Homilia na Niedzielę Chrztu Pańskiego roku A
Liturgiczne przypomnienie dnia, w którym „Jezus przyszedł nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego”, z natury rzeczy prowokuje nas do przypomnienia sobie dnia, w którym nam udzielono sakramentu chrztu świętego. Analogia jest tu bardziej symboliczna niż oczywista, bowiem chodzi o dwa różne chrzty. Zdawał sobie z tego sprawę sam Jan Chrzciciel, gdy ostrzegał, że chrzci tylko wodą”, podczas gdy Chrystus będzie chrzcił „Duchem Świętym i ogniem”.
Chrzest, którego udzielał św. Jan, był tylko zewnętrzną formą aprobaty dla trudu nawrócenia, podejmowanego przez ludzi tłumnie spieszących nad Jordan. Włączając się w ten tłum, Chrystus wyraził solidarność z tymi, którzy mieli szczerą wolę zerwać ze złem. Janowy chrzest „z wody” przypominał o moralnej powinności czynienia dobra jako właściwej dla człowieka „opcji fundamentalnej”, ale nie dawał jeszcze łaski Bożej, uzdalniającej ludzi dotkniętych zmazą grzechu pierworodnego do skutecznej realizacji tego postulatu. Umożliwia to dopiero sakramentalny chrzest „z Ducha”, dający nam udział w życiu Trójcy Przenajświętszej: człowiek staje się dzieckiem Boga Ojca, bratem Jego umiłowanego Syna — Jezusa Chrystusa i świątynią Ducha Świętego.
Dopiero pogłębienie tych relacji do Boga jako Ojca, Syna i Ducha Świętego umożliwia życie w pełni chrześcijańskie. W pierwotnym Kościele akcentowano zwłaszcza rolę Ducha Świętego jako nowego sposobu bycia Boga z nami, w każdym czasie i na każdym miejscu. Tak św. Piotr prezentował „sprawę Jezusa z Nazaretu” mieszkańcom Cezarei. W ten sam sposób można by opisać biografię niejednego prawdziwego chrześcijanina: ponieważ „Bóg był z nim”, żył pięknie, godnie, twórczo, przeszedł przez ziemię „dobrze czyniąc”. Był święty.
Nasuwa się myśl, czy o każdym chrześcijaninie można tak powiedzieć? Czy inni będą mogli powiedzieć tak o mnie? Dlaczego po dwóch tysiącach lat w kręgu kultury chrześcijańskiej jeszcze tyle zła, zwątpienia, nienawiści? Na usprawiedliwienie można powiedzieć, że woda istnieje już miliardy lat, a wielu ludzi ma nadal brudne szyje. Sami jednak czujemy, że to nie tłumaczy naszych osobistych i kościelnych zaniedbań. Rację miał Romano Guardini, gdy napisał, że „być chrześcijaninem jest czymś bardzo wielkim albo niczym”. Jest czymś bardzo wielkim, gdy zobowiązania wynikające z faktu przyjęcia chrztu świętego traktujemy poważnie, gdy staramy się je realizować w życiu. Natomiast bycie chrześcijaninem jest „niczym”, jeśli sam chrzest traktujemy jako formalność, podtrzymanie obrzędowej tradycji lub polisę ubezpieczeniową. Nikt chyba nie krzywdzi Kościoła bardziej niż chrześcijanie pasywni, niekonsekwentni, tylko „z metryki”.
Jeśli przez sakrament chrztu świętego zostałem „wszczepiony” w Chrystusa i faktycznie On żyje we mnie, nic nie stoi na przeszkodzie, bym poczuł się „wybranym” sługą, w którym Bóg „ma upodobanie” i przez którego chce również dzisiaj iść przez ziemię dobrze czyniąc, aby w Duchu Świętym zmienić jej oblicze.
opr. mg/mg