Fragment książki p.t. "Inka. Zachowałam się jak trzeba..."
Od 10 lat Biuro Edukacji Publicznej Oddziału Gdańskiego IPN przypomina przy różnych okazjach postać Danki — „Inki”. Dzięki wystawie zatytułowanej Za świętą Sprawę — żołnierze „Łupaszki” (2001)”, pokazywanej w całym kraju, dzięki małej wystawie monograficznej poświęconej Dance oraz licznym już publikacjom prasowym, postać dzielnej sanitariuszki staje się coraz bardziej znana zarówno na Pomorzu jak i w całym kraju. Niestety, rzadko spotykamy się z pełnym zrozumieniem czynów Danki i sensu jej ofiary. Najczęściej ludzie mówią, że to jest okropne, bo taka młoda dziewczyna została skazana. Okropne, że Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Natychmiast też szukają dla niej usprawiedliwień i chcą się upewnić, czy naprawdę pomagała zarówno rannym ze swojego oddziału, jak i rannym milicjantom. Najbardziej byliby zadowoleni, gdyby okazało się, że ona w ogóle nie walczyła, że przypadkiem trafiła do oddziału majora „Łupaszki”, że jest niewinną ofiarą.
Tu tkwi największe nieporozumienie. Danka nie była „ofiarą”. Ofiarami byli ludzie stawiani pod ścianą w przypadkowej łapance ulicznej w czasie okupacji. Ludzie wywożeni do obozów zagłady i tam unicestwiani. Ludzie zabijani masowo dlatego, że byli Żydami, w ramach niemieckiego „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, Polacy wywożeni całymi rodzinami w głąb Rosji, „sztob padochli”.
Danka nie była ofiarą. Mimo młodego wieku była świadomą uczestniczką polskiej, antysowieckiej konspiracji zbrojnej. Ona się w to nie „wplątała”. Wychowała się jako dziecko na opowieściach ojca o tym, co przeżył w Rosji carskiej, potem bolszewickiej. Obserwowała narodziny Polski sowieckiej, krzepnącej z dnia na dzień w swym zbrodniczym systemie. Nie miała złudzeń co do tego, jak będzie wyglądała Polska pod sowiecką kuratelą. Bardzo szybko przekonała się na własnym przykładzie, że system sowiecki nie pozostawia nikogo samemu sobie i że nie ma żadnego marginesu swobody. Albo jest się z nimi, albo przeciw nim. Została aresztowana po raz pierwszy jako szesnastolatka, ponieważ pracowała w zespole ludzi uznanych za „reakcyjnych”, sprzyjających „bandytom”. Zbiegła z ubeckiego konwoju i otrzymała pomoc, która zapewniłaby jej spokojny byt. A jednak przy pierwszej nadarzającej się okazji wróciła do oddziału. Nie chciała żyć w kraju, w którym córka łączniczki Armii Krajowej i żołnierza generała Władysława Andersa musi się ukrywać pod przybranym nazwiskiem. W leśnym oddziale partyzanckim, ściganym dniem i nocą przez NKWD-UB, KBW i konfidentów komunistycznej władzy, czuła się człowiekiem wolnym. I wierzyła. Tak jak jej młodzi koledzy z oddziału wierzyła, że podporządkowanie Polski Sowietom jest tylko stanem przejściowym. Wierzyła w zapowiadane powszechne wybory pod kontrolą aliantów. Wierzyła, że działalność takich oddziałów jak szwadrony majora „Łupaszki” przyczyni się do przełamania wśród Polaków zmęczonych wojną atmosfery strachu. To nie była ta Polska, o którą biliśmy się od 1939 roku z Niemcami.
Przez swą służbę w wileńskiej brygadzie chciała też nadać sens śmierci swoich rodziców. Bo na cóż sybirska poniewierka ojca, na cóż służba, cierpienie i śmierć matki, jeśli Polska — po tym, co wycierpiała w czasie wojny — miałaby się stać sowieckim dominium?
Kiedy stanęła w obliczu śmierci, to wszystko było już w jej głowie uporządkowane i utwierdzone. Nawet pragnienie życia — tak silne, gdy ma się 18 lat — nie zmusiło jej do podpisania prośby do Bieruta, do sięgnięcia po ostatnią szansę. To zniweczyłoby sens tego, co dotychczas robiła.
Danka Siedzikówna „Inka” przezwyciężyła młodość i pragnienie życia po to, by być wierną. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba... Powiedzcie o tym wszystkim młodym ludziom. Nie tylko w Narewce, Sopocie-Podjazach czy Ostrołęce. W całej Polsce.
Piotr Szubarczyk Inka.
Zachowałam się jak trzeba... album z płytą DVD, 125 min., reż. Natalia Koryncka-Gruz
|
|
opr. ab/ab