„Inkluzywność pożarła mój chrześcijański kraj”, żali się Szwedka, ostrzegając Polaków

Górnolotne hasła i piękne idee to w rzeczywistości często bardzo groźne utopie. Oczy otwierają się nam poniewczasie, gdy jest już za późno. Jedną z takich utopii jest inkluzywność, która pożarła chrześcijańską Szwecję, pozostawiając pustkę i chaos. Julia Boehme z portalu CNE.news pisze z głęboką troską i niepokojem o tym, co zdarzyło się w Szwecji w ciągu ostatnich kilku dekad.

Czy Szwecja, którą kocham, jest krajem, który już zaciera się w mojej pamięci?. Podobnie jak w wielu krajach europejskich, ostatnie dziesięciolecia interwencji ideologicznych odcisnęły swoje piętno. Wartości chrześcijańskie były niegdyś naszym rdzeniem kulturowym. Uległy one erozji w rekordowym tempie i wydaje się, że nikt ich nie broni. Kiedyś byliśmy narodem chrześcijańskim. Ale teraz Szwecja określana jest jako jeden z najbardziej ateistycznych krajów w Europie. Równolegle do malejącej frekwencji w kościołach, pojawiły się nowe normy kulturowe. Nawet partie konserwatywne są pod silnym wpływem świeckich i feministycznych idei. Na przykład, zarówno polityczna lewica, jak i prawica są zjednoczone w swoim poparciu dla aborcji i ideologii gejowskiej dumy.

Niegdyś lewica szermowała hasłami o obronie proletariatu, ludzi pracy. Co z tego wynikło, dobrze wiedzą ci, którzy żyli w krajach bloku wschodniego: na barkach proletariatu do władzy doszła partyjna nomenklatura, tłumiąc wszelkie przejawy wolności, a paradoksalnie dużo większą poprawę życia ludzi pracy osiągnięto nie tam, gdzie zapanował socjalizm, ale na kapitalistycznym zachodzie. Dziś lewica nie troszczy się już o robotników, ale skupia się na innych rzekomo „pokrzywdzonych” społecznie grupach: kobietach, transseksualistach, migrantach, mniejszościach religijnych i kulturowych (które de facto na zachodzie zaczynają stanowić już większość).

Julia Boehme nie neguje chrześcijańskiej otwartości wobec potrzebujących, jednak „lewicowa wrażliwość” nie ma z nią wiele wspólnego. Otwartość (wynikająca z miłości bliźniego) nie jest tym samym, co ideologiczna inkluzywność. Otwartość szanuje bliźniego, przyjmuje go wraz z jego słabościami, ale zło nazywa złem i nie rezygnuje ze stawiania mu wymagań. Inkluzywność to w praktyce przymykanie oczu na błędny czy grzeszny styl życia drugiej osoby. Mamy „akceptować” wszystkich, nawet jeśli ich życiowa droga prowadzi do demoralizacji, destrukcji, chaosu...

Szwecja ideę inkluzywności przyjęła ze szczególnym przekonaniem. Permisywizm moralny, przygodny seks, rozbicie wzorców życia rodzinnego, parady gejowskie, ideologia woke, transseksualizm, aborcja – to wszystko zostało przyjęte z otwartymi ramionami, bez żadnej refleksji etycznej czy socjologicznej – jakie będą skutki takiego „inkluzywizmu”. Wydaje się, że dopiero kryzys migracyjny był tym, co otrzeźwiło Szwedów. Od wielu lat ich politycy, z prawa i z lewa, wzywali naród do otwierania się na migrantów i masowo zapraszali tych ostatnich do nowej skandynawskiej ojczyzny. Nie mówili jednak obywatelom, o co w tym wszystkim chodzi. A chodziło przede wszystkim o katastrofę demograficzną (będącą pokłosiem rozbicia rodzin), którą politycy chcieli złagodzić importując siłę roboczą z Afryki i Bliskiego Wschodu. Wbrew obietnicom do Szwecji nie dotarli jednak afrykańscy inżynierowie i lekarze, ani nawet wykwalifikowani robotnicy, ale ludzie bez umiejętności, a co gorsza – bez chęci do pracy, za to z ogromną ochotą do korzystania z dobrodziejstw szwedzkiego państwa opiekuńczego.

Jak pisze Boehme, początkowo polityka władz była powszechnie akceptowana, a Szwedzi byli wręcz dumni ze swojej „otwartości”. Niektórzy szwedzcy politycy posunęli się nawet do nazwania ich kraju „supermocarstwem humanitarnym”. Niestety mocarstwo to okazało się kolosem na glinianych nogach. Dramatyczne problemy społeczne Szwecji stają się obecnie przestrogą dla całej Europy przed utopią „wielokulturowości”. „Wielokulturowość” oznacza społeczne rozbicie, powstawanie całych osiedli i dzielnic, w których szwedzkie prawo nie obowiązuje, a policja boi się tam wchodzić. Obowiązującym prawem jest prawo pięści lub szariat. Władze, które nie umiały docenić chrześcijaństwa zmuszone są dziś ugiąć się przed islamem.

„Zapomnij o dzieciach śpiewających psalmy na zakończenie szkoły. Ta tradycja może być obraźliwa dla muzułmańskich dzieci! Jeśli mężczyzna odmawia podania ręki kobiecie, jest to postrzegane jako „kulturowa ekspresja”. Islamskie symbole są postrzegane jako odpowiednie, podczas gdy krzyż już nie” – pisze z żalem Boehme.

Kraj, który odciął się od korzeni

Szwecja, którą dobrze pamiętają jeszcze jej obywatele w średnim wieku, miała korzenie chrześcijańskie. Owszem, było to chrześcijaństwo w wersji protestancko-narodowej, ale jednak chrześcijaństwo. Integrowało ono społeczeństwo wokół wspólnie uznawanych wartości i nadawało kształt życiu codziennemu. Tę społeczną spójność znamy choćby z „Dzieci z Bullerbyn”, dziecięcej lektury napisanej w 1947 r. Dziś taka książka nie mogłaby już powstać. Współczesna wersja „dzieci z Bullerbyn” musiałaby opowiadać o młodzieżowych gangach, strzelaninach, gwałtach, strachu przed wychodzeniem z domu po zmroku... Julia Boehme pisze, że nie umie nawet zliczyć, jak często słyszała radę, aby nie jeździć autobusem, ale brać taksówkę „żeby było bezpiecznie”.

Szwecja ochoczo odcięła się od swoich chrześcijańskich korzeni. Efekty widoczne są gołym okiem. Rozwiązaniem problemu utopijnych ideologii nie jest brnięcie jeszcze głębiej w te utopie, ale mocne powiedzenie: „stop!” Dlatego Boehme apeluje:

My, chrześcijanie, musimy korzystać z naszych demokratycznych praw i odważyć się zadeklarować naszą wierność Bogu. Nie da się stworzyć nieba na ziemi, ale społeczeństwo da się naprawić i uczynić je lepszym. Dlaczego mamy powstrzymywać się przed wyraźnym wspieraniem chrześcijańskich wartości i polityki, niezależnie od tego, czy skłaniamy się ku politycznej prawicy, czy lewicy? Nie wzywam wszystkich do zostania politykami, ale do zabrania głosu.

Chrześcijanie nie mogą więc być bierni. Ich przekonania nie mogą zostać zepchnięte do sfery prywatnej. Sam podział na sferę prywatną i publiczną to ideologiczna fikcja: życie jest jedno i nie da się jednych poglądów wyznawać skrycie, we własnym sercu, a innych – w życiu publicznym. Boehme apeluje o to, aby mądrze głosować w wyborach, aby mówić jasno prawdę.

„Jeśli nie będziesz mówić, nikt nie usłyszy. Mów z uznaniem o ciąży; dziecko nie jest karą ani czymś, czego należy się wstydzić! Za każdym razem, gdy będziemy milczeć, trudniej będzie zabrać głos następnym razem.”

Krótko mówiąc: dość poprawnej politycznie autocenzury! Chrześcijanie nie mogą sobie pozwolić na to, aby milczeć, aby być bierni. Nie mogą dać się zastraszyć, zahukać. Nie mogą sobie pozwolić na dwulicowość, „dwumyślenie” – w życiu prywatnym jedno, w pracy i w życiu publicznym – drugie.

Problem nie dotyczy tylko Szwecji. Na koniec felietonu Boehme zadaje retoryczne pytanie: „Czy twój kraj jest podobny do mojego?” Odpowiedź jest jasna: obecnie niemal cała Europa podąża tą samą drogą, co nasz sąsiad zza Morza Bałtyckiego. Nie musimy jednak iść nią na skraj przepaści, możemy zatrzymać się wcześniej i zawrócić. A aby to zrobić, po pierwsze trzeba przestać milczeć i odciąć się od tych, którzy stawiają fałszywe drogowskazy. Jednym z nich jest „inkluzywność”, innym „wielokulturowość”, jeszcze innym „prawa mniejszości seksualnych”. Chrześcijanie muszą te mylne drogowskazy obalić, a zamiast nich postawić takie, które wskazują dobrą drogę: „miłosierdzie”, „łagodność”, „cierpliwość”, męstwo”, „wierność małżeńska”. Jest to konieczne w Szwecji i konieczne także w Polsce.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama