Inka. Zachowałam się jak trzeba...

Fragment p.t. "Oto człowiek..."

Piotr Szubarczyk

Oto człowiek...

Inka. Zachowałam się jak trzeba...

Danka Siedzikówna „Inka” weszła do pawilonu egzekucyjnego gdańskiego więzienia. Był piękny letni poranek, środa, 28 sierpnia 1946 roku. Za sześć dni miała skończyć 18 lat. Ileż pragnień, nadziei i oczekiwań związanych było z tymi urodzinami! Więcej niż u którejkolwiek nastolatki. Przy narodzinach uszkodzono jej drobne mięśnie twarzy, miała więc z jednej strony usta ściągnięte w nienaturalnym grymasie i lekko wklęśnięty policzek. Bardzo to przeżywała. W szkole dzieci, nieświadome tego, jak ranią słowa, nieraz dały się we znaki dziewczynce — ładnej i zgrabnej przecież, tylko ten grymas... Ojciec z mamą wybrali się z dzieckiem do wybitnego specjalisty w Warszawie, którego nazwisko przepadło gdzieś po latach w pamięci tych najbliższych, którzy przeżyli wojnę. Pan profesor powiedział, żeby się nie martwić. „Zrobimy małą operację i będziesz jeszcze ładniejsza... Tylko że takie operacje wykonuje się dorosłym. Przyjedziesz do mnie z mamą i z tatą, gdy skończysz 18 lat. Czas biegnie szybko, ani się nie obejrzymy...”.

Uczepiła się tych 18 lat i gdy dzieci jej dokuczały, przymykała oczy i wyobrażała sobie, jakie będą miały głupie miny, gdy wróci z Warszawy i się pięknie uśmiechnie...

O czym myśli człowiek przed śmiercią? O czym myśli bardzo młody człowiek przed śmiercią? O czym myśli młoda dziewczyna przed śmiercią? Trudno się uwolnić od takich wyobrażeń. Kiedy ma się niespełna 18 lat, chyba nie myśli się o wieczności. Raczej o tym, co miało być, a czego już nie będzie? Może powtarzała mimowolnie — bardziej ze zdumieniem niż z przerażeniem — Już nigdy nie pojadę z mamą i z tatą do Warszawy... Już nigdy nie pojadę z mamą i z tatą do Warszawy... I dalej w kółko to samo. A potem może pomyślała, że i tak by nie pojechała, bo matka leży gdzieś w lesie pod Białymstokiem, zabita przez Niemców jeszcze w 1943 roku, a ojciec tysiące kilometrów od domu — na polskim cmentarzu w Teheranie. I jeszcze pewnie pomyślała: Już nigdy się nie uśmiechnę, bo jak ja bez nich pojadę do tej Warszawy... A może jednak próbowała się w tym momencie uśmiechnąć, wbrew tym ponurym myślom, żeby zgonić zły sen, bo to chyba nie na jawie się dzieje...

Niektórzy więźniowie oddziału dla politycznych starego poniemieckiego więzienia przy Schiesstange, teraz ulicy Kurkowej w Gdańsku, wiedzieli o egzekucji siedemnastolatki. Według jednej z relacji niektórzy odmawiali Anioł Pański.

Była godzina 6.15, sala egzekucyjna pełna ludzi. Prokurator wojskowy Wiktor Suchocki, lekarz, zgraja funkcjonariuszy UB i przejęty tą sytuacją do głębi, nienaturalnie skurczony w duchowym cierpieniu wikariusz kościoła garnizonowego w Gdańsku ks. Marian Prusak, który dwie godziny wcześniej spowiadał skazańców — Dankę i jej współtowarzysza Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”, jednego z najlepszych żołnierzy majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” podczas antysowieckiej kampanii jego szwadronów w roku 1946.

Znowu wpadła w refren niespełnionego pragnienia. Już nigdy nie pojadę z mamą i z tatą do Warszawy... Nagle oprzytomniała. A może przebudziły ją wzruszenie i słowa pożegnania „Zagończyka”? Miał 41 lat, zostawiał żonę i małe dzieci. Patrząc na „Inkę” i na jej młodość, cierpiał podwójnie, bo widział w niej swoje dzieci i nadchodzące ciężkie życie swojej żony. Ci „polityczni” tacy już byli. W obliczu śmierci przepraszali najbliższych za swoje życiowe wybory. Nie myśleli o bólu, który nadchodzi, nie bali się przepaści, która się przed nimi otwierała. Pułkownik Antoni Olechnowicz „Pohorecki”, bezpośredni przełożony majora „Łupaszki”, napisał w pożegnalnym liście: Wszystkich Was przepraszam, że ściągnąłem nieszczęście na Was, Kochani. Wspomnijcie mnie czasem. Całuję Was mocno i ściskam. Wasz ojciec, mąż i przyjaciel — Antek.

Więc jeszcze to jedno pragnienie, by nie zapomnieli. Wspomnijcie... Tego listu ubecka cenzura nie pozwoliła już wysłać. Sowieckie państwo „ludowe” zabijało wrogów bez śladu, kierując się słusznym skądinąd przekonaniem, że martwi są jeszcze groźniejsi od żywych. Ten list odnalazł po pół wieku historyk w archiwum IPN. Był w zalakowanej kopercie, w „aktach sprawy”...

Prokurator kończył czytanie uzasadnienia wyroku. Teraz padła ta straszna komenda: „Po zdrajcach narodu polskiego, ognia!”. Zabolało. Te słowa... Zanim jednak padły strzały, obydwoje krzyknęli jak na komendę: „Niech żyje Polska!!!”.

Tak bardzo zabolały słowa: „zdrajcy”. Czy się wcześniej umówili?

Strzały z dziesięciu sowieckich pepesz zraniły tylko „Zagończyka”, dziewczyny nie tknęły. Widać było, że ci żołnierze, choć z KBW, coś w końcu zrozumieli...

Oszołomieni hukiem wystrzałów osunęli się na ziemię, lecz żyli. „Inka” podniosła się i świadoma nieuchronności tego, co się za chwilę stanie, krzyknęła raz jeszcze: „Niech żyje major «Łupaszko»!”.

W lipcu 2001 roku Alojzy Nowicki — świadek egzekucji, zastępca naczelnika więzienia w Gdańsku z roku 1946 — opowiedział o tym wszystkim pracownikom IPN w Gdańsku. Nie miał powodów, by kłamać, by tworzyć legendę „Inki”. Mówił dobrowolnie, z własnej inicjatywy. Był człowiekiem powojennego „awansu społecznego”, który dał mu system sowiecki w Polsce. Powiedział jeszcze, że dowódca plutonu egzekucyjnego z gdańskiego KBW podporucznik Franciszek Sawicki, wściekły z powodu nieudanej egzekucji i przestraszony możliwymi dla siebie konsekwencjami, podszedł i z bliskiej odległości, strzałami z pistoletu w głowę zabił „Inkę” i „Zagończyka”. Potwierdził to przed śmiercią w relacji dla IPN ks. Marian Prusak. Znana jest też szczególna w swym okrucieństwie relacja pośrednia jednego z funkcjonariuszy UB obecnych przy egzekucji: „Nie chciała skacina zdechnąć, trzeba ją było dobić...”.

Te straszne słowa zapamiętała dobrze Helena Mikołajewska-Witkiewiczowa. To u niej i u jej siostry Jadwigi Mikołajewskiej-Jaroszowej „Inka” spędziła ostatnią noc przed aresztowaniem.

W pożegnalnym grypsie, przekazanym z gdańskiego więzienia już po wyroku śmierci, Danka napisała: Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba... Ten gryps, wysłany do sióstr Mikołajewskich w Gdańsku, nie zachował się. Został szybko zniszczony, tego wymagały zasady konspiracji. Jednak jego treść Helena i Jadwiga dobrze zapamiętały.

Babcia Danki Aniela Siedzikowa, matka jej ojca, umarła pięć lat po śmierci ukochanej wnuczki. Czy słowa Danusi kiedykolwiek do niej dotarły? Przepraszam, że ściągnąłem nieszczęście na Was, Kochani..., Babciu, zachowałam się jak trzeba.... Oto słowa umierających. Oto człowiek...

Piotr Szubarczyk

Inka.
Zachowałam się jak trzeba...

album z płytą DVD, 125 min., reż. Natalia Koryncka-Gruz
Dom Wydawniczy Rafael
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7569-405-5

Spis wybranych fragmentów
Oto człowiek...
A kiedy przyjdzie wiosna...
W „śledztwie”
„Sąd”
Sprawiedliwy
Łaska Bieruta
Pamięć nie litość
Ostatni rozkaz dowódcy Armii Krajowej

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama