Niewielu z nas dożywa 100 lat, a jeszcze mniej - mając tak "młodą" pamięć, jak Józef Kuźmiak z Latowic, który jest rówieśnikiem niepodległej Polski
Pan Józef Kuźmiak 20 lipca obchodził swoje 100. urodziny. Z tej okazji w kościele parafialnym w Latowicach była sprawowana Msza św. w jego intencji. W swoim długim życiu był on świadkiem wielu wydarzeń, o których opowiada z wielką pieczołowitością i wzruszeniem, pamiętając szczegółowo daty, ludzi i ich nazwiska oraz wydarzenia, które kształtowały naszą historię. Swoje wspomnienia zgromadził w obfitych zapiskach, które mogą stanowić źródło ciekawej książki historycznej.
W tych dniach kończy pan 100 lat. Jest to piękny wiek i można powiedzieć, że jest pan rówieśnikiem wolnej Polski. Dzięki takim ludziom możemy dzisiaj poznać prawdziwą historię Polaków na przestrzeni tych lat.
Józef Kuźmiak: Tak. Moje 100 lat życia jest związane z polską historią. Ta historia była różna, Także bardzo niedobra, przykra dla naszej Ojczyzny. Urodziłem się 20 lipca 1919 roku. W tym czasie Rzeczpospolita po 124 latach niewoli odzyskała swoją wolność. Nasza Ojczyzna była bowiem pod władzą trzech zaborców - Rosji, Austrii i Niemców. W wyniku I wojny światowej odzyskała ona swoją niepodległość. Pamiętne dla mnie są te lata. Pamiętam odrodzenie Polski. Urodziłem się w Ustianowej w Bieszczadach, było to wówczas województwo lwowskie. Tereny te były pod zaborem austriackim. Moi rodzice to Anna i Piotr Kuźmiak. Matka była gospodynią domową, a ojciec starszym podoficerem Wojska Polskiego. Mino, że było to polskie wojsko, chodził w mundurze austriackim, gdyż wszyscy wtedy nosili mundury kraju, który nas okupował. Po zwycięstwie w 1918 roku w Polsce nastąpiła wielka zmiana. Wielkie odrodzenie Polski i to we wszystkich dziedzinach życia, w oświacie, sądownictwie, a szczególnie wojsku. Nasza armia była wówczas bardzo silna. Pamiętam, że potrafiliśmy w 1920 roku rozgromić wielką armię rosyjską, komunistyczną, która miała za cel podbić całą Europę. Mówię tutaj o wielkim zwycięstwie, o tak zwanym Cudzie nad Wisłą.
Niewątpliwie były to czasy wielkiego odrodzenia, które miały wpływ na życie ludzi. Jak wyglądało zatem życie pana i pana rodziny?
Moi rodzice sprzedali majątek pod „przewodnictwem” mojej babci Marii i z Bieszczad wyruszyli w poszukiwaniu lepszego życia. Mój ojciec Piotr Kuźmiak, Franciszek i Michał Ekiert osiedlili się we wsi Buców, to jest za Medyką bodajże 5 km, w powiecie przemyskim. Była to wioska ukraińska. Mieliśmy tam mały folwark na skraju wsi. Pamiętam, że po odzyskaniu Polski, marszałek Piłsudski i jego rząd wprowadzili w naszym kraju małą reformę rolną, która zaowocowała wieloma przesiedleniami na tereny wyzwolone. Powstawały miejscowości z przesiedleńcami z małopolski. Powstała i wioska koło Bucowa, a w ciągu 20 lat powstała szkoła i kościół drewniany. Ukończyłem szkołę podstawową i pochwalę się, że byłem bardzo dobrym uczniem. Ponadto chodziłem do pobliskiej wsi Marianki, do której przyjeżdżał instruktor wojskowy i kształcił młodych chłopców pod względem wojskowym. Jako młodzieniec marzyłem, że pojadę na własnym koniu i zaciągnę się do kawalerii. Muszę dodać, że mieliśmy piękne konie. Jednak wszystko się zmieniło, kiedy zmieniła się sytuacja polityczna w Europie, a szczególnie kiedy powstały Niemcy hitlerowskie. Z historii pamiętam rok 1933. W Niemczech nastąpiła zmiana monarchii i Hitler zaczął tworzyć swoje nacjonalistyczne państwo. W ciągu sześciu lat stworzył potężną, nowoczesną armię.
Wiemy, że to, o czym pan teraz wspomniał, nie wróżyło nic dobrego dla Europy i jak się okazało dla świata. Wybuchła II wojna światowa. W tym roku mija 80 lat od tego wydarzenia. Jak pan pamięta ten dzień?
1 wrzesień, piękna polska jesień. I nagle nad Polską pojawiły się niemieckie samoloty, które niosły zniszczenia dla naszego kraju. Dotarły aż do Lwowa poprzez Medykę. Pamiętne są dla mnie te dni, bo w tamtym czasie pomagałem uciekinierom. Kiedy wybuchła II wojna, uciekinierzy z pasa zachodniej Polski kierowali się właśnie na Lwów. Szli dzień i noc, wśród nich było wojsko, policja, inteligencja. Pamiętam też wielki ogród otoczony drzewami, pośród których siedziało mnóstwo ludzi. Niektórzy chcieli wracać z powrotem z terenów, z których przyszli. Ojciec kazał mi zaprzęgać konie i poodwozić chętnych. Kilka razy tak odwoziłem. Pierwszy raz, kiedy pojechałem do Przemyśla, było już po bombardowaniu i w pamięci pozostał mi smutny widok. Pamiętam jeszcze inne zdarzenie. Otóż kiedy jechałem drogą, rowami szli cywile, a także nieuzbrojone wojsko, nagle zaatakowały nas niemieckie samoloty. Większości z nas udało się schować w tych rowach. Swoje konie uwiązałem w zagajniku i też się schowałem. Było jak się nie mylę dziewięć samolotów i żeby mogły one oddać kolejne serie musiały odlatywać i nawracać. W tym czasie przeskakiwaliśmy z jednej strony na drugą stronę drogi. I tak udało się przeżyć. Było to zaledwie dwa kilometry od domu i ojciec słysząc ten nalot po moim powrocie powiedział, że więcej już nie pojadę.
Zapewne tych chwil nigdy pan nie zapomni. Wojna rozszalała się na dobre i poza Niemcami nasz kraj zaatakowały także wojska radzieckie. Jak pamięta pan ten dzień?
17 wrzesień, minęło już kilkanaście dni wojny. Nie spodziewaliśmy się już niczego gorszego, a tu nagle z pobliskiej wsi Marianki wjechał ciężki rosyjski czołg. Za nim szły trzy kompanie wojska rosyjskiego. Jakie skutki były tej okupacji, to wiadomo. Wiele pamiętam z opowieści mojego wujka Franciszka, który z racji tego, że hodował konie i sprzedawał je, jeździł dużo po terenie. Potem przychodził do nas i opowiadał, co i gdzie się wydarzyło. Jeszcze w sierpniu, przed wybuchem wojny, wujek opowiadał, że do Przemyśla przywieziono transport Żydów z Niemiec. Polska miała wówczas kontrakty zbożowe i w tamtym czasie żniwa były bardzo udane. Zboże wysyłano wagonami do Niemiec, a Niemcy w zamian odesłali wagony załadowane Żydami i przysłali do Przemyśla. Następnym razem kiedy już weszli Rosjanie, przywiózł wiadomość, że w Medyce aresztowano księdza i organistę. Za każdym razem wieści były coraz gorsze. Rosjanie grabili majątki, zabierali bydło. Może to takie drobne sprawy, ale bardzo ważne w naszej historii.
Wiemy, że podobny los, jak wspomnianych Żydów, spotkał Polaków. W wagonach bydlęcych wywożeni byli do obozów i na daleką Syberię. Pan i pańska rodzina także podzieliła ten okrutny los.
