Libańczycy żyją jak skazani na śmierć, nie mają pieniędzy na podstawową żywność ani opłacenie lekarstw.
Dwa lata od wybuchu w porcie w Bejrucie wskazuje na to maronicki arcybiskup Charbel Abdallah. Kryzys społeczno-gospodarczy sprawia, że ponad 80 proc. populacji żyje w ubóstwie. Kościół wspiera głodujących, ale jest to coraz trudniejsze z powodu zmniejszenia pomocy otrzymywanej z zagranicy.
Maronicki hierarcha sytuację w Libanie określa mianem „dramatycznej”. Wskazuje, że najtrudniej jest patrzeć na cierpienie matek, które nie są w stanie zapewnić mleka swoim dzieciom oraz rodziców nie mających środków na leczenie swych bliskich. Zauważa, że priorytetem Kocioła pozostaje troska o rodziny, ale w obecnej sytuacji jest to coraz trudniejsze.
W podobnym tonie sytuację w Libanie opisuje włoski misjonarz, od 20 lat pracujący w tym kraju. „Brakuje chleba, po raz pierwszy widziałem nauczycieli z pobliskiej szkoły przeszukujących śmietniki w poszukiwaniu pożywienia” – mówi ks. Damiano Puccini. Podkreśla, że przedłużający się kryzys drastycznie pogłębiła wojna na Ukrainie skąd Liban importował aż 66 proc. zboża, a 12 proc. z Rosji. Kraj nie ma zapasów żywności ani zboża, ponieważ zostały zniszczone podczas eksplozji w bejruckim porcie. „Ludzie protestują przed piekarniami, bo brakuje chleba. Protestują też, ponieważ jego cena osiągnęła niewyobrażalne kwoty” – mówi misjonarz. Zauważa, że w ciągu ostatnich czterech miesięcy ceny żywności podskoczyły o 47 proc., a siła nabywcza pieniądza zmniejszyła się o 90 proc. Coraz więcej Libańczyków emigruje, podczas gdy do kraju nieprzerwanie napływają uchodźcy z sąsiedniej Syrii, którzy stanowią ogromne obciążenie dla pogrążonej w kryzysie lokalnej gospodarki. Liban, który liczy 4 mln mieszkańców przyjął 2 mln syryjskich uchodźców.