Co może zrobić Kościół dla bezrobotnych i zagrożonych utratą pracy?
W wielu środowiskach lansowana jest dziś teza, jakoby Kościół katolicki nie robił nic, by przeciwdziałać zjawisku bezrobocia w naszym kraju. Abstrahując od tego, że rozwiązywanie problemów polityki społecznej należy przede wszystkim do obowiązków państwa, ocenę taką należy uznać za wysoce krzywdzącą. Można raczej zaryzykować twierdzenie, iż to właśnie polski Kościół jest jednym z niewielu ośrodków, które mają sensowny program pomocy bezrobotnym oraz konsekwencję w jego realizacji.
Bezrobocie to dzisiaj bez wątpienia najważniejszy problem społeczny, ekonomiczny i etyczny w naszym kraju. W sumie bez pracy pozostaje 3,074 miliona osób, a więc co piąty dorosły Polak. Stopa bezrobocia wyniosła we wrześniu br. 17,5 proc. w skali kraju. Zatrważający jest fakt, że aż 42 proc. polskich 18-25-latków jest dziś bez pracy. Co gorsza, wyraźnie widać, że rządząca ekipa nie ma żadnej recepty na rozwiązanie tej dramatycznej sytuacji. Nic dziwnego więc, że w kraju mnożą się protesty i niepokoje społeczne. Bezrobocie przyczynia się do ubożenia Polaków, powszechny jest strach przed utratą pracy i obawa o najbliższą przyszłość. Ale to tylko jedna strona medalu. Społeczne skutki długotrwałego bezrobocia są bez porównania groźniejsze niż te ekonomiczne: niszczenie więzi społecznych, podziały między ludźmi, rozbite rodziny, samobójstwa, zachwiania godności człowieka, wzrastająca przestępczość, alkoholizm i prostytucja. Nad wszystkim tym unosi się dojmujące uczucie beznadziei i braku perspektyw.
W obliczu takich zagrożeń Kościół nie może pozostawać obojętny i ma moralne prawo - ba!, obowiązek - by próbować przeciwdziałać negatywnym zjawiskom związanym z bezrobociem. „Człowiek jest drogą Kościoła. Realizując swą misję, Kościół winien zajmować się wszystkimi sferami ludzkiego życia, ponieważ nie ma w nim dziedzin, które można traktować w oderwaniu od Bożego planu zbawienia. Wszystko, cokolwiek człowiek robi, ma swe odniesienie do Boga” - napisał Abp Damian Zimoń w liście „Kościół katolicki na Śląsku wobec bezrobocia”.
Problem Śląska i górnictwa należy do najtrudniejszych zagadnień związanych z restrukturyzacją polskiej gospodarki. Śląskie kopalnie są dzisiaj w zdecydowanej większości deficytowe. Skończyła się dobra koniunktura na węgiel, a inne surowce są bardziej ekologiczne i tańsze w uzyskaniu oraz eksploatacji. Cena polskiego „czarnego złota” przeznaczonego na eksport jest o kilkadziesiąt złotych niższa niż koszt jego wydobycia. Te różnice są wyrównywane z kieszeni wszystkich polskich podatników. Ogromne sumy z budżetu państwa idą także na górnicze płace (zarobki są tu o 68 proc. wyższe niż średnia w innych gałęziach przemysłu), wysokie emerytury, pakiety socjalne oraz nagrody („trzynastki”, „czternastki” i „barbórki”). Górnictwo jest zatem jednym z głównych balastów i hamulców naszej gospodarki.
Jednakże nie zapominajmy o tym, że przez długie lata w głównej mierze właśnie dzięki górnictwu nasz kraj zarabiał niezbędne dewizy. A były one potrzebne choćby do obsługi polskiego zadłużenia zagranicznego, czy dla wprowadzania nowych inwestycji i technologii. Ale to już niestety przeszłośćÉ
Górnicy mają prawo czuć się wykorzystani. Przez wiele lat ciężko pracowali, generując lwią część naszego dochodu narodowego. Komunistyczna gospodarka bezwzględnie ograbiała ten rejon z jego cennych bogactw. Dziś zostały tylko wyczerpujące się lub nikomu niepotrzebne złoża węgla, zrujnowany księżycowy krajobraz i zanieczyszczona przyroda. Degeneracja terenu i szkody górnicze są barierą dla zagranicznych inwestorów. Górnicy „przykuci” do swoich przykopalnianych mieszkań zostali sami w swoim nieperspektywicznym regionie.
O ile sytuacja pracowników dołowych (a więc tych, którzy zarabiają najwięcej) nie jest jeszcze najgorsza, to w przypadku osób zatrudnionych w firmach przykopalnianych wygląda tragicznie. Większość górników z likwidowanych zakładów otrzyma pracę w innych kopalniach, część skorzysta z wcześniejszej wysokiej emerytury górniczej (a jeżeli brakuje im do niej trzech lub mniej lat, otrzymają świadczenie równe 75 proc. ich wynagrodzenia). Na jedno miejsce pracy w kopalni przypada 4-5 pracowników w zakładach z nią związanych. Oni pójdą na bruk...
Szczególnie tragiczna jest sytuacja Bytomia. Wśród czterech kopalń przeznaczonych przez rząd do likwidacji są aż dwie bytomskie: Centrum i Rozbark (obecna nazwa Bytom II). Dziś w mieście bezrobocie sięga 28 procent. Po likwidacji obu zakładów pracę straciłoby ponad 1000 górników, plus dalsze minimum cztery tysiące osób. Taka sytuacja to katastrofa dla Bytomia. Bezrobocie może tam znacznie przekroczyć 40 procent. Zdewastowane, nieatrakcyjne dla inwestorów miasto zapełnią ludzie, którym nie będzie można zapewnić bytu. Przez wiele lat praca w kopalni była niejako sposobem na całe życie. Ludzie na Śląsku nie są nauczeni własnej inicjatywy. Tutaj górnik był od słuchania poleceń i ich wykonywania. Nie od myślenia. Pokutują także braki w wykształceniu. Kiedyś wystarczyła szkoła zawodowa lub nawet podstawowa, by dostać na Śląsku dobrze płatną pracę. Ktoś z maturą był już nie byle kim.
W Zabrzu działa dziś jedyna prywatna kopalnia na Śląsku. Tu nie ma problemu z rentownością, ale górnicy nie otrzymują zwyczajowych dodatków (np. „czternastki” czy „barbórki”). W Bytomiu nie chcą słyszeć o podobnej możliwości. Od kilkudziesięciu dni związkowcy z bytomskich kopalni prowadzą protesty pod ziemią i na dachach tych zakładów.
Ze wszystkich tych problemów doskonale zdaje sobie sprawę ks. proboszcz Antoni Żelasko z bytomskiej parafii pw. św. Anny. Jego kościół sąsiaduje z Centralną Stacją Ratownictwa Górniczego, a zdecydowaną większość parafian stanowią górnicy z pobliskiej kopalni Rozbark. - Wiem, że reszta kraju odczuwa dolegliwości z powodu ciężaru nierentownego górnictwa, ale muszę przecież pamiętać o moich parafianach. Śląscy kapłani zawsze byli z ludem. Tak jak ks. Szafranek, który w XIX wieku, będąc posłem do Bundestagu, domagał się poprawy sytuacji górników i hutników oraz praw dla języka polskiego. Jego zaangażowanie nie zmieniło się nawet wtedy, gdy niemieccy biskupi zabronili mu zasiadać w Parlamencie. By nie złamać zakazu w czasie posiedzeń, stał po kilka godzin - mówi ks. proboszcz.
W niedzielny październikowy poranek cechownię bytomskiej kopalni Rozbark wypełnia tłum odświętnie wystrojonych górników. Przyszli tutaj wraz z rodzinami, by modlić się przed zabytkowym ołtarzem z obrazem św. Barbary. Stanisław Balcerzak, przewodniczący zakładowej „Solidarności” mówi: - Dzisiaj zbieramy się przed obliczem naszej patronki, by prosić ją o zachowanie naszych miejsc pracy aż do końca.
Wśród kapłanów koncelebrujących Mszę św. jest także ks. Żelasko. Na kopalni znają go wszyscy.
- Szanujemy naszego proboszcza i pamiętamy mu, że gdy szliśmy w marszu protestacyjnym, bił w kościelne dzwony - mówi jeden z górników.
- Jesteśmy i chcemy być z wami. Jednocześnie pamiętamy, jak w trudnym czasie komunizmu wbrew represjom dawaliście świadectwo Wiary, nie tylko w górniczym „Szczęść Boże” - mówi do górników ksiądz Alfred Szkróbka. Jednocześnie apeluje, by nie skłócać Śląska z resztą kraju. Porównuje Bytom do opuszczonego staruszka, którym nikt się nie interesuje, choć do niedawna był niezbędny. - „Odwagi, ja jestem z wami aż do skończenia świata” - pociesza górników słowami Jezusa Chrystusa.
Monumentalna gra górniczej orkiestry nie pozwala jednak zapomnieć o tym, że na dachu zakładu cały czas protestują zdeterminowani ludzie...
Według Stanisława Strojka, dyrektora kopalni „Bytom II”, złoża węgla w tutejszej ziemi wyczerpią się za 7-8 lat. - Mamy rozrysowane kopalniane ściany do roku 2011, tak więc sytuacja rozwiąże się w sposób naturalny. Zdecydowana większość załogi osiągnie do tego czasu wiek emerytalny lub uzyska prawo do świadczeń przedemerytalnych - mówi dyrektor. Przewodniczący Balcerzak dodaje, że do likwidacji nie zostały przeznaczone inne większe zakłady, które generują znacznie wyższe koszty. - Skoro węgiel jest dziś towarem deficytowym, to raczej powinno się zamykać te kopalnie, które mają go dużo. Zawsze przecież można wrócić do wydobycia, gdy koniunktura się poprawi - mówi i zaraz dodaje z nutą rezygnacji: - Wszystko przez to, że w kierownictwie Kompanii Węglowej nie ma nikogo z okręgu bytomskiego.
Zdaniem księdza Żelaski, problemy bytomskiego górnictwa wynikają również ze struktury ludnościowej miasta, którego mieszkańcy to w zdecydowanej większości ludność napływowa z różnych stron Polski.
- Nie ulega wątpliwości, że etos pracy górniczej uległ pogorszeniu, przy czym lepiej sytuacja ta wygląda w przypadku autochtonów. W Bytomiu nie ma takiej solidarności i poczucia zakorzenienia jak w innych śląskich miastach - uważa. Dlatego próbuje cementować więzi międzyludzkie. Jest to o tyle trudne, że w „Rozbarku” działa aż dziewięć związków zawodowych, często prezentujących zupełnie przeciwstawne postulaty. - Mediacja to jedno, najważniejsze jest jednak umacnianie religijności górników. Tylko ona bowiem jest w stanie dać człowiekowi tyle siły, by mógł przetrzymać trudny okres - mówi ks. Żelasko.
Likwidacja bytomskich kopalni nie jest, rzecz jasna, jedynym nabrzmiałym problem związanym z rosnącym bezrobociem w naszym kraju. Równie głośna była niedawno choćby sprawa ostrowskiej fabryki „Wagon”.
Bezrobocie w Ostrowie Wielkopolskim jest związane z klasycznym i odwiecznym problemem niedużego miasta utrzymującego się z jednego - dwóch zakładów pracy. „Wagon” to największy zakład przemysłowy w mieście, a jego upadek oznaczałby tragedię dla całego Ostrowa. Infrastruktura fabryki jest namacalnie związana z miastem. Trudno zatem dziwić się determinacji pracowników zakładu, którzy przez kilka miesięcy prowadzili dramatyczny protest w obronie swoich miejsc pracy. Dla nich nie było po prostu innej alternatywy.
Skoro od dłuższego czasu nie otrzymywali wynagrodzeń za swoją pracę, skoro prokuratura zarzucała słowackim właścicielom fabryki wyprowadzenie ze spółki co najmniej 11 milionów złotych, załoga zdecydowała się na najbardziej radykalną formę protestu: głodówkę.
Determinacja pracowników opłaciła się - w połowie września Sąd w Kaliszu ogłosił upadłość spółki. Wkrótce rozpoczęto realizację programu uzdrowienia zakładu, wznowiono także produkcję. Pojawiły się zamówienia z zagranicy. Niedawno wszyscy pracownicy otrzymali zaległe wynagrodzenia. Część załogi odeszła, ale „Wagon” jest nadal największym zakładem w południowej Wielkopolsce, zatrudniającym ponad dwa tysiące pracowników.
Ksiądz Bogdan Tyc, wikariusz ostrowskiej konkatedry przez kilka miesięcy towarzyszył protestującej załodze „Wagonu”. - Starałem się budować jedność między pracownikami, tak by trwali w solidarności przez duże „S”. Myślę, że właśnie dzięki ich zjednoczeniu i determinacji udało się im wytrwać do końca, z pomyślnym, jak wszystko na to wskazuje, skutkiem - mówi. Wspomina także niezwykłe chwile, które spędził wśród głodujących, do których codziennie jeździł z Komunią świętą.
- Chciałbym podkreślić wielkie serce ordynariusza kaliskiego, ks. biskupa Stanisława Napierały, który udzielił moralnego poparcia dla podjętego protestu i wielokrotnie apelował o podjęcie dialogu między załogą a dyrekcją fabryki. Dzięki inicjatywie ks. biskupa udało się zgromadzić ponad 180 tysięcy złotych na pomoce szkolne i zapomogę dla dzieci i najbiedniejszych rodzin pracowników „Wagonu”. To ogromna suma jak na możliwości naszej biednej 700-tysięcznej diecezji - mówi ks. Tyc.
Według prof. Anieli Dylus, kierownika Katedry Etyki Gospodarczej Uniwersytetu im. Kard. S. Wyszyńskiego, jakkolwiek krytyczny byłby stosunek do Kościoła, na jego działalność charytatywną zawsze będzie zapotrzebowanie. Nie chodzi tutaj jedynie o ofiarowanie przysłowiowej „ryby” w postaci zbiórki na potrzebujących, czy darmowych obiadów, ale o długofalową strategię zawierającą się w haśle „pomoc dla samopomocy”. Czymś takim jest np. program stypendiów dla dzieci zwalnianych pracowników, który z powodzeniem działa w wielu parafiach. Doceniając integracyjną i mediacyjną rolę księży, prof. Dylus podkreśla jednak inne priorytetowe zadanie Kościoła: niestrudzone głoszenie motywów życia i nadziei. Tak, by bezrobotny mógł znaleźć siły, by się podnieść i żyć dalej z godnością
opr. mg/mg