Recenzja: Kołektywizacija i hołod na Ukrajini 1929-. Zbirnyk dokumentiw i materialiw, Kyjiw 1992
Kolektywizacja rolnictwa w Związku Radzieckim pociągnęła za sobą miliony ofiar ludzkich. Największe straty poniosła Ukraina, gdzie chłopi z wyjątkowym oporem występowali przeciwko kołchozom. Chcąc ich zmusić do uległości, władze radzieckie doprowadziły do pomoru głodowego. Zginęło, w większości w pierwszej połowie roku 1933, około 5 milionów mieszkańców wsi. Jeszcze niedawno zbrodnia ta, tak na Ukrainie, jak i u nas, była przedmiotem tabu. Aby poznać tę kartę martyrologii, należało sięgać do publikacji zachodnich, które dla naszych wschodnich sąsiadów były z reguły niedostępne.
Sytuacja zmieniła się, kiedy Ukraina zaczęła odzyskiwać swoją niepodległość. Aby poznać prawdę o męczeństwie swego narodu, historycy rozpoczęli kwerendy archiwalne, a działacze skupieni w Ukraińskim Towarzystwie Historyczno-Oświatowym "Memoriał" poszukiwania świadków wydarzeń w terenie. Dzięki tym wysiłkom otrzymaliśmy dwie niezwykle cenne, wzajemnie się uzupełniające, pomnikowe publikacje.
W wydawnictwie przygotowanym przez historyków pracujących pod kierunkiem Stanisława Kulczyćkoho opublikowano zbiór 403 dokumentów i materiałów, w większości przechowywanych w Centralnym Archiwum Państwowym w Kijowie, z reguły do niedawna utajnionych. Są to: zarządzenia, okólniki, sprawozdania i przeglądy wydarzeń, zestawienia informacyjne, wyroki sądowe, fragmenty przemówień podania i skargi mieszkańców wsi. Materiały te umożliwiają wyjaśnienie procesów, które doprowadziły do rujnacji gospodarstw wiejskich. Pośrednio zostały też ukazane mechanizmy organizowania klęski głodu na Ukrainie. O samym głodzie i jego tragicznych skutkach w oficjalnych dokumentach brak w ogóle wzmianek. Problem ten był pomijany albo w mówieniu o nim posługiwano się eufemizmami - "trudności żywnościowe", "załamanie frontu żywnościowego", "sabotaż kułaków" itp. Nawet w chłopskich suplikach do władz nie ujawniano w pełni grozy pomoru głodowego. Ofiary miały świadomość, że jest to temat zakazany i nie chciały drażnić partyjnych dygnitarzy, których proszono o pomoc.
Zbrodni pomoru głodowego, podobnie jak zbrodni w hitlerowskich obozach, nie sposób ukazać w oparciu o oficjalne dokumenty bez pomocy relacji ludzi, którym udało się przeżyć. Lidii Kowałenko i Wołodymyrowi Maniakowi udało się zebrać ponad tysiąc wspomnień o głodzie. Kiedy w 1987 roku na łamach prasy ("Literaturna Ukrajina", "Silski Wisti") zwrócono się z apelem do ludności nie spodziewano się takiego odzewu. Lidia Kowałenko, w jej domu bez przerwy pojawiali się nieznajomi ludzie, kręcił się magnetofon, dzwonił telefon, nadchodziły listy. "Ludzie spieszyli się z ujawnieniem strasznej prawdy, która przygniatała ich dusze przez całe życie" (2, 18). Autorami relacji są w większości ludzie, którzy w okresie głodu mieli od 10 do 15 lat. Pisali też urodzeni po wojnie, nieraz całkiem młodzi, którym o głodowej tragedii opowiadali rodzice lub dziakowie. Obok indywidualnych są relacje zbiorowe, w większości spisane lub nagrane przez dziennikarzy i nauczycieli. Świadkowie to przede wszystkim kołchoźnicy, choć nie brak ludzi innych zawodów: nauczycieli, dziennikarzy, wojskowych, pisarzy, urzędników i działaczy partyjnych. Masowy napływ relacji od ludzi różnych pod względem wieku, zawodu, doświadczeń i przekonań, świadczy, jak głęboko w pamięci ludności ukraińskiej tkwi tragiczny okres pomoru głodowego, jak żywe jest poczucie krzywdy. Warto nadmienić, że zdecydowano się ujawnić tragiczne przeżycia roku 1933 jeszcze w czasie funkcjonowania władzy radzieckiej, kiedy nie obumarł jeszcze strach przed represjami.
