Walentynki - święto biochemii!

O walentynkach z "naukowego" punktu widzenia

Jeśli wierzyć naukowcom, to zakochani
świętują procesy biochemiczne,
na które nie mają wpływu.

W dzień świętego Walentego nawet mało uważny obserwator rzeczywistości łatwo zauważa wyraźny konflikt interesów między naukowcami a handlowcami. Otóż naukowcy robią wszystko, by nas przekonać, że procesy biochemiczne, które towarzyszą zakochaniu, to już cała prawda o tym zjawisku. Tymczasem handlowcy z równą stanowczością próbują przekonać nas o tym, że zakochanie to wyłącznie kwestia serca i duchowego zachwytu nad niezwykłością tej drugiej osoby. Na szczęście i naukowcy, i handlowcy zgodni są co do tego, że w zakochaniu niczego do powiedzenia nie ma nasz rozum. Właśnie dlatego jedynym tematem tabu w walentynki są ofiary nieszczęśliwego zakochania. Uświadomienie sobie tego faktu wymagałoby przecież skorzystania ze zdolności myślenia.

Często odnoszę wrażenie, że niektórzy zakochani uwierzyli naukowcom, a inni — handlowcom. Płeć męska zwykle chętnie zgadza się z naukowcami (większość naukowców to przecież też faceci!) i w konsekwencji przeżywa — o pardon! — biochemizuje walentynki w pełnym poszanowaniu swoich hormonów oraz wrażliwości na żeńskie feromony. Z kolei większość płci żeńskiej nadal wierzy raczej handlowcom (większość sprzedawców to przecież kobiety!) i przeżywa walentynki w pełnym poszanowaniu swoich przeżyć i swej wrażliwości na czułych przedstawicieli płci przeciwnej.

Osoby wierzące w naukowe przesądy zdarzają się jednak także wśród dziewczyn. Upewniła mnie o tym jedna z moich znajomych, która w tygodniu przed walentynkami zakochała się i odkochała jedenaście razy. W tej sytuacji nie była zupełnie w stanie zdecydować się na to, z którym chłopakiem umówić się na walentynkową randkę. Wcale się jej nie dziwię, bo przecież nikt z nas nie jest w stanie zaprogramować swoich hormonów. Nie jesteśmy też w stanie przewidzieć, jakimi feromonami zaatakuje nas dany przechodzień w danym momencie. To przecież nie nasza wina, jeśli jego zapachy okażą się dla naszego organizmu bardziej pociągające niż zapachy chłopaka, którego feromonami zachwycał się nasz organizm przed chwilą.

A myśląc całkiem poważnie o obecnej modzie na świętowanie zakochania, to chyba nie tylko ja obserwuję fakt, że im więcej wręczamy sobie walentynkowych kartek z życzeniami, serduszek i innych prezentów, tym więcej jest wokół nas nastolatków i ludzi całkiem dorosłych (chyba już dawno pełnoletniość przestała być synonimem dojrzałości...), którzy w imię prawa hormonów i feromonów porzucają osobę, której jeszcze wczoraj przysięgali „dozgonną miłość”. Doczekaliśmy czasów, w których o losie człowieka nie decyduje już prawo dżungli lecz prawo biochemii.

Na szczęście chyba nie tylko ja nadal spotykam takie osoby, które wiedzą, że szczęśliwe więzi można zbudować wyłącznie w oparciu o miłość, a nie w oparciu o uczucia czy procesy biochemiczne. Między miłością a walentynkowym zakochaniem jest taka różnica jak między nieodwołalnym darem z samego siebie a kiczowatą pocztówką albo jak między małżeństwem a randką. Podstawą zakochania są zmienne uczucia i gra hormonów, a podstawą miłości jest nieodwołalna decyzja troski o tę drugą osobę na zawsze. Na szczęście w każdej epoce ludziom dojrzałym nawet zakochanie nie przeszkadza w tym, by kochać.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama