Fragmenty książki "Sztuka debaty czyli jak sie nie dać" - o spokojnej konfrontacji
ISBN: 978-83-7505-459-0
wyd.: WAM 2009
Aby nie powtarzać w kółko słowa debata, dobrze mieć pod ręką kilka synonimów. Wystarczy bez odrywania wzroku od ekranu kliknąć w odpowiednim miejscu myszką i już mamy właściwy zestaw: „rozprawa, dyskurs, panel, rozmowa”. Dorzućmy jeszcze kojarzące się niejako automatycznie z debatą spór i konfrontację... To wszystko brzmi prawie tak samo, ale jak głosi znany slogan reklamowy, „prawie”, czyni wielką różnicę.
Słowo „rozmowa” brzmi lżej niż debata (chciałoby się rzec: bardziej lajtowo, ale się nie rzeknie). I jakoś tak kameralnie. Rozmawiać można przy obiedzie lub przy kawie. Towarzysko, relaksowo, niezobowiązująco, ale i służbowo. No właśnie. Rozmowy kwalifikacyjne nie mają raczej charakteru relaksowego, zwłaszcza dla zakwalifikowanego lub nie (w zależności od przebiegu rozmowy). Albo słynne nocne Polaków rozmowy: zasadnicze, fundamentalne, czasem trwające do świtu, albo do pierwszej krwi, w zależności od ilości wypitego przy okazji alkoholu. A zatem rzecz nie w lekkości. Więc może w liczebności? „Porozmawiajmy” — to zwrot faktycznie używany raczej w sytuacji jeden/jedna na jednego. „Chce pan o tym porozmawiać” pyta zazwyczaj terapeuta znerwicowanego pacjenta, zaklinając trochę w ten sposób problem komunikacyjny. Ale inkryminowany zwrot może być także użyty — i bywa — na przykład wobec 40 uczniów w klasie: „porozmawiajmy o tym, co wydarzyło się w czasie przerwy” — proponuje wychowawczyni. Rzeczywiście, może lepiej teraz, niż w obecności dyrektora, pomyśli w takiej sytuacji niejeden z nieznanych sprawców.
Jest zatem w rozmowie jednak coś kameralnego, intymnego, nawet w sytuacji bardzo oficjalnej. Treść i przebieg rozmowy kwalifikacyjnej są czasem bardziej intymne niż dialog zakochanych (zwłaszcza prowadzony przez komórkę w przytomności dwudziestu pasażerów tramwaju). A co dopiero rozmowa dyplomatyczna na najwyższym szczeblu, toczona przy napełnianej wielokrotnie lampce wina lub w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Nocne rozmowy Polaków też nazajutrz zyskują zazwyczaj klauzulę poufności... Nie tylko ze względu na luki w pamięci.
Tak naprawdę jednak w rozmowie mniej ważne są konkluzje, ustalenia, za to jakże istotne bywają didaskalia. Pamięta się miejsce, ubiór, smak kawy, uśmiech, albo jego brak. Klimat rozmowy, nastrój, tak zwane „okoliczności przyrody” w jakich się przyszło spotkać są ważne. W skrajnych przypadkach rozmowa może nawet przebiegać... bez słów („tak sobie razem pomilczeliśmy”).
W przypadkach mniej skrajnych, a jakże częstych, słów może paść niewiele, za to wieloznacznych, aluzyjnych, a to „coś” pozostaje niedopowiedziane wprost, zawieszone gdzieś między słowami.
Rozmowa bywa zatem wartością samą w sobie. Czasem wręcz czystą przyjemnością, gdy łączy się z wymianą myśli. Za takimi rozmowami, jako gatunkiem niestety ginącym, wielokrotnie swój żal i tęsknotę wyrażał Wojciech Młynarski. Bo były one barometrem stanu ducha i sposobem bycia inteligenta zarówno czasów małej stabilizacji, jak i późnego Gierka, czy wczesnego Jaruzelskiego. W III RP już się tak nie rozmawia, głównie dlatego, że wszystkie myśli są bardzo zajęte i nie ma się czym wymieniać. Ale to temat na osobną rozmowę. Reasumując ten wątek — rozmowa, bez względu na status rozmówców i sytuację, w jakiej się odbywa jest bliżej sfery prywatnej niż publicznej — z samej swej natury. I uznajmy, że tym właśnie się różni od, ze swej natury publicznej, debaty.
opr. aw/aw