Ponad miliard euro rocznie będą nas kosztować limity CO2 przydzielone przez Komisję Europejską
Ponad miliard euro rocznie kosztować nas będą limity emisji CO2 przydzielone przez Komisję Europejską. — Zapłaci to każdy z nas w cenie energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru — przestrzega prof. Jan Szyszko. Drugie tyle zapłacimy za wychwytywanie CO2 i magazynowanie go pod ziemią.
Image: www.sxc.hu
W ramach wewnątrzunijnego systemu handlu emisjami, który dotyczy produkcji energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru Komisja Europejska (KE) przydzieliła Polsce limit emisji CO2 na lata 2008— —2012 na poziomie 208,5 mln ton rocznie. — Nasze potrzeby są zdecydowanie większe i zgodnie z prognozami wynikającymi chociażby ze wzrostu gospodarczego i uzyskanych szans na wykorzystanie środków unijnych, wynoszą 284,6 mln ton — mówi prof. dr hab. Jan Szyszko, minister środowiska w rządach Jerzego Buzka i Jarosława Kaczyńskiego. To właśnie on, jako szef resortu w gabinecie tego ostatniego, zaskarżył tę decyzję do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, wygrywając dla Polski limity na poziomie 284,6 mln ton. — Obecny rząd PO—PSL zrezygnował z wygranego procesu, przez co chcąc produkować w Polsce wystarczającą ilość energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru, musimy dokupić limity emisji od państw Unii Europejskiej (UE) w cenie obecnie ok. 15 euro za tonę — dodaje prof. Szyszko. Z jego wyliczeń wynika, że sumę 1,14 mld euro rocznie z kar za przekroczenie limitów narzuconych przez KE każdy z nas zapłaci w wyższej cenie prądu, ciepła, szkła, cementu i papieru. — To jeszcze nie wszystko, gdyż rząd zobowiązał się do wychwytywania CO2 i w formie skroplonej chce składować ten gaz za cenę od 30 do 100 euro za tonę. Koszt ten ocenia się na sumę ok. 4 mld euro w latach 2008—2012 i to też pokryje przeciętny Kowalski — przestrzega Szyszko. Świadomi powagi sytuacji są sami energetycy, którzy, jak informuje „Rzeczpospolita”, napisali list do szefa rządu. Wskazują w nim, że bez darmowych pozwoleń na emisję CO2 cena prądu w naszym kraju wzrośnie nawet o 80 proc.! Polski Komitet Energii Elektrycznej, na zlecenie którego ponad dwa i pół roku temu opracowano Raport 2030, też nie pozostawia złudzeń. Z raportu wynika, że polityka klimatyczna UE w latach 2020—2030 będzie kosztować nasz kraj rocznie od 8 do 14 mld zł, co narazi PKB na stratę 154 mld zł w roku 2020 i aż 503 mld zł dekadę później. Oznacza wzrost udziału kosztów energii w budżetach domowych z 11 proc. w roku 2005 do 14,4 proc. w 2030 r. W UE poziom 10 proc. uznaje się za kryterium „ubóstwa energetycznego”.
Skąd wzięły się tak zatrważające liczby? Z ekologicznej paranoi, w którą popada świat, a UE w szczególności? Bo przecież wpływ człowieka na środowisko nie jest aż tak oczywisty i niepodważalny, jak nam się to wmawia. — Według wielu naukowców wzrost zawartości CO2 w atmosferze ziemskiej, będący efektem spalania węgla zakumulowanego w pokładach węgla kamiennego, brunatnego, torfu, ropy naftowej, gazu i wycinanych lasach, jest przyczyną niekorzystnych zmian klimatycznych. Będąc obiektywnym, należy w tym miejscu zaznaczyć, że zdanie odrębne zgłasza też wielu naukowców. Uważają oni, że występujące zarówno zmiany klimatyczne, jak i anomalia są zjawiskiem naturalnym, a ewidentnym przykładem tego jest choćby ostatnie kilkanaście tysięcy lat. Przykładowo w Europie Środkowej proces cofania się ostatniego zlodowacenia rozpoczął się kilkanaście tysięcy lat temu i w tym okresie występowało zarówno ocieplenie, jak i oziębienie i nie miało to żadnego związku z działalnością człowieka — mówi były minister Szyszko. Po chwili dodaje jednak, że „wolą polityczną większości rządów i parlamentów świata została wprowadzona w życie Ramowa Konwencja Klimatyczna ONZ”, która miała doprowadzić do „ustabilizowania koncentracji CO2 w atmosferze w latach 2008—2012 na poziomie, który według pierwszej wymienionej powyżej grupy zwolenników zapobiegałby niebezpiecznej antropogenicznej ingerencji w system klimatyczny kuli ziemskiej”. Pomysł ten skonkretyzował Protokół z Kioto wynegocjowany w 1997 r. — Narzucił on na poszczególne kraje rozwinięte konkretne zobowiązania co do redukcji w latach 2008—2012. Tym zabiegiem doprowadzono do tego, że nie tradycyjne źródła energii jak węgiel, ropa czy gaz, a CO2 stał się czynnikiem limitującym produkcję. Mówiąc wprost: można produkować, ile się chce, ale nie można przekroczyć limitu emisji CO2. Za przekroczenie trzeba płacić, a więc podnosić ceny na produkty — obrazowo wyjaśnia prof. Szyszko.
Zestawiając założenia i wysokości ewentualnych kar nasuwa się wniosek, że Polska jest jednym z większych trucicieli globu. Jak się okazuje, nic bardziej mylnego. — Z punktu widzenia Konwencji Klimatycznej i Protokołu z Kioto Polska to kraj sukcesu. Miała obniżyć emisje CO2 w latach 2008—2012 o 6 proc., a dokonała tej redukcji na poziomie 32 proc., emitując w tych latach o ponad 100 mln ton CO2 mniej, niż wynosił jej limit. Polska z ponad 560 mln ton emisji w roku bazowym doprowadziła do emisji na poziomie ok. 380 mln ton w okresie rozliczeniowym. Po przeliczeniach daje to grubo ponad 100 mln ton CO2 limitu emisji rocznie oprócz tego, co Polsce przysługuje w latach 2008—2012 — przekonuje minister Szyszko. — Limit ten można było albo zużyć na rozwój gospodarczy kraju, albo sprzedać tym, którzy nie wypełnili swoich zobowiązań redukcyjnych — dodaje. Na przykład Hiszpanii czy Irlandii, które zamiast zredukować emisję CO2 o 8 proc. zwiększyły ją o kilkadziesiąt. — Należy tu wspomnieć, że wzrost emisji obu tych państw związany był z burzliwym rozwojem gospodarczym, wynikającym z uzyskania funduszy pomocowych UE w ostatnich latach. Cała „stara piętnastka”, która zobowiązała się do wspólnego rozliczenia redukcji emisji, mając dokonać redukcji o 8 proc., zredukowała ją zaledwie o 2 proc. — tłumaczy profesor, dodając, że zgodnie z Protokołem z Kioto to „stara piętnastka” jest trucicielem Europy i to ona powinna płacić Polsce. Dlaczego zatem tak nie jest? Z bardzo prostego powodu, zmieniono rok bazowy z 1988 na 2005. — Nie liczą się więc osiągnięcia Polski, nie liczą się porażki „starej piętnastki”. Liczy się „solidarność i walka z klimatem”. Polska, która dokonała redukcji ogromnym wysiłkiem gospodarczym, musi dokonać dalszej redukcji o 20 proc. Do tego KE w ramach wewnątrz unijnego systemu handlu emisjami, dotyczącego produkcji energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru przydzieliła Polsce wspomniany już limit emisji na lata 2008—2012 na poziomie 208,5 mln ton rocznie — mówi szef resortu środowiska w rządzie Buzka i Kaczyńskiego.
Sytuacja wydaje się więc patowa. Gra toczy się o wielkie pieniądze, które zamiast otrzymywać, prawdopodobnie przyjdzie Polsce płacić. Polsce, czyli każdemu z nas. Rozwiązanie, mimo trudnej sytuacji, widzi wciąż prof. Jan Szyszko. — Zmienić rząd i rozpocząć skomplikowane w tej chwili negocjacje z UE w zakresie tzw. polityki klimatycznej — mówi, dodając, że Konwencja Klimatyczna i Protokół z Kioto stwarzają też możliwości dla polskiej wsi. — Tą szansą wydaje się być pochłanianie węgla z atmosfery przez zalesianie. To na polskiej wsi mamy ponad 2 mln ha ubogich gleb, niegwarantujących obecnie opłacalności produkcji rolnej. Według specjalistów każdy hektar takiej gleby jest w stanie pochłonąć po zalesieniu średnio ok. 16 ton CO2 na rok przez okres stu lat. Tona pochłoniętego CO2 to określona suma pieniędzy. Takie zalesianie dałoby więc stanowiska pracy, zmniejszając bezrobocie, chroniłoby i podnosiło jakość naszych zasobów przyrodniczych, pomnażając odnawialne zasoby energetyczne w postaci drewna. Oblicza się, że rocznie lasy Polski są w stanie pochłonąć dodatkowo ok. 40 mln ton CO2. To są poważne pieniądze, które zgodnie z prawem mogą być skierowane na tereny wiejskie. Odpowiednie ustawy zostały przygotowane w Ministerstwie Środowiska w latach 2005—2007. Obecny rząd niestety zrezygnował z tego, woląc ponosić koszty związane z wtłaczaniem CO2 w pokłady geologiczne — smutno konkluduje prof. Szyszko.
opr. mg/mg