Tak między 17 wrześniem a 10 lutym odbywały się masowe deportacje Polaków. Rosjanie mieli wszystko precyzyjnie zaplanowane. W sztabie w Moskwie przygotowywano listy deportowanych, trzeba było tory poszerzyć. Tak. Moja rodzina również została zesłana na Syberię. Pamiętam jak dziś. To był 10 luty 1940 roku, zima dosyć śnieżna, mróz około minus 20 stopni. Nagle w nocy usłyszałem szczekanie psów, wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem idących dwóch żołnierzy rosyjskich i krzyknąłem głośno: idą! Ojciec kazał wszystkim wstać i ubrać się. Pamiętam, jak żołnierz wprowadził do komory karabinu nabój i zapytał nas, czy mamy w domu broń. Oczywiście mieliśmy, ale nie przyznaliśmy się. Oficer wyciągnął dokument, w którym był rozkaz do wyjazdu. Na podwórku czekały już zaprzężone w ukraińskie konie sanie, gotowe do wywózki. Na stacji Medyka pod nadzorem NKWD wprowadzono nas do wagonów bydlęcych i ruszyliśmy w nieznane. Było chyba z 5O wagonów. Okna były zaryglowane, drzwi zamknięte. Głodni, zmarznięci jechaliśmy przez Kijów, Lwów, potem była Moskwa i trasa na Władywostok. A potem jechaliśmy w kierunku Mongolii i do ostatniej stacji Kamarczagi. Tam nas wyładowali. Było już po 20 marca. Na koniec musieliśmy jeszcze przez dwa dni iść pieszo. Dzieci i starsi z bagażami jechali saniami. I tak dotarliśmy do Tajgi. Transport z Medyki został osiedlony w rejonie Mońskim, w miejscowości Pima. Stały tam dwa stare drewniane baraki i w nich nas umieszczono. W środku stał żeliwny piec, a po bokach przygotowane były po dwie prycze. Można powiedzieć rodzinnie. I powiedziano nam, że to nasz dom.
Jak wyglądało życie na zesłaniu, w tak trudnych warunkach jakie panowały w tajdze?
Po trzech dniach zwołano nas i rozdzielono prace. Zostałem przydzielony do budownictwa, jako cieśla. Inni do prac przy budowie wąskotorówki. Jeszcze inni do prac przy wycince lasu. Kobiety także ciężko pracowały, wykonywały te same prace co mężczyźni. A jeśli chodzi o jedzenie, to pomiędzy dwoma barakami stała wiata i tam była kuchnia i jadłodajnia dla wszystkich. Ale za pieniądze. Nie dostawaliśmy jedzenia za darmo, trzeba było zapłacić za to, co ugotowali. I żeby mieć na jedzenie sprzedałem mój rower. Ponadto w plecaku miałem trochę pięciozłotówek i tak udawało się przeżyć. W 1941 roku generał Sikorski nawiązał kontakt z ambasadorem rosyjskim, kiedy Hitler zaatakował Rosję. W wyniku tego deportowani Polacy otrzymali wolność. Mogliśmy zmieniać miejsce pracy i zamieszkania. W tej sytuacji wielu skorzystało z okazji, oczywiście nie wszystkim się powiodło. Niektórzy przez taką zmianę utracili życie. Kiedy nastąpiła amnestia, moja rodzina zadecydowała o przeniesieniu się. Jak można się domyślać w czasie wojny brakowało ludzi do pracy w kołchozach i nie tylko. Wówczas przyjechali do nas tak zwani kupcy z kołchozu, którzy obiecali nam lepsze życie. Zabrali nasze tobołki na wozy i przewieźli w drugi powiat, który nazywał się partyzancki. Ulokowali nas w szkole, bo wtedy były wakacje. Było pięknie do czasu, kiedy nadszedł czas rozpoczęcia roku szkolnego i musieliśmy zwolnić szkołę. W zamian dostaliśmy barak, a właściwie oborę po owcach. Budynek z drewna i tam zamieszkaliśmy. Musieliśmy sobie przystosować tą oborę, wstawiliśmy okno z ojcem, zrobiliśmy stoły. Pamiętam jeszcze takie wydarzenie. Pewnego ranka w niedzielę wyszedłem przed barak, nic nie mówiąc nikomu, zrobiło mi się smutno, bo inni mieli swoje domy, w obejściach szczekały psy. Chciałem pójść do drugiej miejscowości, gdzie w kołchozach hodowali bydło. Mimo ryzyka poszedłem i na jednym z podwórzy zobaczyłem wozy, w oborach bydło. Zauważyłem pod jedną z nich kuch rzepakowy, czyli suchę masę po wytłoczeniu oleju. Wsadziłem pod ubranie i uciekłem, by mnie nie złapali, bo groziłoby mi aresztowanie. Byłem tak głodny, że zacząłem to jeść i o mało nie przepłaciłem życiem. Był straszny głód. Moja siostra na przykład podkopała kilka ziemniaków w polu, za co mój ojciec poniósł karę. Zabrali mu część pensji.
