To nie są czasy dla ludzi [N]

Jak sobie radzić, gdy zarobki ledwo wystarczają na pokrycie opłat stałych - co z jedzeniem, ubraniem...?

To nie są czasy dla ludzi [N]

image: www.sxc.hu

W internecie czytam o tym, jak ugotować obiad za 5 zł. Gorący temat, zwłaszcza teraz, gdy ceny żywności, przede wszystkim chleba, szybują w górę. Pod artykułem czarno od komentarzy. Piszą studenci, emeryci, matki, pechowcy z gigantycznymi pożyczkami do spłacenia, absolwenci wyższych uczelni ze spłatą kredytów studenckich, bezrobotni. Ktoś opisuje, że miesięcznie wydał na jedzenie 300 zł. Niżej licytacja: A ja przeżyłam miesiąc za 280 zł. Ktoś inny chwali się (nieprawdopodobne!), że ugotuje strawę za 1,50. Niżej przepis na koszmarną wodziankę i dumne zdanie: „Schudłam 9 kg”. Studentka podaje przepisy na „naleśniki z niczego” — odżywiała się w ten naleśnikowy sposób kilka miesięcy. Zastrzega, że nie chciała schudnąć, po prostu zmusiła ją do tego sytuacja. Z internetowych zapisków wyłania się obraz innej Polski. Polski bez sukcesu, Polski zagubionej w postindustrialnym społeczeństwie i zmęczonej zmaganiami z codziennością, mozolną walką o przetrwanie. Opowieści wirtualne to jedna rzecz. Czy tak wygląda rzeczywistość tych, którzy mają akurat zły czas w życiu? Pracownik pomocy społecznej wskazuje mi kierunek poszukiwań takich osób.

Wanda D., wdowa z dwójką dzieci w wieku szkolnym. Miła, uśmiechnięta kobieta. Pracuje w prywatnej firmie produkującej oświetlenie. Wynajmuje mieszkanie w starej kamienicy, co pochłania znaczną część dochodów. Żeby kupić tonę węgla na zimę, odkłada co miesiąc wyliczoną ściśle kwotę. Ale gdy w tym roku opał podrożał, musiała pożyczyć od koleżanki. — Ta tona to minimum, inaczej zamarzniemy — tłumaczy. — Bywa więc, np. gdy w jednym miesiącu muszę zapłacić rachunki za gaz i prąd, że nie mogę wydać dziennie więcej niż 10 zł.

Dominika, studentka chemii. Odkąd rodzice stracili pracę, utrzymuje się sama. Nie ma akademika, wynajmuje pokój z koleżankami. Pracuje jako sprzedawca kosmetyków lub biżuterii albo jako opiekunka do dzieci. Raz pomagała w opiece nad obłożnie chorym. Miesięcznie na jedzenie wydaje ok. 350 zł. Najczęściej kupuje 40 dag mięsa mielonego, dodaje trochę cebuli i bułki — wszystko podsmaża na oleju i dusi z przecierem pomidorowym. Koszt ok. 9 zł, ale wychodzi 11 kotlecików. Je dziennie trzy... Wielu jej znajomych korzysta z internetowych przepisów — obiad za 5 zł. Wszyscy są przekonani, że kiedyś sobie odbiją lata młodzieńczego biedowania.

Inaczej myśli pani Janina. Emeryturę bierze po mężu — 850 zł. Mieszka w bloku z lat 50. Najtrudniejsze w jej starości jest uczucie, że nie ma szans na polepszenie bytu. Że może być tylko gorzej. Boi się podwyżek cen żywności i opłat. Ma syna, który ledwo wiąże koniec z końcem. Sama, wzorem wielu emerytów, nie może dorobić ze względu na kłopoty z równowagą. Jada regularnie czosnek, bo nie stać jej na antybiotyki. I tak na leki musi wydać ok. 150 zł miesięcznie. — Kiedyś, odgraża się, zaryzykuję i nie wykupię recept. I zobaczę, co się zacznie dziać... Troje bohaterów próbowało nauczyć mnie, jak tanio żyć.

Lekcja pierwsza

Idziemy do sklepu (w grę wchodzą tylko tanie sklepy i tanie supermarkety — ulubione to Lidl lub Biedronka), pieszo, bo komunikacja miejska kosztuje. Wanda: — Podstawa to jajka, mąka, jakiś tłuszcz i mleko. Zapamiętaj, że nie będziesz chodzić głodna, jak masz w domu chleb, ziemniaki albo makaron. Kasza jest hitem, ale nie taka w woreczku. Za droga. Kaszę kupimy na zieleniaku u chłopa na kilogramy. Bo kaszę jemy często... Kolejne półki nie wzbudzają najmniejszego zainteresowania Wandy. — Dzisiaj kupujemy chleb, margarynę i mleko. Bierzemy najtańsze. Od wczoraj mam dżem, więc mam dla dzieci coś do chleba. Półki ze słodyczami omijamy. Można samemu zrobić w domu coś słodkiego dla dzieciaków, potem powiem ci jak...

Pani Janina reprezentuje starą szkołę i mówi, że dobra gospodyni i ze sznurówek ugotuje wieczerzę. Stawia na rękodzieło. Oszczędnie, to znaczy w domu i z podstawowych produktów. — Warto hodować własną zieleninę — przekonuje. Na balkonie i na oknach w doniczkach rosną szczypior i pietruszka. — Działka, kawałek ziemi, jest darem nieba. Znajoma ma z niej zapas kiszonej kapusty, ziemniaków i pomidorów na cały rok — wzdycha z zazdrością. — Druga sprawa... Gotujemy za duże porcje. Kto przez całe życie przygotowywał obiady dla rodziny, nie umie potem przestawić się na porcje mikro. Po śmierci męża przez lata gotowałam na dwie osoby. A teraz kupuję kilogram ziemniaków i dzielę je na trzy porcje. Muszą mi starczyć na tydzień. Nie wolno marnować jedzenia, to grzech! Jak zostanie coś z obiadu, zjedz to na kolację albo zostaw na kolejny dzień.

Wanda potwierdza, że ziemniaki to kopalnia pomysłów. Ona sama kupuje jesienią kartofle na worki i trzyma w drewnianej skrzyni w piwnicy. To opłacalne, choć wydatek jednorazowy i spory. Ziemniaki można jednak przyrządzać na rozmaite sposoby, od placków ziemniaczanych, po pieczone w piekarniku czy z sosami z torebki. — W gorszy czas nie popada człowiek w rozpacz, co da dzieciakom na kolację — mówi. Hit numer dwa — znienawidzona przez większość słonina. — A co ty masz do słoniny? — dziwi się Wanda. — Przecież nie jesz jej ot, tak... Słoninkę topisz w domu z dodatkiem cebulki, czosnku, maggi czy jabłka. Palce lizać — z chlebem albo jako okrasa do ziemniaków, kasz...

Na tej liście ważne miejsce zajmuje makaron. Z sosem z torebki, doprawiony przecierem pomidorowym albo koncentratem, zapełni głodne brzuchy w kwadrans. Kosztuje niewiele, nie psuje się szybko — same zalety.

Pani Janina, która pamięta jeszcze powojenną biedę, powtarza: — Nie marnuj chleba! Z resztek zrób sucharki do zupy — grzanki. Chleb dla rodzin z małym budżetem jest nadal pokarmem niemal świętym. Nawet najmłodsza, Dominika, nie wyrzuca pieczywa. To nawyk z domu.

Wanda: — Zaglądaj często do piekarni tuż przed zamknięciem, bo wtedy przeceniają towar. Nie chodź do spożywczego, ale do piekarni. Dostaniesz chleb za pół ceny. Słodkie bułki dla dzieciaków przydadzą się na drugi dzień na śniadanie. Trzeba też zbierać czerstwe bułki. Przydają się jako wypełniacze, np. do mielonego, do pasztetu. A czasem, gdy przed pierwszym nie mam w portfelu ani złotówki, moczę bułki w wodzie i wkładam do piekarnika. Spróbuj kiedyś... Wychodzą z niego świeżutkie.

Wanda: — Zbieraj grzyby w sezonie. Wiesz, ile potraw można zrobić z grzybów? Często też jeżdżę z dziećmi na giełdę owocowo-warzywną. Pod koniec dnia hodowcy schodzą z ceny, bo chcą już jechać do domu. Biorę, ile udźwignę. Letnią porą, gdy jeździmy na rowerach, szukamy zdziczałych sadów. Co znajdziemy, to nasze, ładujemy do plecaków.

Pani Janina: — Zupy. Mogą być na dwa dni. Na przykład rosół na skrzydełkach albo na kurzym szkielecie — potem obiera się kosteczki, mieli razem z bułką i włoszczyzną i smaży takie niby-kotleciki. Na wędzonej kości wychodzi świetny żurek. Cały gar na takiej kości ugotujesz, tzn. chodzi o zapach, bo wartości odżywczych to on raczej nie ma...

Wanda: — Jedna rada dla dzieciatych. Nie kupujcie w ciemno obiadów szkolnych. W mojej szkole za cenę jednego obiadu mam dwa talerze ugotowane w domu. U nas w szkole drugie danie kosztuje aż 6 zł.

Dominika jest już innym pokoleniem. Nie ma nawyku domowego, pracochłonnego pichcenia. W jej planie tygodnia nie ma zresztą czasu na stanie przy kuchni. — Uczę się i pracuję przez cały tydzień. Do marketu wpadam jak po ogień z listą zakupów, wcześniej przemyślaną, i z rozpisanym na tydzień menu. W supermarketach są całe działy tanich półproduktów. Kupuję na mrożonkach pierogi na kilogramy, mrożone warzywa na wagę. Całymi tygodniami jem wyłącznie chińskie zupki albo te z proszku. Kiedyś żołądek mi zastrajkuje, ale nie ma wyjścia. Przeglądam też działy z promocjami i przecenami. Najadam się dopiero u rodziców, jak przyjeżdżam na weekend.

Lekcja druga

Ciucholand, a raczej cała ciucholandowa ulica. Tutaj — i tylko tutaj — kupuje się odzież.

Wanda: — Ceny w tzw. normalnych sklepach są dla mojej rodziny niedostępne. Używaną odzież kupują zresztą wszyscy moi znajomi. Nie mam więc problemu z przyznaniem się do buszowania po takich miejscach. Dla mnie liczba ciucholandów przekłada się na zasobność portfela Polaków. Jak opłaca się otwierać nowe sklepy z używaną odzieżą, to znak, że zwyczajnym ludziom żyje się gorzej. Także tym, którzy mają pracę... Za rogiem jest nowy sklep — i na Piłsudskiego, i na Kameralnej. Mnie, na szczęście, mama nauczyła szyć. Przeróbki to dla mnie codzienność. Mam tylko kłopot z butami. Tymi z ciuchów się brzydzę, więc kupujemy u Chińczyków, choć to tandeta, nawet nie na sezon.

Pani Janina: — Starym ludziom niewiele potrzeba z odzieży, to prawda. Poza tym my się przyzwyczajamy do ubrań trochę jak do ludzi. Jednak w tym roku musiałam sobie kupić płaszcz do kościoła, bo stary się już nie nadawał. Wstyd mi było się pokazać. Poszłam nawet do miasta obejrzeć kilka palt. Dobry Boże, byle giezłeczko kosztuje trzy moje emerytury! A na ciuchach wyszperałam sobie piękny szary loden za 25 zł. Wiem, że dużo, ale za to nie wygląda na używany (śmiech). Dominika: — Bez ciucholandów nie ma życia...

Lekcja trzecia

Nie samym chlebem jednak...

Wanda: — Ciągłe niedostatki wyrzucają nas na margines. Dlatego nie wolno się poddawać biedzie. Także tej intelektualnej i duchowej. Mam wrażenie, że od tego się zresztą zaczyna. Dlatego zapisałam siebie i dzieci do biblioteki. Pilnuję, żeby czytały. Życzliwa bibliotekarka daje mi na weekendy stare gazety. Stąd wiem, co jest modne, co się nosi, czyta, ogląda. Jak przeczytam kilka recenzji, to na film nie muszę iść. Zresztą, nie pamiętam, kiedy byłam ostatnio w kinie czy teatrze. Nie damy się wyautować!

Pani Janina: — Nagle liczy się tylko zawartość lodówki. Przeliczanie, czy starczy do emerytury. I to narzekanie. Kogo spotkam, ten narzeka jak nie na zdrowie, to na pusty portfel. W starości równie trudna jest samotność. Dlatego trzeba iść do ludzi...

Dominika: — Nie mam czasu na kulturalne rozrywki. A nie zaliczam do nich studenckich imprez. Czasem udaje mi się wpaść na jakiś darmowy koncert czy kupić bilet do kina za pół ceny. Wtedy jest święto. Obiecuję sobie, że po studiach nadrobię zaległości...

Wanda: — Każdy ma w życiu taki czas, gdy mu się źle wiedzie. Nie ma się czego wstydzić. Biedny człowiek ma nosić głowę wysoko. Gdy nie stać mnie na wysłanie dziecka na wycieczkę, idę do nauczycielki i mówię uczciwie, patrząc prosto w oczy. Ludzie, nie wstydźcie się korzystać z opieki społecznej. Tam naprawdę pracują życzliwe osoby. Jak widzą, że nie przepuszczasz kasy na wódkę i inne używki (a tak bywa wśród kobiet coraz częściej), to wykraczają nawet poza swoje obowiązki. Mnie kiedyś moja pani, tak ją nazywam, zapytała, czy chcę sprzątać u pewnej bogatej rodziny. Jasne, że chciałam... Kiedy jej dzieciak dostał nowy komputer, mnie przywiozła stary. Wbrew pozorom jest wielu ludzi życzliwych... Nie wolno tracić nadziei.

Od Redakcji. Praktyczne porady dotyczące żywienia powinny uwzględniać nie tylko to, "jak tanio zjeść", ale również, jak w wyniku tego "taniego jedzenia" nie stracić zdrowia! Apelujemy do czytelników o rozsądek. Na pewno nikt nie zachoruje od jedzenia kaszy czy ziemniaków, natomiast rezygnacja z warzyw albo stosowanie najtańszych tłuszczów może (na dłuższą metę) spowodować poważne problemy zdrowotne. Czasem warto zmienić przyzwyczajenia żywieniowe i np. zrezygnować ze smażenia części potraw, zamiast tego przygotowując je na parze. Jest to i tańsze, i zdrowsze! /mg/

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama