Kayata nie mógł zaatakować jako pierwszy, bo tego właśnie oczekiwał Musashi...
format 14 x 22,5 cm,
stron 394
ISBN 978-83-7422-309-6
Wydawnictwo św. Stanisława BM
31-101 Kraków, ul. Straszewskiego 2
Tel. 012 421 49 70
www.stanislawbm.pl
„Powoli dym zaczynał się rozwiewać i naprzeciw nich niewyraźnie ukazała się postać człowieka odcinająca się konturem od blasku pożarów. Wstęgi dymu nadal częściowo go kryły. Nie było widać jego głowy. Po chwili Kato mógł dojrzeć jego ręce zwisające wzdłuż boków, rozkraczone nogi, ciężar ciała wsparty na jednym tylko biodrze. Podmuch wiatru coraz wyraźniej pozwalał Kato poczuć stęchły odór przełamujący cierpki, siarkowy zapach prochu. Odór zdawał się dochodzić od tej ludzkiej postaci. Z najwyższym zdziwieniem Kato spostrzegł, że naokoło nie ma nikogo. Jakieś trupy tu i tam, kikut włóczni na ziemi, połamane strzały. W ferworze walki razem z teściem dotarli Bóg wie gdzie…
W migającym świetle języków ognia wznoszących się ze zwłok ukazała się twarz z wyglądu przypominająca drwiącego demona. Wielka czerwona, bliznowata plama szpeciła ponad połowę tego oblicza. Miało tylko jedną brew, a w miejscu drugiej nieregularną ranę. Włosy szare i poskręcane rozchodziły się w różne strony na kształt aureoli i były tak posklejane, że wiatr nie był w stanie poruszyć długich strąków. Kłaki kędzierzawego zarostu niczym grządki wyrastały tu i ówdzie, zostawiając gładkie połacie skóry. Niskie czoło, szparkowate oczy, usta wykrzywione w półuśmiechu odsłaniającym kilka zmurszałych zębów.
Lecz to, co naprawdę uderzyło Kato, to była broń przytroczona u pasa. Mężczyzna nosił dwa miecze, a teraz, kiedy dym rozwiał się do końca, można było im się wyraźnie przyjrzeć. Zapierały dech w piersiach. Trudno sobie wyobrazić tak piękne miecze. Piękno obu mieczy wydobywał dodatkowo kontrast z brzydotą i niechlujstwem ich posiadacza.Lecz oczarowanie tym orężem ustąpiło miejsca zaskoczeniu, gdy młodzieniec usłyszał szept Kayaty:
– Zmykaj!
Kato myślał, że nie dosłyszał. Pytająco spojrzał na swojego mistrza. Dostrzegł drganie mięśni jego szczęki i pulsowanie długiej błękitnej żyły międzybrwiami. Nigdy nie widział podobnego napięcia na twarzy teścia.
– Zmykaj, mówiłem ci! Zmykaj!
Tym razem powiedział to naprawdę niespokojnym tonem. Kato zgłupiał i nie mógł się na nic zdecydować. Kierował wzrok raz na jednego, raz na drugiego. Uciekać? A czemu to? Byli we dwóch, podczas gdy ten oberwaniec jakkolwiek uzbrojony w miecze o kosztownym wyglądzie, nie robił nawet wrażenia samuraja.
Kayata energicznie szturchnął chłopca w pierś, żeby ten się wreszcie ruszył. Kato, coraz bardziej zdumiony, zaczął się cofać.
– Nie, nie, nie, chłopcze, zostań tam, gdzie jesteś! – odezwał się donośnym głosem mężczyzna, kręcąc głową. Kayata przesunął się bokiem o krok, żeby znaleźć się przed zięciem. Przez cały ten czas ani na chwilę nie oderwał wzroku od nowo przybyłego. Trzymał dłonie na rękojeściach mieczy. W tej pozycji obronnej Kato nigdy go jeszcze nie widział.
– Reguły każą nam się przedstawić, ale mam wrażenie, że ty już wiesz, kim ja jestem! – szyderczo odezwał się mężczyzna, zwracając się do Kayaty.
– Twój smród mi to wyjawił! – odpowiedział
Kayata pewnym tonem. Ale w tym głosie Kato posłyszał odcień lęku i to naprawdę go przeraziło.
– Ale może chłopiec nie wie! – zagadnął ten drugi z zuchwałą ironią. – No więc mu powiem. Nazywam się Shinmen Takezo. Jako że jednak urodziłem się w Harima, w miejscowości Miyamoto, wszyscy mówią na mnie Miyamoto Musashi. Kato zbladł. Od małego słyszał opowieści o jego czynach. Uważano go za największego samuraja wszechczasów. Był to człowiek odnoszący się z nienawiścią do osobistej higieny. Nigdy też się nie ożenił, bowiem gardził kobietami – uważał je za istoty niższe. Był roninem, który zdecydował się w życiu nie służyć żadnemu panu. Najwyżej czasami, kiedy brakowało mu pieniędzy, godził się na służbę u kogoś. Zaczął zabijać w wieku trzynastu lat i odtąd włczył się, zwyciężając we wszystkich pojedynkach w poszukiwaniu świadomości pochodzącej nie z filozofii czy religii, lecz ze sztuki miecza.
– Odejdź – syknął Kayata. – Masz się opiekować swoją żoną.
Kato był zakłopotany. Ronin miał rację. Ale z jakimi uczuciami miałby porzucić go samego naprzeciw najstraszliwszego z samurajów? Potem opadły go myśli o Yumiko. Kto się nią zajmie, jeśli poza ojcem straci też męża? Instynktownie zrobił krok do tyłu.
– Nie, chłopcze, nie. Nie zmuszaj mnie, żebym cię gonił – pogroził Musashi, ponownie się drapiąc.
– Nie chcemy się bić z tobą! – rzekł Kayata. – Idźswoją drogą.
– Obawiam się, że to jest właśnie moja droga, a wyście mi na niej stanęli! – odparł tamten, kręcąc głową. – Wyglądasz na mistrza tego młodego. Dobrze.
Nie obchodzi mnie, do jakiej szkoły należysz, ani twoje imię. Powiedz mi tylko, czy chłopak jest tym, którego nazywają Wysłannikiem Niebios.
– Nie, to nie ten. Ma na imię Kato. Jest mężem mojej córki. Ja jestem Hideo Kayata i służyłem niejednemu panu.
– Słyszałem o tobie. Ale to było dawno. Pamiętam, że słyszałem, jak zostałeś roninem, a potem zająłeś się pracą na roli, jak mi się zdaje, albo rybołówstwem. Wygląda na to, że cokolwiek wyszedłeś z wprawy. Dlatego lepiej, żebyś mi powiedział prawdę. Czy to jest Wysłannik Niebios?
– Powiedziałem ci już prawdę! – odpowiedział Kayata zmęczonym głosem. – Ale wiem, że mi nie uwierzysz.
– Och, nie jest ważne, czy ja ci wierzę, czy nie. Płacą mi za to, żebym zabił Wysłannika Niebios, ale nikt z tych, co mi płacą, nigdy nie widział, jak on wygląda. Dlatego jestem zmuszony zanieść im głowy wszystkich rebeliantów, którzy są mniej więcej w tym samym wieku. Nic ci innego nie pozostaje, jak mi w tym przeszkodzić. Kayata w milczeniu się pochylił, wyciągnął oba miecze, krótki pochwycił lewą ręką, i stanął w postawie obronnej.
– Musiałeś spotkać kogoś z mojej szkoły. Z faktu, że jeszcze żyjesz, wnoszę, że dobrze przyswoiłeś sobie moje nauki. Zawsze twierdzę, że – skoro mamy dwie ręce – warto używać obydwu – skomentował Musashi sarkastycznie. I ruszył powoli w stronę Kayaty, który nie drgnął ani o milimetr. Kiedy Musashi zbliżył się na dystans kilku kroków do Kayaty, odwzajemnił ukłon i niezgrabnie dobył obu mieczy. Z denerwującą powolnością przyjął postawę napastnika. Następnie lekko pochylił czoło do przodu i zaczął się szyderczo uśmiechać. Wpatrywali się w siebie obaj bez drgnienia powieki. Słychać było tylko wiatr. Kato, o kilka kroków z tyłu, oglądał tę scenę jak skamieniały. Naraz, w jednej chwili obydwaj rzucili się na siebie w wirze ciosów, za którymi oko nie było w stanie nadążyć. Trwało to ułamek sekundy, a potem widok powrócił do tego poprzedniego znieruchomienia i ciszy.
Tylko że teraz wszystko się zmieniło. Rywale zamienili się miejscami i zastygli w odmiennych pozycjach bojowych. Z czoła Kayaty spływała strużka krwi. Znowu powtórzyło się denerwujące oczekiwanie. Przez długie minuty dwaj samuraje na nowo badali się nawzajem, usiłując pochwycić zamiary przeciwnika. Drugie starcie przypominało błyskawicę, tak samo jak pierwsze. Na nowo powtórzył się frenetyczny taniec i pirotechniczne rozbłyski kling. Także i to zwarcie trwało zaledwie moment i dwaj rywale znieruchomieli, wpatrując się w siebie. Teraz Kayata miał również krwotok z nosa, bardzo obfity. Wargi i broda były całkowicie zakrwawione. Ból musiał być przeszywający, ale wyraz jego twarzy nadal był spokojny i skupiony.
– Gratulacje, przyjacielu! – syknął przez zęby Musashi, ledwie poruszając dolną wargą. – Niewielu było takich, co stanęli naprzeciw mnie i pozostali na nogach po pierwszym starciu. Oddaję ci honor, jesteś dzielnym szermierzem. Ale teraz już niepotrzebnie zabierasz mi czas. Kato dygotał ze strachu. Jego mistrz był ranny w głowę w dwóch miejscach, podczas gdy Musashi nie miał nawet zadraśnięcia na szacie. Plugawy ronin sprawiał wrażenie, jak gdyby do tej pory tylko się bawił, a jego ostatnie słowa oznaczały, że teraz uderzy na serio. Właśnie tak, bo sam fakt, że się odezwał, przerywając skupienie, świadczył o tym, że Kayata od początku nie był dla niego problemem. A potem przyjdzie kolej na niego, na Kato. Wyborowy samuraj w rodzaju Musashiego nie będzie marnował z uczniem tyle czasu, ile stracił z nauczycielem. I Yumiko zostanie sama. Ona, taka wrażliwa i tak już doświadczona przez los. Kato poczuł przygnębienie i zadawał sobie pytanie, czy ten Bóg, w którego wierzy, nadal się nim opiekuje w tym momencie. Czyż nie widzi jego rozpaczy? Czemu nie przybywa na ratunek do tego, który w Niego wierzy? Lecz natychmiast Kato przypomniał sobie kazania Wysłannika Niebios i poddał się myśli, że tylko w raju będzie sprawiedliwość i szczęście dla dobrych. Zważywszy bliskość śmierci, usiłował uczynić akt zawierzenia woli Bożej, aby właśnie wydając ostatnie tchnienie po tylu doświadczeniach, nie ryzykować utratą ostatecznej nagrody – życia wiecznego. Kato dobył swoich mieczy i mocno ścisnął je w dłoniach. Ale dwóm roninom nawet twarz nie drgnęła. Niezmiennie zastygli niczym posągi, nie spuszczali wzroku ze źrenic rywala. Kayacie krew z brody skapywała dużymi kroplami. Tworzyła już dużą plamę na piersi. Mimo to wydawało się, że samuraj nawet nie oddycha. Wiedział, że Musashi przedłuża bezruch umyślnie, chcąc go wytrącić z równowagi i zmęczyć. Wiedział o tym, ale nie mógł zabronić krwi odpływać z głowy, ani zabronić głowie odczuwać bólu po otrzymanym uderzeniu, ani mięśniom nóg boleśnie reagować na usztywnienie, do którego były zmuszane. Kayata nie mógł zaatakować jako pierwszy, bo tego właśnie oczekiwał Musashi…”
>>Recenzja książki<<opr. aś/aś