Kiedy udało się wam wrócić do Polski ?
Wszystko miało związek z ówczesną sytuacją polityczną. Niemcom nie udał się atak na Rosję, ponieśli klęskę, ale i Rosjanie osłabli. Brakowało wszystkiego, a przede wszystkim żołnierzy. My deportowani mimo, iż byliśmy wolni ciągle byliśmy traktowani jak niewolnicy. Chciałem dołączyć do armii Andersa, ale nie udało mi się. W tym czasie zaczęło tworzyć się wojsko polskie i zadecydowano, że deportowani pójdą do wojska. Z mojej rodziny poszło aż siedem osób. Tak skończyło się nasze zesłanie. Ja i moje siostry uczestniczyliśmy w bitwie pod Lenino. Byłem w pierwszej dywizji. Była to jednostka elitarna, bardzo dobrze zaopatrzona. Po bitwie pod Lenino dostałem plutonowego, potem zostałem szefem 7 kompanii 9 pułku, bo w tym czasie tworzyła się trzecia dywizja. Z frontu wróciliśmy do Katowic.
A jak to się stało, że zamieszkał pan w Latowicach?
Kiedy dostałem urlop, był akurat czas żniw. Przyjechałem wtedy do Latowic do wujka Karola, który przeniósł się tutaj z rodziną. W tym pomieszczeniu, gdzie teraz mieszkam, był wtedy sklep. W nim spotkałem blondynkę, przyszłą żonę, z którą przeżyłem 70 lat. W styczniu 1948 roku odbył się nasz ślub w kościele w pobliskiej Rososzycy. Po nocy poślubnej wróciłem do wojska. Jesienią 1945 roku nastąpiła reorganizacja wojska i część żołnierzy poszła do cywila, a część do służby granicznej. Byłem już wtedy podporucznikiem, bo wcześniej skończyłem szkołę oficerską w Mińsku Mazowieckim. Po reorganizacji dostałem przydział do Warszawy na stanowisko dowódcy kompanii ochrony Ministerstwa Obrony Narodowej. Potem dostałem przydział na dowódcę batalionu w jednostce w Stargardzie. Zdałem egzamin jako dowódca i zostałem kapitanem. Ale jak to bywa w życiu, zaczęła mi dokuczać choroba. Płuca nie wytrzymały. Syberia, ciężka praca i wojna dały się we znaki. Ze względu na stan zdrowia w 1954 roku przeszedłem do cywila. Wróciłem do Latowic do żony, dziecka i zająłem się pracą na gospodarstwie. Żona i teściowa dbały o mnie i zdrowie wróciło. Dzisiaj mogę powiedzieć, że te lata były naznaczone nauką, pracą fizyczną, jak i umysłową. Były to lata studiów wewnętrznych nad sobą i o Ojczyźnie.
opr. mg/mg