Nienasycenie

"Alkoholiczka" - fragmenty opartej na faktach opowieści, o piciu, wychodzeniu z uzależnienia oraz o nauce normalnego życia

Nienasycenie

Mika Dunin

ALKOHOLICZKA

ISBN: 978-83-277-0136-7
wyd.: Wydawnictwo WAM 2014

Wybrane fragmenty
Prolog
Metamorfozy
Nienasycenie
ROZDZIAŁ DRUGI

NIENASYCENIE

Moje picie było nienormalne. Pojęłam to w pełni i całkowicie pewnej ponurej, a może tylko nudnej nocy. Nie była to noc pijackich ekscesów ani beznadziejnych prób utrzymania w stanie jako takiego skupienia rozedrganych komórek mojego ciała. Nie był to również moment ocknięcia się z urwanego filmu na zgliszczach niedawnego wieczoru. Nie, wszystkie podobne chwile zamykałam — gdy już doszłam do względnej poczytalności — co najwyżej stwierdzeniem: „Muszę trochę przystopować”. Wiedziałam, że muszę trochę przystopować. Bo mogę mieć problem. Kiedyś. Dlatego muszę przystopować, żeby to się nie rozwinęło, żeby potencjalny problem nie stał się faktem, prawdziwym, realnym problemem, z którym już nic się nie da zrobić. Ale przegapiłam ten moment. I nawet nie poczułam, że to się stało.

To olśnienie, poczucie dogłębnego zrozumienia i pewności, przyszło pewnej nocy, oddalonej od ostatniego mojego drinka o jakieś tysiąc pięćset dni. Wcześniej, gdy to się działo, gdy nienormalność mojego picia odgrywała się na żywo, nie byłam w stanie tego zobaczyć i przyznać, nawet przed samą sobą, a może zwłaszcza przed sobą. Dotarło podczas nocnego seansu dobijania się telewizją, przy okazji oglądania jakiejś sentymentalnej kominkowej scenki z taniego melodramatu. Oprócz poczucia wyjątkowego żalu, że takie historie romantyczno­romansowe, z wilczym futrem, złotymi jęzorami ognia i dwiema lampkami czerwonego wina w tle są już całkowicie poza moim zasięgiem (bo właśnie lampka wina była w tle, a nie na pierwszym planie), zrozumiałam, że tak naprawdę nigdy mi nie zależało na tym sentymentalnym romansowym ogniu i że nie ma co ronić łez, bo przecież wiem, że scenka z moim udziałem wyglądałaby zupełnie inaczej. Wyglądała zresztą, miałam takie na swoim koncie. Nie mogłaby się ograniczyć i nie ograniczała do dwóch lampek. Dwie butelki tak. Pod warunkiem że mój sceniczny partner nie byłby zbyt zainteresowany ich zawartością. A po takiej ilości alkoholu nie było szans na romantyczny ciąg dalszy. W każdym razie z mojej strony. A przecież żadna inna mnie nie interesowała.

Wkradał się tu pewien paradoks — dobrze, żeby romantyczny kochanek nie przesadzał z alkoholem, bo wtedy zostawało go więcej dla mnie, ale z drugiej strony, jeśli nie przesadzał, widział co się dzieje, stawał się niewygodnym świadkiem mojej przesady, mojej rozpaczliwej i zwykle nieudanej próby wcielenia się w normalną, świadomą siebie, ciała, sytuacji, kobietę. Świadek musiał zginąć. I ginął w najbliższej możliwej przyszłości, w okolicznościach pozornie nie mających związku z przyłapaniem mnie na jakże niestosownym, żenującym zachowaniu. Nie nazywałam wtedy tego wszystkiego, co się ze mną działo, mojego zachowania i picia, nienormalnym. Miałam fantastycznie wykształcone mechanizmy obronne, cały szwadron inteligentnych agentów, wyszkolonych pitbulli, chroniących mnie przed prawdą. Jednak pewnych faktów nie da się tak po prostu zignorować. Niektórych nie da się nawet skutecznie zakłamać. Coś, jakiś maleńki ułamek rzeczywistości, zawsze będzie uwierać, nie da spokoju. Dzięki temu kawałkowi, który odbierał mi komfort pogrążania się w chaosie w czasie aktywnego działania choroby, tak naprawdę żyję. Prawdopodobnie właśnie dzięki niemu żyje każdy alkoholik, któremu udało się namierzyć w końcu ten cichy głos i pójść za nim na ostatnich nogach, niekiedy wbrew sobie. Ten kawałek to po prostu instynkt przetrwania, tlący się pomimo wytyczonego już i przynajmniej w połowie przebytego szlaku ku śmierci.
Mówią, że alkoholizm jest chorobą zakłamania. Ja bym powiedziała, że to rodzaj ślepoty. I naprawdę nie wiem, na ile ta ociemniałość jest kwestią wyboru, odmowy widzenia, swoistego lenistwa. Z upływem czasu, z pogłębianiem się mojej świadomości i wiedzy na ten temat, widzę coraz mniej realnej możliwości wyboru stojącego przed chorą na alkoholizm osobą. Oczywiście, że są przyczyny i skutki niewidzenia, ale trudno z całą pewnością stwierdzić, co było najpierw. Czy piłam i w efekcie tego straciłam ostrość widzenia? Czy może defekt optyczny był pierwszy i dlatego nie zauważyłam nawet, że picie nie jest dobrym rozwiązaniem? Na pewno jednak picie pogłębiało ślepotę albo może uruchomiło kolejny typ dysfunkcji wzroku — przekrzywianie obrazu, który i tak już był zniekształcony, dostrajanie go do ustawionych pod zupełnie nieprawdopodobnym kątem oczu. Żeby to, co robię, nie wyglądało aż tak źle, głupio, podle, absurdalnie. Ktoś, kto z zewnątrz, z boku, obserwuje ten pijacki taniec szukania i znajdowania — zawsze! — pretekstów, a potem, po przejściu prywatnego tajfunu każdego pojedynczego alkoholowego szaleństwa, gaszenia wyrzutów sumienia, natychmiast widzi, i to w całej rozciągłości, słabe punkty tej kombinacji, w odczuciu alkoholika misternej, a tak naprawdę dość żałosnej i karkołomnej prowizorki. Ale nie alkoholik. Kiedy już złapiesz się na haczyk alkoholizmu, wydaje ci się, że świat wygląda właśnie tak, jak sobie ustaliłeś. A ustalać musisz, bo przecież tak naprawdę nie widzisz rzeczywistości, do czego pod żadnym pozorem nie możesz się przyznać. Żaden wariat nie przyzna się do własnego szaleństwa. W dodatku przeważnie nawet nie wiesz, że nie widzisz. Skąd niby miałbyś wiedzieć? I zaledwie chwilę po tych prywatnych ustaleniach, zakłamywaniu i wypaczaniu faktów, sam wierzysz, że to jedyne prawdziwe widzenie. Jedyna prawdziwa rzeczywistość. Twoja rzeczywistość.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama