła przenosić swoje surogatki na zachód, do Lwowa. Same kobiety, z którymi rozmawiała Motluk, nie chciały wyjeżdżać, nie chciały rozstawać się z rodzinami. Wiele z nich miało własne dzieci, z którymi musiało się rozstać. Interes rodziców biologicznych był jednak nadrzędny.

Kijowska klinika leczenia niepłodności została zamknięta w pierwszych dniach po rozpoczęciu rosyjskiego ataku na Ukrainę. Firma BioTexCom informowała wcześniej, że zabezpieczyła w pobliżu schron przeciwbombowy, aby chronić rodziców, matki zastępcze i noworodki. Na filmie udostępnionym na YouTube widać, że schron był wyposażony w łóżka, łóżeczka, śpiwory i maski przeciwgazowe. W schronie zgromadzono zapasy żywności i środków medycznych, a w budynku była bieżąca woda, łazienki i kuchenki. Na pytanie Motluk, czy ktoś z niego korzystał podczas pierwszej lub drugiej nocy walk w Kijowie, autorka nie otrzymała żadnej odpowiedzi.

W tym samym czasie Kersch-Kibler „gorączkowo próbowała przenieść kolejne surogatki w bezpieczne miejsce. Kobiety w zaawansowanej ciąży były już we Lwowie, ale teraz zaczęła namawiać do wyjazdu na zachód także te, które niedawno zaczęły przyjmować hormony, aby przygotować wyściółkę macicy do transferu zarodków”.

Jak zauważa Motluk, „na Ukrainie bycie surogatką to nie tylko praca; często jest to praca dobrze płatna. Ale z niemal każdej pracy można zrezygnować – z tej jednak nie”. W sytuacji wojny ujawnia się prawdziwy dramat kobiet-surogatek. Co mają zrobić – uciekać z kraju, korzystając z możliwości oferowanych przez klinikę, porzucając jednocześnie własną rodzinę? Zostać, narażając siebie, swoją rodzinę i noszone w łonie obce dziecko na niebezpieczeństwo? Wyjechać na własną rękę, potencjalnie tracąc kontakt z kliniką i biologicznymi rodzicami dziecka? Pojawiają się tu także olbrzymie problemy prawne: w odróżnieniu od Ukrainy, w większości krajów europejskich, w tym w Polsce, prawo nie pozwala na macierzyństwo zastępcze. Jeśli więc kobieta urodzi nie swoje dziecko, nie może legalnie oddać go amerykańskim czy kanadyjskim rodzicom.

Motluk podsumowuje swój tekst słowami: „w rzeczywistości interes surogatki i interes rodziców nie zawsze są zbieżne. Wojna sprawia, że jest to jeszcze bardziej widoczne”. Wypadałoby dodać, że problemem jest samo postrzeganie macierzyństwa w kategoriach interesu – a dziecka jako „produktu”. Jest to jeden z powodów, dla których Kościół sprzeciwia się macierzyństwu zastępczemu. Niezwykle istotnym problemem etycznym jest także procedura zapłodnienia pozaustrojowego („in vitro”), stosowana z zasady przy macierzyństwie zastępczym. Szersze wyjaśnienie problematyki bioetycznej związanej z płodnością znajdziemy w dokumencie Kongregacji Nauki Wiary Donum Vitae z 1987 r., a także późniejszych wypowiedziach tejże kongregacji. Mówiąc najkrócej, Kościół uznaje za moralne wszelkie interwencje medyczne, które nie zastępują aktu małżeńskiego prowadzącego do powstania nowego życia ludzkiego, za niemoralne natomiast – te, które go zastępują, w tym procedurę „in vitro”.

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama