Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam

O życiu samotnym

Dzwoni telefon:

— Czy mogę z księdzem porozmawiać?

Podobno ksiądz zajmuje się takimi sprawami... Chciałabym prosić o radę... Dlaczego mam zostać sama? Czy jestem jakaś inna?

— Czy to pilne?

— Nie, właściwie się nie spieszy. Może być za miesiąc albo dwa. Jestem taka zapracowana...

Takich rozmów jest wiele. Czasem myślę, że zbyt wiele. Zastanawiam się, dlaczego takie kobiety, naprawdę fascynujące: wykształcone, samodzielne, głęboko i prawdziwie wierzące, a na dodatek piękne, nie mogą spotkać mężczyzny, z którym umiałyby zbudować więź, prowadzącą do małżeństwa. Ale im dłużej o tym myślę, tym trudniej mi sobie wyobrazić, jaki właściwie miałby być ten mężczyzna. Musiałby być co najmniej tak samo wykształcony, samodzielny, urodziwy, towarzyski i jeszcze wysportowany, obyty w świecie, religijny, umiejący budować więzi, elastyczny w spotkaniu z drugą osobą... Zalety można mnożyć. Tylko że takich ludzi na świecie nie ma, bo albo już dawno zawarli małżeństwo i stali się tacy świetni w rodzinie, albo też jawią się tacy tylko przy powierzchownym spotkaniu.

Na co dzień spotyka się zupełnie innych mężczyzn. Jest wśród nich wiele osób znakomicie wyedukowanych, ale równocześnie zagubionych, delikatnych, nie znających swojej wartości, z dużymi lukami w religijnej i etycznej wiedzy, z mnóstwem kompleksów dotyczących wyglądu zewnętrznego i swoich możliwości. Wielką radość daje obserwowanie tego, jak niektórzy z nich z czasem biorą odpowiedzialność za konkretne dzieła i, obdarzeni zaufaniem, nabierają wewnętrznej szlachetności, stając tym, kim powinni być.

Zjawisko osób żyjących pojedynczo, zajętych pracą albo jakąś służbą społeczną, w administracji czy polityce, jest dość szerokie. W Europie liczba osób żyjących pojedynczo wzrasta lawinowo. Dziesięć lat temu prawie połowa mieszkańców Paryża żyła w taki sposób, często w nieformalnych luźnych związkach.

Budowanie więzi z drugim człowiekiem to sprawa trudna i pochłaniająca dużo czasu. Przeciętnie trwa więcej niż pięć lat. Jest to złożony proces poznawania swoich historii, dzielenia się pragnieniami, przeżyciami. Nierzadko znaczna jego część dokonuje się już w małżeństwie.

To są całe lata opowiadania bez końca o swoich małostkach, z prośbą o przebaczenie, i jednocześnie czuwania, by nie zajmować się tylko sobą, by pozwolić zaistnieć drugiemu. Bo także on zechce kiedyś poprosić o przebaczenie i także on chciałby zostać przyjęty, taki jaki jest. Wtedy dopiero może się zmienić i stawać coraz bardziej sobą. Budowanie więzi to próby znalezienia wąskiej ścieżki, na której muszę zmierzyć się z tym, co ode mnie zależy, i z tym, z czym po prostu muszę się pogodzić, albo przyjąć jako krzyż. Zarazem nie chcę i nie powinienem pogodzić się z brakiem miłości we mnie ani w tym drugim, pomimo że i tak nie zrealizuję miłości w sposób doskonały. Budowanie więzi to również droga, którą muszę przejść od realizacji moich osobistych planów, do decyzji na oddanie wszystkiego za tę jedną jedyną wartość w życiu, jaką jest miłość.

Ewangelia jest pełna paradoksów, których człowiek doświadcza wtedy, gdy jest gotów oddać życie, aby zyskać miłość. Jeśli buduję więź prowadzącą do małżeństwa, wcześniej czy później natrafię na moment, w którym dotykam granicy mojej wolności, kiedy wydaje mi się, że kolejne ustępstwo wobec oczekiwań tego drugiego to utrata mojej osobowości i godności. Już samo pojawienie się takiego napięcia świadczy o tym, że jesteśmy blisko, że — jak ponoć mówi Rilke — „nasze wolności pozdrawiają się, dotykają i ochraniają”. Zarazem jednak, gdyby powierzenie się w miłości drugiemu miało grozić utratą mojej osobowości, byłoby w tym oddaniu coś niezdrowego.

W tym gąszczu paradoksów niełatwo się poruszać. Aby się nie zagubić, pomocne są etyczne normy, które chronią relację przed nadużyciem lub przed wyrzeczeniem się prawdy o nas samych. Rezygnacja z normy etycznej byłaby grzechem i zraniłaby śmiertelnie nasz związek. Nie każdego byłoby wtedy stać na odsłonięcie prawdy o grzechu i na decyzję budowania więzi jeszcze raz. Ten pełen paradoksów proces sformułował niezwykle trafnie już św. Augustyn w V w., mówiąc, że „miłość żali się, że nie jest kochana, ale baczy, aby nadmiernym żalem nie ranić kochanego”.

Proces budowania więzi daje się opisać tylko językiem paradoksów. Jest skomplikowany i trudny, a na dodatek tak wiele kosztuje, że niekiedy nie jest możliwe pogodzenie tej duchowej pracy z realizowaniem własnych zamierzeń. Ale pogłębione więzi warte są ludzkiego życia. W dodatku nie ma tutaj zawodowców. Zawsze w spotkaniu z konkretnym człowiekiem musimy zachowywać się tak, jakbyśmy zaczynali od początku.

Powracając do przytoczonej na wstępie telefonicznej rozmowy: co robić, gdy ktoś pyta, czy jest normalny, skoro przy wszystkich swoich osobistych zaletach nie udaje mu się stworzyć więzi prowadzących do małżeństwa? Należy postawić pytanie o wewnętrzne decyzje tego człowieka. O to, ile jest gotów dać, ile potrafi zainwestować duchowych i życiowych sił, by budować więź z drugim. I gdyby to budowanie się nie udało, czy nie zawaha się spróbować jeszcze raz.

A co myśleć, jeśli taka weryfikacja motywów wypadnie pozytywnie, a mimo to nie udaje się stworzyć więzi? To oznacza, że powołanie do miłości trzeba realizować inaczej. Nie w małżeństwie, ale nie można też powiedzieć, że w samotności. Nie ma powołania do samotności, jest powołanie do miłości, które można realizować w różny sposób i w różnych miejscach.

Można je realizować w polityce czy w administracji albo w firmie prowadzącej interesy. Warunkiem jest podjęcie decyzji i czuwanie, by w wirze różnych spraw nie stracić celu, jakiemu służy nasza praca. Ma to być posługa miłości, nawet jeśli jest to tzw. robienie pieniędzy. Dobra firma to przecież również ludzkie więzi, twórczość, to także miejsca pracy i sposób realizacji aspiracji. To też może być miejsce kochania człowieka.

Jasne, że to nie zastąpi małżeństwa. Nie ma także małżeństwa udawać. Ma być miejscem, gdzie coraz bardziej realizuje się ludzka zdolność kochania, czyli spełnienia życia. Jeżeli ktoś pozostaje osobą żyjącą pojedynczo, to też powołany jest do oddania swojego życia innym. Może właśnie w taki sposób mają się dokonać jego zaślubiny z Miłością?

 

Fragm. książki Mirosława Pilśniaka OP, pt.: „Miłość, przyjaźń, modlitwa”, wydanej przez LIST w 2004 r.

opr. aw/aw

List
Copyright © by Miesięcznik List 10/2005

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama