Rozmowa z Tadeuszem Fiszbachem na temat stanu wojennego (fragment książki "Stan wojenny - wspomnienia i oceny" pod red. Jana Kulasa "BERNARDINUM" 1999)
W „Nocy Generała” Meretik pisze: „Fiszbach jest nade wszystko człowiekiem dialogu. Udowodnił to, głosząc od początku strajków w sierpniu 1980 roku potrzebę negocjacji ze stoczniowcami”. Tak właśnie był Pan postrzegany i na Wybrzeżu, i w Warszawie. W którym momencie zdał Pan sobie sprawę, ze czas dialogu skończył się i do głosu doszli zwolennicy konfrontacji i siły?
Trudno mówić o jakimś konkretnym momencie, to był proces. Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się pod koniec 1980 roku. Na Zatoce Puckiej stanęła flota radziecka. Natychmiast zadzwoniłem do Warszawy, pytając co się dzieje? - Są manewry, okrętom zabrakło paliwa i czekają na bunkier - usłyszałem. Podczas przyjęcia w Konsulacie Generalnym ZSRR w rocznicę rewolucji październikowej wokół mnie panowała lodowata atmosfera i coś w rodzaju izolacji. Potem była prowokacja bydgoska, karcący list KPZR i wiele innych drobniejszych wydarzeń, które dopiero znacznie później układać się zaczęły w logiczną całość. „Solidarność” radykalizowała się coraz bardziej, a w partii górę brało to skrzydło, które parło do rozwiązań siłowych. Na posiedzeniach Komitetu Centralnego coraz częściej mówiło się o obronie socjalizmu jak niepodległości, a coraz rzadziej o dialogu. Wokół mnie zaczęło robić się pusto. Pamiętam, jak na jednym z posiedzeń plenarnych KC, na którym mówiłem o konieczności podtrzymania dialogu społecznego, zostałem przez salę wytupany. Tylko Tadeusz Łomnicki, wówczas członek KC, podszedł i uścisnął mi rękę. Potem był nadzwyczajny zjazd i przepadłem w wyborach, ale ciągle jeszcze wierzyłem w możliwość kompromisu. Każdy, kto przeżył Grudzień '70 na Wybrzeżu wiedział czym grozi przerwanie negocjacji, więc robiłem wszystko, aby do tego nie dopuścić. 4 listopada (pamiętam tę datę, bo to dzień moich urodzin) dowiedziałem się, że mozolnie przygotowywane spotkanie prymasa Glempa, gen. Jaruzelskiego i Lecha Wałęsy nic odbędzie się. A to była jedna z niewielu już szans. Zdesperowany przygotowałem zwięzły wywód i poprosiłem o wywołanie Jaruzelskiego z posiedzenia Biura Politycznego. Generał wysłuchał moich argumentów i uznał je za słuszne. Spotkanie odbyto się, ale nie dało żadnych efektów. Decyzje o stanie wojennym musiały być już podjęte.
Czy znając wtedy wszystkie uwarunkowania zewnętrzne i wewnętrzne liczył się Pan z możliwością radzieckiej interwencji lub przewidywał wprowadzenie stanu wojennego?
Uważałem wtedy, i do dziś nie zmieniłem zdania, że interwencja wojsk Układu Warszawskiego nie wchodziła w rachubę. Jej konsekwencje w makroskali byłyby dla Związku Radzieckiego nieobliczalne. Poza tym znaczna część jego sił i środków zaangażowana była w Afganistanie. Nie wykluczałem tego, że znajdą się w Polsce jacyś towarzysze, którzy poproszą o „bratnią pomoc”, ale byłem przekonany, że skończy się na pogróżkach i presji psychicznej. Co zaś do stanu wojennego (wtedy mówiło się raczej o stanie wyjątkowym) - także nie brałem takiego rozwiązania pod uwagę. Byłem przecież jednym z sygnatariuszy Porozumień Sierpniowych i traktowałem je jako dwustronne zobowiązanie. Później dowiedziałem się (dziś informacja ta jest powszechnie znana), że decyzja o przygotowywaniu stanu wojennego zapadła niemal jednocześnie z tą o podpisaniu porozumień. 12 grudnia podczas posiedzenia egzekutywy KW dotarła do nas, za pośrednictwem księdza Jankowskicgo, wiadomość, że od strony Koszalina i Słupska jadą w stronę Gdańska duże oddziały wojska oraz ZOMO. Zadzwoniłem natychmiast do sekretarza KC gen. Milewskiego, pytając o powód tych przemieszczeń. Odpowiedź była mętna: wiecie towarzyszu jest zima, zaspy, trzeba odśnieżyć główne trasy... i dalej w tym tonie. Ale nawet wtedy, wbrew faktom, łudziłem się, że to tylko demonstracja siły i nie traciłem nadziei.
Jak i od kogo I sekretarz partii w strategicznym województwie dowiedział się o wprowadzeniu w kraju stanu wojennego? I co Pan wtedy czul?
Tej nocy bytem w domu. Około godziny pierwszej zadzwonił płk Andrzejewski -komendant wojewódzki MO i przekazał mi polecenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, abym natychmiast udał się do Wałęsy i skłonił go do wyjazdu na rozmowy polityczne do Warszawy. Wiadomość wydała mi się tak dalece nieprawdopodobna, że postanowiłem sprawdzić ją najpierw u Rakowskiego, a potem u Barcikowskiego. Obaj potwierdzili. Rakowski powiedział: wiesz, co to jest rozkaz i co oznacza niewykonanie go w stanie wojennym. Po jakimś czasie przyjechało kilka samochodów, w jednym z nich był wojewoda Kołodziejski, który miał mi towarzyszyć do Wałęsy. W drodze na Zaspę nastąpił półgodzinny postój całej kolumny w pobliżu kina Znicz - nie ukrywani że bardzo denerwujący, bo niezrozumiały. Wreszcie podjechaliśmy pod otoczony przez zomowców dom przewodniczącego „Solidarności”, weszliśmy do pełnej funkcjonariuszy z łomami klatki schodowej, a potem do mieszkania. Pan Lech powitał nas słowami: - Tak nie rozmawia Polak z Polakiem, a my zapewniliśmy go w najlepszej wierze, że to nic aresztowanie, nie internowanie, ale zaproszenie na rozmowy. Długo trwało nim Wałęsa, po naszej drugiej wizycie, zdecydował się przyjąć to „zaproszenie”.
W ten sposób Pan i wojewoda Kołodziejski - ludzie dialogu, sygnatariusze porozumienia, cieszący się powszechnym zaufaniem i sympatią (pamiętam jak podczas strajku stoczniowcy mówili: „Łysy jest w porządku” i to byt wielki komplement) staliście się emisariuszami WRON namawiającymi Wałęsę do oddania się w jej ręce.
Byliśmy tym faktem niezwykle przygnębieni, poruszeni, wręcz roztrzęsieni. I zupełnie bezsilni. Czułem, że tracę swoją wiarygodność u robotników. Jeszcze tego samego dnia poprosiłem dyrektora Stoczni Gdańskiej, Klemensa Gniecha, aby zwołał nazajutrz zebranie aktywu. Tak się stało i mogłem osobiście opowiedzieć stoczniowcom o naszej roli w zatrzymaniu Wałęsy i braku naszego wpływu na rozwój sytuacji (...).
Tadeusz Fiszbach - dr inż. W latach 1971-81 sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Sygnatariusz Porozumień Sierpniowych. W latach 1989-91 wicemarszałek Sejmu. Radca polskiej ambasady w Helsinkach i Oslo.
opr. mk/mg