Fragmenty powieści historycznej p.t. "Ludzie honoru"
Alexandra Lapierre LUDZIE HONORU |
|
W chwili gdy trumna cara Mikołaja I znikała w grobowcu Romanowów w Petersburgu, nad rzekę Miczyk w Czeczenii przybyły dwie grupy jeźdźców.
Na jednym brzegu stali bojownicy imama Szamila, Lwa Dagestanu, który stawiał opór rosyjskim najeźdźcom i od trzydziestu lat dziesiątkował olbrzymią armię chrześcijan. Większość jego oddziałów była ukryta wśród drzew porastających zbocze, które opadało niemal pionowo w dół. Słychać było stamtąd tylko odgłosy kopyt oraz szczęk broni. Straż przyboczna imama ustawiła się w szeregu nad brzegiem rzeki. Wojownicy Allaha z długimi brodami, w czarnych płaszczach i baranich czapach na ogolonych głowach, z szablami przewieszonymi na rzemieniach przez ramię i sztandarami w dłoni otaczali cztery ciężkie, kryte powozy, z których nie dochodził żaden dźwięk, nawet oddech. Wspaniały biały ogier w srebrnej uprzęży mieszał kopytem żwir. Nie miał na sobie jeźdźca. Za tym pełnokrwistym wierzchowcem i powozami widać było łańcuch gór Kaukazu ciągnący się aż po horyzont, do nieba.
Po drugiej stronie rzeki stali Rosjanie. Trzy pułki, które właśnie kończyły wciągać z mozołem działa na jedyny pagórek na równinie. Żołnierze, oficerowie i wszyscy ciągnący z owym wojskiem wiedzieli, że za chwilę wyjdą na odkryty teren. Po tej stronie równina, pozbawiona niemal drzew i skrawka cienia, schodziła łagodnym zboczem ku rzece. Ogień wojowników Szamila mógł ich zmieść w każdej chwili. Właśnie oni, jeźdźcy czeczeńscy wybrali na spotkanie to odsłonięte miejsce, licząc, że uda im się przekroczyć Miczyk i wybić kwiat armii niewiernych.
Trzech rosyjskich kapitanów — baron i książęta pochodzenia gruzińskiego — zatrzymało się na szczycie wzgórza. Czwarta osoba, młody porucznik w niebieskim mundurze ułanów władimirskich, jechał konno obok. Tak jak oni spoglądał przez lornetkę na żołnierzy z drugiej strony rzeki, a zarazem z innego świata. Szukał wzrokiem mistrza tej dziwnej ceremonii: imama Szamila. Ten czekał wyżej, pod czarnym, ogromnym namiotem, w pewnej odległości od swoich oddziałów... Młody porucznik dostrzegał jednak tylko jego cień.
Gorące niczym w środku lata słońce oświetlało omszałe gałęzie uschłego świerka: jedynego drzewa na rosyjskim brzegu, tkwiącego w połowie drogi pomiędzy obozem muzułmańskim a chrześcijańskim. To w tym miejscu miała dokonać się wymiana.
W obu armiach zapanowała cisza. Nie było widać najmniejszego ruchu. Ludzie czekali w napięciu, gotowi do ataku.
Ale tego ranka krew nie powinna zostać przelana.
Na drugim brzegu trzydziestu pięciu ludzi z Dagestanu i Czeczenii zwróciło się w stronę koryta rzeki. Otoczyli cztery pojazdy, które zaczęły się powoli toczyć wraz ze swoim tajemniczym ładunkiem. Koła grzęzły w błocie i wydawało się, że wozy zaraz się wywrócą. Ale wreszcie pokonały bród po ławicach piasku.
Pierwszy powóz dotarł pod uschnięte drzewo.Jeden z żołnierzy Szamila wystąpił z szeregu. Zamachał chorągwią, dając znak, że spotkanie się rozpoczęło.
Arystokraci wraz z młodym człowiekiem zjechali ze wzgórza. Jechali prosto przez równinę, za nimi szli ich adiutanci, trzydziestu pięciu żołnierzy, a na końcu jechały cztery wozy, na których umieszczono czterdzieści tysięcy rubli i szesnastu czeczeńskich więźniów.
opr. ab/ab