Zanim wieś nawiedziła klęska głodu, chłopi zmuszeni byli do kolektywnej gospodarki. Likwidacja prywatnej własności najboleśniej uderzała w zamożnych rolników, zwanych potocznie kułakami. Nie przyjmowani do kołchozów, trafiali do łagrów i na zesłanie, a w najlepszych wypadkach byli wyrzucani z gospodarstw na pustkowia poza granicami wsi. "Kiedy zaczęła się kolektywizacja - wspomina Wiera Łozenko - po zagrodach, jak czarna śmierć, chodzili grupami aktywiści (...) Wszystko zabierali i opisywali, to za podatki, to za dostawy, to jeszcze za coś. Antychryci ci wyłamywali drzwi, wyganiali w nocy rodzinę na mróz. Rzucali senne dzieci na furmanki i wieźli w ciemny goły step" (2, 188). Do miejscowości, gdzie dochodziło do bardziej radykalnych wystąpień antykołchozowych, wysyłano uzbrojone oddziały. Ginęli ludzie.
Zwiastunami tragedii pomoru głodowego były decyzje władz radzieckich podejmowane od połowy roku 1932. Ignorując fakt degradacji rolnictwa i złych urodzajów, w lipcu tego roku tylko w niewielkim stopniu obniżono wymiary zbożowych dostaw. Do kołchozów i nielicznych już rolników indywidualnych skierowano brygady aktywistów, które w ramach kontyngentu odbierały nawet ziarno siewne. W 83$ kołchozów ludzie nie otrzymali zarobionych produktów rolnych. Zapasy kołchozowe chronił przed kradzieżami dekret z 7 sierpnia 1932, w którym mowa o karze śmierci, jaką można było zamienić na pozbawienie wolności "na okres nie mniej niż 10 lat z kofiskatą całego majątku" (1, 499). Spośród licznych skazanych wspomnijmy tu Nastię Klimenko, wysłaną na 10 lat do obozu, bo "zajmowała się kradzieżami na kołchozowych polach, na których ścinała kłosy i była zatrzymana na miejscu kradzieży z jednym workiem kłosów" (1, 576). Wykrywanie tego rodzaju "złodziei" ułatwiały wieże strażnicze, które w połowie roku 1932 pojawiły się na kołchozowych polach Ukrainy.
Począwszy od jesieni 1932 coraz częściej we wsiach ukraińskich zdarzały się ofiary śmierci z głodu, ale najgorsze przyszło z wiosną 1933. "Początkowo ludzie starali się jeden drugiemu pomagać, podtrzymać - pisze Maria Krawec - Następowały jednak dni jeden straszniejszy od drugiego (...) Ludzie chodzili czarni, straszni, zezwierzęceni. Puchły nogi, ręce i twarze, pękała skóra (...) Wymierały całe rodziny " (2, 293). Marfa Honczaruk wspomina: "Mniejszy brat płakał i płakał, a na rono umarł. Rankiem umarł drugi mój brat, starszy z 20 roku. Leżeli obydwaj martwi, a mama płakała. Tego dnia wieczorem umiera i siostra. Już troje leżało, opuchłych, aż strach było patrzeć (....) Pod dwóch dniach umarł tato. Było to w sobotę wieczorem. W niedzielę rano mama mówi: podaj mi, dziecko, ubranie, wszystko czyste w skrzyni. Podałam, oni ubrali się, położyli i umarli. Leżeli tato i mama do poniedziałku. Było to w miesiącu maju trzydziestego trzeciego roku" (2, 29).
Aby uratować się przed śmiercią głodową ludzie szukali pożywienia gdzie to tylko było możliwe. Gdy zniknął śnieg, pisze Mychtod Wołynec, "zbieraliśmy zeszłoroczne wymarzłe przez zimę kartofle. Niektóre już całkiem przemarznięte, suche, sam krochmal. Inne, jeszcze zgniłe, mokre i śmierdzące. Wszystko szło do torby. W domu do tej zgnilizny dodawano owsianej mąki, którą tato gdzieś zdobył, rozkręcano na wodzie i pieczono naleśniki. Wychodziły śmierdzące aż dech zapierało" (2, 273). "Szukałem jedzenia wszędzie - wspomina Serhyj Suzariew - W szkole plakaty były przylepione ciastem, a ja po kryjomu odłupywałem to ciasto. Rwałem i jadłem wszelkie trawy i liście. Brzuch miałem wzdęty, a nogi jak patyczki. Czemu ja wtedy nie umarłem?" (2, 480). "Z nastaniem zimy - relacjonuje Mykoła Kowtun - rozpoczął się ciężki głód. Ludzie jedli żołędzie, łupiny fasoli (...) Jedli koty i psy. Wiosną wykopywali różne korzenie (...) Jedli pokrzywy, mokrzyce, liście końskiego szczawiu, łobodę. Lowili krety, wrzeczce zbierali żółwie" (2, 313).
Szukano też pożywienia poza terenem wsi, w większych ośridkach miejskich, gdzie nie było głodu. Liczono na uzyskanie tam pracy lub na zwyczajne ludzkie miłosierdzie. Począwszy od wiosny 1933 w miastach odnotowywano coraz więcej bezdomnych dzieci wiejskich. Zostawiano je tam z nadzieją na uratowanie od niechybnej śmierci głodowej. W notatce Miejskiego Wydziału Ochrony Zdrowia w Charkowie z 14 maja 1933 jest mowa o trudnościach w zakwaterowania blisko 3 tysięcy podrzuconych do tego miasta dzieci. Znaleziono miejsce dla 1670, a 1205 wysłano do domów dziecka w terenie. Pozostawione w Charkowie "były w stanie skrajnego wycieńczenia. Większość z nich ma dolegliwości żołądkowo-jelitowe na skutek niedostatecznego odżywiania (...) Jeżeli do tego dodamy, że znaczna część dzieci to niemowlęta do jednego miesiąca, okazuje się zrozumiała śmiertelność dzieci (do 30$), którą obserwujemy w miesiącu maju" - stwierdzali pracownicy miejskiej służby zdrowia (1, 621).
Podejmowane próby dokarmiania dzieci w szkołach oraz organizowanie zbiorowego żywienia w kołchozach tylko w niewielkiej części łagodziły skutki pomoru głodowego. Dochodziło do kanibalizmu. W obawie przed ludojadami matki ostrzegały dzieci, aby nie oddalały się od domu. Iwan Drejew podaje, że w jego wsi "było niemało wypadków ludożerstwa. Jedli swoich którzy pomarli, jedli tych których odwożono na cmentarz, bo ich prawie nie zakopywali w ziemi" (2, 223).
Podobnie jak z kanibalizmem, ludzie nie mogli się pogodzić z brakiem szacunku do zmarłych. W czasie kiedy wymierały całe rodziny i pustoszały wsie, brakowało jednak ludzi do zajmowania się godnych pochówkiem ofiar głodu. Ludzie, którzy przeżyli pomór, do dziś ubolewają, że ich bliscy nie mieli uświęconego tradycją pogrzebu. Hawryło Prokopenko pisze: "Prawie każdego dnia obok naszej chaty wieźli na cmentarz pomarłych z głodu, niekiedy na furmankach, a niektórych po prostu wlekli na wielich arkuszach blachy. Chowali w większości bez trumien, we wspólnych mogiłach. Wśród opuchłych, spotwarniałych głodem zmarłych trafiali się i żywi. Mogiły nie codziennie zasypywali i niektórzy oprzytomniawszy w nocy, wołali o pomoc" (2, 2, 196). Lidia Kowałenko, która zbierała relacje w różnych częściach Ukrainy, odnotowała: "starzy ludzie prowadzili nas za wieś, na porosłe osiczyną i gorzkimi piołunami pustkowia, mówili Tu i zdejmowali czapki, a kobiety przykładały do oczu końce swoich białych chustek. I mało gdzie na tym miejscu stał krzyż, albo jakiś inny znak, że tutaj znaleźli swój ostatni spoczynek nasi rodacy. Mało gdzie były nawet nagrobne kopczyki - nie czas, a czyjaś zła wola zrównała je kiedyś z ziemią, żeby i znaku po tej zbrodni nie pozostało" (2, 20).
Do opustoszałych z ludzi i zdewastowanych wsi ukraińskich kierowano siedleńców z innych republik, głównie z Rosji. W informacji Wszechzwiązkowego Komitetu Przesiedleńczego odnotowano, że na Ukrainę "do 28 grudnia 1933 wysłano 329 transportów, 21856 gospodarstw, 117 149 członków rodzin" (1, 643).
Zarówno z dokumentów, jak i ze wspomnień wynika, że ludobójstwo na Ukrainie w roku 1933 było możliwe jako element radzieckiego systemu totalitarnego. Największą odpowiedzialność ponoszą władze centralne ZSRR, a także realizatorzy odgórnych zaleceń, władze republiki i podległy in aparat w obwodach, rejonach i wsiach. Szczególnie złą sławą zapisali się w ludzkiej pamięci aktywiści partyjni, skierowani na Ukrainę z innych republik. Były ich tysiące i trafiali do każdej wsi. Nadzorowali miejscowy aktyw i mobilizowali go do skrupulatnej realizacji antyludzkich zarządzeń władz zwierzchnich. Z większości wspomnień przebija troska o przekazanie prawdy o tamtych ponurych czasach i o godne upamiętnienie narodowej tragedii. Tragedii, którą przez ponad pół wieku starano się wymazać z historii Ukrainy.
CZESŁAW RAJCA, ur. 1928, historyk, dr, kustosz Muzeum na Majdanku. Opublikował: Ruch oporu chłopskiego w Królestwie Polskim 1815-1864 (1969), Walka o chleb 1939-1944 (1991), współautor monografii Majdanek 1941-1945 (1991). Mieszka w Lublinie.