Jednym z argumentów za legalizacją aborcji jest ten, że delegalizacja nie powstrzymuje wielu osób przed jej dokonaniem. Jaka jest wartość takiego argumentu?
Często spotykam się z opinią, że aborcja powinna być zalegalizowana w Polsce, gdyż jak ktoś chce to i tak będzie mógł jej dokonać. Można pojechać zagranicę, można skorzystać z "oferty" podziemia aborcyjnego. Po co więc utrudniać życie kobietom? Po co narażać ich zdrowie i zmuszać do dokonywania aborcji w ryzykownych warunkach? Ostatnio zwolennicy aborcji wysuwali podobne argumenty podczas spotkania poświęconego „turystyce aborcyjnej” w polskim parlamencie. Poglądy te, choć często motywowane są szlachetnymi intencjami, opierają się na błędnych założeniach, a ich realizacja kosztowałaby życie tysięcy dzieci.
Zdeterminowane osoby znajdą sposób by dokonać każdego przestępstwa, czy to ma być powód by je legalizować? Dlaczego choćby nie zalegalizować sprzedaży narkotyków, skoro jak będę chciał to znajdę sposób by je kupić?
Prawny zakaz aborcji, jest wyraźnym sygnałem dla społeczeństwa, że aborcja jest czymś złym, może skłonić część osób do refleksji i powstrzymać przed jej dokonaniem. System prawny wpływa na to jak dane społeczeństwa oceniają określone czyny. Aborcja inaczej będzie oceniona przez ludność w Chinach, gdzie kobiety są do niej zmuszane przez prawo, inaczej w tych krajach gdzie jest ona dozwolona na życzenie, a jeszcze inaczej tam gdzie jest zabroniona. Jakby w tych wszystkich krajach ujednolicić prawo i wszędzie zezwolić na jej dokonywanie zapewne w początkowym okresie, tam gdzie była zabroniona dalej występowałaby najrzadziej.
Utrudniony dostęp do aborcji (brak wiedzy jak i gdzie ją załatwić, koszty, lęk przed niepewnymi klinikami, poczucie winy i obawa przed zwróceniem się do znajomych z prośbą o pomoc) z pewnością powoduje, że wiele kobiet się na nią nie decyduje. Dzięki obecnemu prawu rodzi się wiele dzieci, które inaczej zostałoby zabitych.
Aktywiści aborcyjni przekonują że w podziemiu aborcyjnym i zagranicą Polki dokonują masowo aborcji. Rzekomo ma ich być ok. 200 tysięcy rocznie, w tym kilkadziesiąt tysięcy za granicą. Statystyki te bezkrytycznie powtarzają potem media. Tymczasem nie opierają się one na jakichkolwiek twardych dowodach. Brytyjskie ministerstwo zdrowia w oficjalnej publikacji podało, że w 2009 r. w Wielkiej Brytanii, a więc w kraju, który miał być głównym celem polskiej "turystyki aborcyjnej", aborcji dokonało tylko 20 Polek. Nawet jeśli te dane są mocno zaniżone, to nie ma żadnych innych, które dowodziłyby liczby kilkudziesięciu tysięcy.
Jeśli kobieta decyduje się dokonać nielegalnej aborcji to świadomie podejmuje ryzyko zdrowotne. Ewentualnych powikłań po takim „zabiegu” w żaden sposób nie można porównać do utraty życia przez niewinne dziecko. Kształtując prawo nie można nad życie niewinnych osób wyżej postawić hipotetycznej utraty zdrowia przez kobiety, która jest ich własnym wyborem. Warto zwrócić też uwagę na fakt, że komplikacje zdrowotne występują często także przy legalnych aborcjach. Ich ryzyko jest po prostu wpisane w ten proceder.
Legalizując aborcję nie tylko nie powstrzymalibyśmy tej części kobiet, która już teraz o niej myśli (ale niekoniecznie z niej skorzysta), ale moglibyśmy zachęcić do ich dokonywania także i inne kobiety. Kliniki aborcyjne byłyby na wyciągnięcie ręki, nie musiałyby się ukrywać, tylko mogłyby się promować. Przekonywano by nas, że skoro aborcja jest legalna, to znaczy, że nie jest niczym złym. Opadło by poczucie winy i wstydu, że dokonuje się czegoś nielegalnego, zacząłby się tworzyć klimat pro-aborcyjny. Wystarczy popatrzeć na Państwa zachodnie gdzie aborcja jest legalna. „Stosowana" jest w nich niczym środek antykoncepcyjny. We wspomnianej Wielkiej Brytanii czy we Francji zabijanych jest ponad 200 tysięcy dzieci rocznie. Pójście śladem tych krajów prowadziłoby do pewnej tragedii.
opr. mg/mg